mar 292016
 
Mapa Deutsch-Nettkow

Mapa Deutsch-Nettkow(Straßburg/Oder)

Przedstawiamy tłumaczenie artykułu zamieszczonego w czasopiśmie „Crossener Heimatgrüße”, którego autor podpisał się inicjałami R.S., który mówi o kryminalnej sprawie z przedwojennych Nietkowic.

W Deutsch-Nettkow w podeszłym wieku zmarł pastor, który przez długi czas sprawował swoją funkcję. Przyjechał następca i rozpoczął swoje urzędowanie. Musiał chyba wprowadzić trochę inne zwyczaje, zmiany które wprowadził były spowodowane jego wiekiem czyli różnicą pokoleń. Z innowacji niektóre starsze osoby nie były w pełni zadowolone. To powodowało u mieszkańców zniechęcenie. Powieszono na drzwiach nowego pastora martwego kota i tabliczkę z napisem: „Jeśli nie będziesz robić jak ojciec Rätzlaffa, zostaniesz powieszony jak ten kot”.
Nigdy nie zostało jednoznacznie wyjaśnione kto tego kota i tabliczkę przyniósł. Ludzie po cichu mówili, że może to być ostatni syn zmarłego pastora Ratzlaffa. Dwóch braci zginęło w pierwszej wojnie światowej. On jako najmłodszy przeżył i został dentystą. W nowo wybudowanym domu, otworzył swoją praktykę, która mu bardzo dobrze prosperowała, zwłaszcza, że dobrze się z pacjentami dogadywał- był lubiany. Później jego reputacja znacznie ucierpiała, prawdopodobnie dlatego, że bardzo lubił płeć piękną. Pe
wnego dnia znaleziono go powieszonego w jego najlepszym czarnym garniturze.

Tłumaczenie Adam i Janusz

 

mar 212016
 
Była stolarnia z mieszkaniem stolarza na piętrze i dom

Była stolarnia z mieszkaniem stolarza na piętrze i dom

Przedstawiamy kolejne tłumaczenie artykułu autorstwa Kurta Kupscha zamieszczonego w czasopiśmie „Crossener Heimatgrüße”. Kurt Kupsch opisuje tartak w Groß-Blumberg.

Założyciel urodził się w 1888 roku Pommerzig i zmarł w 1960 roku koło Erkner
Tartak powiększał się w czasach Wielkiego Kryzysu
Blumbergaowska firma Augustin produkowała słupy energetyczne i drewniane stemple

Przy wyjeździe z miejscowości Groß-Blumberg w kierunku Pommerzig dzisiejsi goście nie wpadną na to, że kiedyś pracował tam jedyny w miejscowości „zakład przemysłowy”. Wszystko, tartak z ciesielstwem i stolarstwem Hermanna Augustina zniknęły. Tartak i drewutnia, brama i torowisko, piła tarczowa, strugarka, piły taśmowe, itp, oraz przechowywane tam drewno zaraz po wojnie pojechały do Związku Radzieckim lub zostały utracone w inny sposób. Dzisiaj są tam tylko dom i niektóre budynki gospodarcze. Plac na którym był tartak jest porośnięty krzewami i chwastami.
Zakład był dziełem życia Hermanna Augustin, który urodził się w 1888 roku w Pommerzig a z zmarł połowie 1960 roku w DDR-1255 Woltersdorf koło Erkner. Ożenił się w 1914 roku z Agnes z domu Engler, z Groß-Blumberg, co prawdopodobnie spowodowało, że spróbował szczęścia w tej miejscowości. Już w 1912/13 zaczął od stolarki. Dom, stodoła i kuchnia letnia pochodzą z lat 1913-18, a druga stodoła została wybudowano w około 1922 roku. Wszystko było początkowo małe i wystarczające. W skromnej skali interes istniał do późnych lat 20-tych
Jak na ironię w czasie światowego kryzysu gospodarczego w latach 1928-32 firma znacznie się rozbudowała. Hermann Augustin nabył piły tarczowe, piły ramowe, strugarki, piły taśmowe, stoły stolarskie, a także szlifierki do ostrzenia piły. Wielu stolarzy, sześciu niewykwalifikowanych, dwóch stolarzy i jeden woźnica znaleźli stałą pracę. Częstym widokiem aż do końca wojny przy wjeździe do miejscowości od Pommerzig po lewej stronie było zazwyczaj 600 metrów sześciennych desek i bali, 200 metrów sześciennych drewna okrągłego (świerk i sosna) i około 220 metrów sześciennych starannie poukładanych kantówek. Dwa konie pomagały w ciężkiej pracy, choć pracowały też na 2-hektarowy gospodarstwie co było niezwykłe jak na tamte czasy.
Okrąglaki pochodziły z
okolicznych lasów i częściowo przywożono je własnymi zaprzęgami, a częściowo wozami chłopów. Pnie cięto na placu, cięto je na długość, a następnie przetwarzane były na pile na deski i belki. Drewniane wióry i odpady były tanim opałem w wielu gospodarstwach domowych w Groß-Blumberg. Mocniejsze, szersze deski zostały pocięte na stemple (prawdopodobnie chodzi o takie stosowane w górnictwie) i wysłane pociągiem jako ceniony materiał szalunkowy dla Górnośląskiego Zagłębia Węglowego. Deski i belki odbierało lokalne budownictwo i robiło z nich więźby dachowe, szopy i stodoły, a także podłogi, schody, okna i drzwi. Najlepsze pnie było czysto okorowane, moczone przez cztery godziny w betonowym korycie w karbolinie i ostatecznie dostarczane do urzędu telegraficznego jako słupy. Wióry były wykorzystywane jako opał do dużych pieców do suszarni stolarskiej. Albo służyły także jako ściółka dla zwierząt.
Główna działalność była w zimie. Wtedy większość żeglarzy była w domu. Wielu z nich spędzało kilka tygodni jako pomocnicy na placu drzewa Hermanna Augustin i byli zadowoleni, że mogą zarobić kilka dodatkowych marek.
Zasilanie elektryczne wsi w czasach, kiedy tartak się rozrastał było niewystarczające. Oprócz konsumpcji gospodarstw domowych maszyny tartaczne o wysokich wymaganiach mocy, zwłaszcza
piły obciążały sieć tak, że często żarówki w domach bladły, lub migały czerwonawym światłem tak jakby chciały zgasnąć. Tylko wtedy, gdy piły ponownie pracowały na biegu jałowym było jaśniej w domach. Niektórzy w Groß-Blumberg zaczęli rzucać przekleństwa w kierunku „pommerzigowskiego końca”. Gdy wybudowano transformator skończyły się problemy i gniew zelżał. Technologia potrzebowała po prostu więcej czasu, niż jest to dzisiaj, w celu dostosowania się do okoliczności.
Właściciel okazałego tartaku naturalnie wypowiadał się w lokalnej polityce. Hermann Augustin należał przez 1
4 lat do zarządu gminy. Był poza tym przez wiele lat szefem funduszu oszczędnościowo-kredytowego w Groß-Blumberg. Od 1932 roku strzelał też do jeleni, dlatego w tym czasie dzierżawił tereny łowieckie po drugiej stronie Odry na granicy z Rothenburg.

Tłumaczenie Adam i Janusz

mar 132016
 
Powódź

Powódź

1980: Jak co roku otrzymałem listy od znajomych z ojczyzny ze skargami: „Odra znowu spowodowała powódź! Dzień i noc trzeba czuwać przy grobli.” Pomimo wszelkich postępów techniki i budownictwa niewiele się zmieniło od czasów naszych przodków i naszej młodości. To spowodowało, iż przeczytałem w kronikach miasta Krosno, co też jest w nich napisane na temat powodzi w przeszłości. Następnie pogrzebałem trochę we własnych wspomnieniach i porozumiałem się listownie z wieśniakami, którzy podczas II. Wojny Światowej pozostali w domach, aby nakreślić wilgotną i uciążliwą stronę życia w ojczystych wsiach w górę od Krosna.

Kronika Krośnieńska informuje o szczególnie silnych powodziach w latach 1862, 1876 i 1883. W roku 1862 panowała wielka klęska żywiołowa w Pomorsku i Brodach, która przerwała dwie groble, a spowodowana była przemieszczaniem się lodu. Woda stała częściowo aż po dachy, tak więc mieszkańcy znaleźli się w opresji i musieli się ewakuować. Znaleźli oni chwilowo schronienie w zamku hrabiego von Schmettau w Pomorsku. Mieszkańcy Krosna zbierali pieniądze, produkty spożywcze i paszę dla zwierząt dla poszkodowanych. Zebrano wtedy m.in. 237 talarów w gotówce.Na przełomie lutego i marca 1876 Krosno zostało nawiedzone przez powódź wraz ze spływem kry. Kronika nie wspomina o tym, jak bardzo dotknięte zostały wówczas miejscowości nad Odrą. W roku 1883 w porze letniej miały miejsce dwie powodzie, które zalały łąki i pola na Nizinie Odrzańskiej i zniszczyły sianokosy.

W roku 1903 nie było wprawdzie powodzi w zimie, ale 19. kwietnia zaczęła się niepogoda, która trwała z przerwami do 22. lipca. Odra i jej dopływy przybrały wówczas ponad miarę. Według kroniki powstały przez to na Śląsku i w prowincji Brandenburg olbrzymie straty na groblach, liniach kolejowych, polach, łąkach i budowlach. W sąsiedztwie Krosna miejscowości Rusdorf, Alt-Rehfeld i Güntersberg zostały szczególnie dotknięte przez powódź. Brody nie są wspomniane w tym miejscu w kronice, lecz o przerwaniu tamy i powodzi w tej mojej wsi ojczystej opowiedziała mi dokładnie moja matka. Fala powodziowa przetoczyła się nagle z niezmierzoną siłą przez wieś. Odegrały się dramatyczne sceny. Na odcinku o długości ok. 200 metrów została przerwana tama na Odrze. Kiedy matki i ojcowie opowiadali o przerwanej grobli i dziurze na śluzie, wyrażali później obawy, że coś podobnego może zdarzyć się ponownie. Ślady tejże katastrofy są jeszcze zauważalne dla znających miejscowość.

Nie tylko przerwania grobli prowadziły do powodzi we wsiach szyprów. Także rwąca woda powodowała często szkody i stwarzała ciężkie warunki życiowe. Tego rodzaju zdarzenie, które przeżyłem w młodości, zostało jeszcze w mej pamięci. Długo utrzymująca się powódź nie pozwalała na spływanie wody płynącej z górskich łąk za tamę. Woda wdarła się do Odry, która sięgała aż korony grobli i parła coraz dalej, aż po najdalsze części wsi, które stawały się coraz bardziej mokre. W końcu wszystkie piwnice, część wsi chłopskiej Brody, a także wszystkie uliczki i drogi od ulicy głównej aż po Odrę znalazły się pod wodą. Tylko jezdnia przebiegającej przez miejscowość szosy sulechowskiej i prowadzący do promu bruk wystawały kilka centymetrów ponad stan wody. My, dzieciaki uważaliśmy całą sytuację za niezmiernie interesującą, gdy mogliśmy wiosłować w korytach i cebrach do prania i obserwować zalany przez wodę, zmieniony ojczysty krajobraz. Ponieważ woda za tamą przybierała bardzo powoli, można było zapewnić bezpieczeństwo bydłu. Także ludzie, o ile dobrze pamiętam, nie narzekali.

Kiedy my, dziś o 60 lat starsi mieszkańcy okolic Krosna byliśmy w większości żołnierzami w Rosji, naszą małą ojczyznę, przede wszystkim Będów, nawiedził kataklizm powodzi. Aby dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat napisałem do kilku rodaków, w tym dziesięciu mieszkańców Będowa. Niestety w niewielu przypadkach otrzymałem odpowiedź i tylko dwaj krajanie udzielili mi cennych informacji. Byli nimi pani Stephan z Pomorska, zamieszkała teraz 2440 Döhnsdorf przy Oldenburg/Holstein i pan Willi Kroschel z Będowa, zamieszkały teraz przy Allee 39 w 2435 Dahme. Pani Stephan datuje swoje wspomnienia na zimę 1943/44. Pan Kroschel pisze o roku 1942. Ponieważ w archiwach „Heimatgrüβe” znajduje się seria fotografii przedstawiająca będowską katastrofę, wykonana przez mieszkańca Krosna Kurta Regel i opatrzona datą 1942, istnieją dwie możliwości: albo pani Stephen popełniła błąd przy podaniu daty, co ja również zakładam, albo w roku 1942 i 1944 powódź spowodowała wielkie straty.

W Pomorsku, tak wynika z relacji pani Stephan, utworzył się lód przed mostem linii kolejowej Czrwieńsk – Sulechów. Pękł on podczas zrzutów bomb Luftwaffe. Woda musiała więc poszukać nowej drogi przez „Saator”, „Schwierke” i „Pijaske” i rwała grzmiąc i niszcząc wszystko. Zmyła m.in. 300 pni drewna, które zostały wcześniej ścięte i ułożone w stosy przez chłopów. Pnie drzew leżały później na łąkach w okolicy Nietkowic i Będowa, gdzie grobla dwukrotnie uległa zniszczeniu.

Także w Będowie utworzył się lód, jak informuje pan Kroschel. Kostrzyńscy saperzy wielokrotnie próbowali wysadzić lód. To im się jednak nie udało. Tama na Odrze nie wytrzymała jednak powstałego ciśnienia. Pękła w 1942r. dwukrotnie na tzw. „Faschinkenberg” w górnej części wsi i kawałek dalej w lesie nietkowickim. Woda zalała pola i wieś i 2 km od Będowa i wpadała znowu do Odry. Ludzie i zwierzęta uszli z życiem. Ciężkie straty poniosły budynki i lasy. Odcinek kolejowy Czerwieńsk – Rzepin został podmyty pod Nietkowicami, a most został tam zamknięty na dłuższy okres, gdyż groził zawaleniem. Transport kolejowy przejęły częściowo omnibusy. Transport daleki i ruch towarowy odbywały się przez Krosno – Gubin lub przez Zbąszynek. Mimo okresu wojennego szkody zostały względnie szybko usunięte dzięki staraniom mieszkańców dotkniętych powodzią wsi.

Prawie każdego roku obawiano się wody lub powodzi. Siła fal powodziowych jest jednak nieporównywalna do strachu z roku 1945, kiedy to woda zniszczyła wszystko, co ojcowie i pradziadowie stworzyli z wielką pieczołowitością i rozwagą. Kiedy tak się spogląda na całą sprawę, myśli się ileż trosk i starań powodowała każda fala powodziowa. To również jest częścią ojczyzny.

 

Artykuł udostępniony dzięki życzliwości zaprzyjaźnionej strony www.sycowice.net

Autor artykułu Kurt Kupsch
Wybór tekstów: Cezary Woch
Tłumaczenie: Aneta Sopoćko

mar 062016
 
Brody

Brody

Na niemieckich pocztówkach z okręgu krośnieńskiego, które pochodzą z czasów przedwojennych, jest narysowany wiatrak pomiędzy miejscowościami Brody i Pomorsko. Turyści zza granicy znajdują tam jednak ówcześnie rozpadającą się budowlę. Miejsce, gdzie stał dom mieszkalny rodziny młynarskiej, jest otoczone zaroślami i częściowo wysokimi akacjami.

Przez dłuższy czas przypuszczałem, że nikt z rodziny Mattnerów nie przeżył. Rodzina ta gospodarowała w młynie do czasów przesiedlenia. Na spotkaniu mieszkańców okręgu krośnieńskiego 24. I 25. czerwca 1995 zostałem jednak wyprowadzony z błędu. Zawarłem tam ponowne znajomości z córkami mistrza młynarskiego Reinholda Mattnera, Anną i Herthą. Komiczne, mieszkańcy Bródek, a także ja mówiliśmy zawsze o Karlu Mattnerze, a on nazywał się Reinhold. Z czasów szkolnych pamiętałem jego syna Artura i córkę Annę, w przeciwieństwie do Herthy, która jest nieco młodsza. W Berlinie rozpoczęliśmy oczywiście rozmowę. Spytałem o historię rodziny i młyna. Słowo mówione bywa jednak ulotne, dlatego niezbędne były również późniejsze telefony oraz korespondencja, abym mógł choć trochę uzupełnić historię ojczyzny:

Anna Mattner wie ze słyszenia, że w roku 1938 młyn istniał już od stu lat i że zawsze był w posiadaniu jej rodziny. Teraz więc minęło około 160 lat, odkąd jakiś Mattner, którego imienia dziś nie znamy, zbudował, bądź zlecił budowę wiatraka pomiędzy dwiema dużymi, odrzańskimi wsiami. Młynarz drugiej, bądź też trzeciej generacji ożenił się w młodych latach z dziewczyną ze wsi Lochow. Ten Mattner jednak długo nie pożył. Zmarł wkrótce mając 25 lat na skutek wypadku. Młoda wdowa nie czuła się na siłach, aby nadal prowadzić zakład z pomocą zatrudnionego czeladnika, czy też mistrza. Wzięła więc swojego syna Reinholda (urodzonego w 1886 r.), którego my później nazywaliśmy Karlem, za rękę i wróciła do swojej wsi Lochow. W tej wsi żył jej brat, który przygarnął obu nieszczęśliwych ludzi. Reinhold, który przyszedł na świat w Brodach, wzrastał i wychowywał się we wsi Lochow. Gdy skończył 14 lat matka wysłała go do Unruhstadt, aby tam uczył się rzemiosła młynarskiego. Cztery lata później, gdy z ucznia stał się czeladnikiem, wziął wraz z matką w posiadanie swe dziedzictwo.

W międzyczasie młyn był dzierżawiony, lub stał pusty. Z tego powodu dom i młyn były odwiedzane przez licznych złodziejaszków i łupieżców. Brakowało drzwi, ram okiennych i pieców kaflowych, które to grabieżcy wyrwali, bądź połamali. Syn wraz z matką doprowadzili dom do porządku i młyn zaczął znowu funkcjonować. Mogli więc sobie zapewnić życie na odpowiednim poziomie.

W roku 1910, mając 24 lata, Reinhold Mattner żeni się z córką chłopa z miejscowości Mosau. To przyczyniło się również do zawodowo – gospodarczego sukcesu. W międzyczasie z czeladnika stał się mistrzem młynarskim. Kilka lat poźniej na świat przychodzą dzieci, najpierw syn Arthur, później córka Anna i na końcu Hertha. Syn Arthur byłby w dzisiejszych czasach z pewnością uczniem szczególnym. Nie otrzymał on żadnej porządnej nauki, zarabiał jednak na chleb ucząc się od ojca. Przeżył drugą Wojnę Światową jako żołnierz ostatniego powołania do służby wojskowej i przetrwał trzy lata sowieckiej niewoli. Później mógł pracować przez jakiś czas w Lieberose jako młynarz. Zmarł w roku 1975 w wieku 60 lat.

W roku 1945 nastąpiły przesiedlenia ludności niemieckiej. Wszyscy, zarówno rodzina Mattnerów, jak i my, musieliśmy opuścić wsie. Po militarnych wydarzeniach z przełomu stycznia i lutego wydawało się, iż nie będziemy musieli opuszczać naszych domów, jednakże Armia Czerwona zarządziła, jak wiadomo, ewakuację z terenów znajdujących się blisko frontu. Tak więc Mattnerowie musieli się wyprowadzić około 20 km na północny wschód. Osiedli w Riegersdorf, na południe od Świebodzina, u brata żony. Były młynarz zmarł już w marcu 1945.

Reszta rodziny wróciła jeszcze później do Brodów, ale nie do swojej posiadłości, lecz do pusto stojącej zagrody (Kreuzingera) we wsi. W sierpniu 1945r. pani Mattner wraz z córkami i trzema w międzyczasie urodzonymi wnuczętami musiała opuścić ojczyznę. Ich pierwszą stacją po przesiedleniu był lager Jamlitz, położony na zachód od Odry i Nysy. Matka Mattner znalazła swoje ostatnie miejsce pobytu w pobliskim Lieberose, gdzie zmarła w roku 1968. Córki dotarły do Berlina. Anna, której pierwszy mąż poległ na wojnie, wyszła za mąż po raz drugi i stała się panią Lucht. To tyle, jeżeli chodzi o los rodziny Mattner.

A młyn? Niektóre uratowane fotografie są podstawą wspomnień. Najstarsze zdjęcie powstało w roku 1934 i jest trochę wyblakłe. Ale widoczny jest na nim taki młyn, jaki znamy z czasów naszej młodości. Dwie kolejne fotografie oddają stan młyna z okresu pomiędzy rokiem 1935 a 1939. W tym czasie skrzydła młyna zostały rozebrane, a mistrz Mattner przekształcił zakład w młyn silnikowy. Wojna zakończyła jednak incydent z Dieslem. Brakowało ropy naftowej surowej. Już w roku 1940 silnik Diesla musiał ustąpić elektrycznemu agregatowi napędowemu. Aż do gorzkiego końca Reinhold Mattner zaopatrywał piekarnie w okolicy w bardziej lub mniej białą, na końcu już razową mąkę. Mąka docierała aż do Züllichau (Sulechów), Schwiebus (Świebodzin) i Grünberg (Zielona Góra).

Gdy w końcu broń ucichła, Polacy ponownie uruchomili młyn.

Pewnego dnia spłonął jednak dom mieszkalny, zbudowany w latach 30-tych, uszkodzony lekko podczas wojny przez radziecki samolot. Po tym wydarzeniu rozebrano młyn. O miejscu pobytu urządzeń oraz maszyn córki Mattnera nie mogą nic opowiedzieć. Nikt więc nie wie, czy gdzieś w Polsce części młyna się jeszcze zakręciły.

Artykuł udostępniony dzięki życzliwości zaprzyjaźnionej strony www.sycowice.net

Autor artykułu Kurt Kupsch
Wybór tekstów: Cezary Woch
Tłumaczenie: Aneta Sopoćko

Translate »