kwi 142020
 

W drugi Dzień Świąt Wielkanocnych 13 kwietnia 2020 roku zmarł w wieku 92 lat ks. Ludwik Walerowicz, który przez ponad 30 lat był proboszczem parafii Nietkowice. Ksiądz Ludwik służył Bogu przez 65 lat. Wielu parafianom zapadł głęboko w pamięć i serca a sam także z nostalgią wspominał pracę w Nietkowicach. Wspomnienia ks. Ludwika można znaleźć na naszej stronie.

O dokładnej dacie pogrzebu poinformował na swojej stronie zielonogórsko-gorzowski Gość Niedzielny.

Msza św. pogrzebowa w intencji zmarłego zostanie odprawiona w czwartek 16 kwietnia o godz. 10 w kościele pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Sulechowie (ze względu na pandemię koronawirusa bez trumny), a po niej dalsze obrzędy pogrzebowe na cmentarzu komunalnym w Sulechowie o godz. 11.30.
Msza św. w intencji śp. ks. Ludwika Walerowicza z udziałem kapłanów i wiernych zostanie odprawiona w Sulechowie po ustaniu pandemii koronowirusa.

lut 012015
 

Budowa kościoła w Radnicy w latach 70-tych

Budowa kościoła w Radnicy w latach 70-tych

Kończąc cykl wspomnień księdza Ludwika Walerowicza chcieliśmy przedstawić osobny artykuł o bardzo ważnym epizodzie w historii parafii Nietkowice.
Kiedy powstała parafia Radnica? Jak ją podzielono?
Te i inne wątpliwości rozwiał ksiądz Ludwik Walerowicz – wieloletni proboszcz parafii Nietkowice.

„Zostałem proboszczem parafii Nietkowice w 1961 roku. Przez 9 lat obsługiwałem z wikarym też Sycowice, Będów i Radnicę. W 1970 roku osobiście podzieliłem parafię. A było to tak.
Pojechałem do kurii do biskupa Wilhelma Pluty i przedstawiłem pomysł podziału parafii. Biskup powiedział jak Ci się uda zameldować księdza w Radnicy to ja się zgadzam. Udało mi się to zrobić. Wyszukałem w Radnicy trzeci albo czwarty dom po prawej stronie jak się jedzie na Krosno Odrzańskie i tam z wikarym zrobiliśmy plebanię dla nowego księdza w Radnicy. Właściciel tego domu gdzieś wyjeżdżał i wydzierżawił swój dom. Władza za bardzo o tym nie wiedziała bo parafianki, które pracowały w gminie jakoś pokombinowały i zameldowały księdza. Później prawdopodobnie miały jakieś problemy z ówczesną władzą ale działały w słusznej sprawie. Władza wtedy nie sprzyjała Kościołowi.
Po tym pojechałem znowu do kurii i biskup powiedział to jak władza zatwierdziła to ja się też zgadzam. Powstał samodzielny wikariat w Radnicy.
Przyjeżdżali do mnie esbecy i straszyli, że proboszcza z Radnicy przywiozą mi na schody do Nietkowic i zostawią. A ja mówię proszę bardzo to za chwilę z powrotem wróci bo jest tam zameldowany i nie możecie go wyrzucić.
Pierwszym administratorem został ksiądz Julian Mizera a po nim ksiądz Bogusław Trocha. Dopiero gdy biskup w 1971 roku erygował parafię to ks. Trocha został proboszczem. O księdzu Bogusławie Trocha wyczytałem gdzieś, że był wikariuszem w Nietkowicach. To nie prawda. Nie miałem takiego wikarego. On był administratorem i proboszczem w Radnicy. To on uporządkował kaplicę i rozpoczął budowę kościoła. W 1973 roku kolejnym proboszczem został ksiądz Sylwester Zawadzki i to on dokończył budowę kościoła. Ksiądz Zawadzki to ten sam co zbudował w Świebodzinie słynną figurę Chrystusa.
Po podziale parafii w Nietkowicach nie był potrzebny już wikary i zostałem sam. Pamiętam, że ostatni wikary ks. Kluska był tylko pół roku w Nietkowicach i bardzo żałował, że musi wyjechać, bo Nietkowice bardzo mu się podobały.”

Sulechów 8 listopad 2014

Adam

sty 232015
 

Ksiądz Ludwik Walerowicz

Ksiądz Ludwik Walerowicz

W czasie pracy kapłańskiej też ciągle rzucano księżą kłody pod nogi. Pamiętam jak w Nietkowicach nachodził mnie major SB i namawiał do współpracy. Było tak, że ja sam nie wiedziałem, że będę jechał na drugi dzień do Zielonej Góry albo nawet nie miałem tego w planach to on już wiedział wcześniej, że będę musiał tam jechać. Faktycznie na drugi dzień coś mi wyskoczyło i musiałem jechać do Zielonej Góry a on tam już czekał na mnie i mnie obserwował. Podejrzewam że dostawał cynk od kogoś na dworcu. Raz było tak że mnie śledził i myślał że go nie widzę ale ja się zorientowałem że chodzi za mną. Na szczęście szły moje parafianki – 4 kobiety i im mówię zobaczcie jak mnie SB śledzi. A było to na Placu Pocztowym w Zielonej Górze. Na tym placu stoi taki budynek wokół którego można chodzić dookoła. Poszliśmy z parafiankami i nagle zawróciliśmy i idziemy prosto na niego. Major nie miał się gdzie schować i się mu ukłoniliśmy Ooo dzień dobry panie majorze. A on nie wiedział co powiedzieć to odpowiedział jak się tak spotkaliśmy w Zielonej Górze to może pójdziemy gdzieś pogadać na kawę. A ja mówię do parafianek patrzcie jak pilnują waszego proboszcza.

Na plebanię dzwoniły głuche telefony, albo dzwonił ktoś, nie przedstawiał się tylko pytał czy jest proboszcz. Później robiliśmy im na złość i odbierała moja gospodyni i mówiła, że proboszcz gdzieś poszedł a ja siedziałem na plebani. Myśleli, że gdzieś chodzę i spiskuję przeciwko władzy.

W czasie stanu wojennego nie odczułem żadnych większych utrudnień. Jeśli chciałem gdzieś pojechać służbowo np. do Gorzowa to zawsze dostałem przepustkę. Miałem wtedy Poloneza i jeździłem do Gorzowa po dary żywnościowa dla ludności. Za Międzyrzeczem są rogatki gdzie zawsze stało wojsko. Wszystkich tam zatrzymywali do kontroli. Ale jak żołnierze zobaczyli u mnie koloratkę to od razu kazali jechać dalej. Żołnierze byli grzeczni i szanowali księży i stan duchowny. Gorzej było trafić na milicjantów.

Trzeba było mieć zezwolenie na pasterkę albo inne nabożeństwa po godzinie policyjnej. Napisałem podanie do władz i dostałem zezwolenie.

Po przewrocie w 1989 roku za bardzo się nie zmieniło. Zniknęły stare problemy a pojawiły się nowe. Trzeba było dalej robić swoje.

Pracę w Nietkowicach wspominam bardzo dobrze, można powiedzieć że nawet wspaniale. Nie wiem jak ludzie mnie wspominają ale myślę że dobrze bo jak mnie spotykają w Sulechowie to z daleka się kłaniają. Starsi na pewno mnie jeszcze pamiętają.

Ile razy mnie biskup chciał przenieść. Ale ja nie chciałem, bo mi się w Nietkowicach bardzo podobało. Proponował mi chyba z 3 albo 4 razy przeniesienie na inną parafię. Aż się chyba na mnie pogniewał. Jeździłem też później na dodatkowe studia na Akademię Teologii Katolickiej im. Kardynała Wyszyńskiego w Warszawie. Biskup załatwił nam, że często wykłady były w kurii biskupiej a tylko na niektóre wykłady i na egzaminy jeździliśmy do Warszawy. Ile razy staliśmy na korytarzu i czekaliśmy na wykłady a biskup schodził ze schodów i kłanialiśmy się mu to on udawał że mnie nie widzi. W końcu poszedłem się go zapytać czy jest na mnie obrażony a on powiedział że trzy razy powiedziałem mu żeby mnie nie przenosił. A dlaczego nie chcesz?. Odpowiedziałem że tutaj zostawiłem tyle swoich myśli i spraw że żal mi to wszystko zostawiać. I to chyba jest najlepszy dowód że w Nietkowicach czułem się bardzo dobrze. A odszedłem w 1995 roku bo miałem jeden zawał, potem drugi i poprosiłem o przeniesienie. Potem zaraz mnie zoperowali i dostałem by-passy i wtedy musiałem już odejść ze względu na stan zdrowia. Ze względu na moje zdrowie biskup zgodził się na moją wcześniejszą emeryturę. Teraz na emeryturze mieszkam w Sulechowie. Gdy tylko na mieście spotkam jakiegoś mojego byłego parafianina to zaraz się wypytuję co tam słychać. Ciągle staram się być na bieżąco. W końcu w parafii Nietkowice spędziłem 34 lata.

Adam

sty 172015
 

Ks. Ludwik Walerowicz

Ks. Ludwik Walerowicz

Do Nietkowic przyjechałem razem z moim pierwszym wikarym Włodkiem Rogowskim, który też był jak ja z 1928 rocznika. Tylko że miesiąc młodszy. My byliśmy księżmi powojennymi – opóźnionymi. Przez wojnę nie mogliśmy normalnie do szkoły chodzić i zaległości nadrabialiśmy po wojnie. Takie były dziwne sytuacje, że proboszcz i wikary mogli być w tym samym wieku. Z czasem te granice wiekowe wróciły do normalności.

Przyjechaliśmy z wikarym do Nietkowic pod wieczór. Na plebanię przyjął nas ksiądz Pawlukowski i powiedział, że rano nam wszystko pokaże i przekaże całą dokumentację parafii. Położyliśmy się spać a o 4 nad ranem podjechało duże auto wcześniej zamówione przez księdza Pawlukowskiego. Zapakowano jego rzeczy. Sam ksiądz Pawlukowski też wsiadł do tego auta i pojechał zostawiając nas samych z wikarym. Nic nam nie pokazał. Nie znaliśmy w ogóle terenu. Nie wiedzieliśmy gdzie jest np. Radnica a gdzie Pomorsko. A parafia rozległa. Kościoły porozrzucane. Nie wiedzieliśmy gdzie są klucze do kościołów. Dla mnie w ogóle to był podwójny szok. Całe życie mieszkałem w mieście. A ostatnie 2 lata spędziłem w bardzo dużym mieście jakim był Szczecin. Nigdy wcześniej nie mieszkałem na wsi i musiałem się przystosować do nowego życia. Wikary też na nowym terenie. Ale powoli ludzie nam pomogli i zaczęliśmy pracę w parafii Nietkowice. Zaraz na początku zaczęliśmy przystosowywać kościoły w Nietkowicach, Pomorsku i Sycowicach do tego, żeby wyglądały na katolickie. Powyrzucaliśmy boczne chóry a w Nietkowicach zamówiłem nowy ołtarz.

W kościele w Nietkowicach na ścianie wisiał jeszcze obraz Serca Jezusowego postrzelany przez Rosjan w 1945 roku. Najlepiej wyglądał w środku kościół w Brodach. Tam chóry były już usunięte. Do tego we wszystkich kościołach na szybko zamawiałem pancerne tabernakula, bo moi poprzednicy mieli drewniane, które były zakazane przez prawo kanoniczne. Rozpocząłem też remont plebanii. Na początku na plebanii mieszkałem tylko ja a wikary mieszkał naprzeciwko u państwa Antończyków. Ja sobie sam gotowałem a ksiądz Włodek wykupił sobie obiady u państwa Lebelów. Z czasem wyremontowałem budynki gospodarcze przyległe do plebani i tam zrobiłem 2 osobne pokoje i łazienkę dla wikarego. Później połączyłem to z plebanią. A ze stodoły zrobiłem dużą salkę katechetyczną. Dopiero po kilku latach moja siostra przyjechała do Nietkowic i została gospodynią. Na początku mojej pracy w Nietkowicach zwerbowałem jako organistę takiego starszego dziadka pochodzącego z Torunia. Niestety nazwiska nie pamiętam. Później grał Ponczek, którego sprowadziłem aż z Pomorza. Przede mną żaden ksiądz nie miał organisty. A to że są organy to trzeba zawdzięczać ks. Gąsiorowi bo był też muzykiem. Gąsior uczył mnie muzyki i śpiewu w seminarium i prowadził chór seminaryjny To on, gdy tylko pojawił się w Nietkowicach to zajął się organami. Organy były w rozsypce a on je wyremontował. Szkoda że był tylko rok, bo pewnie wyremontował by też organy w Brodach i Pomorsku. Niestety zmarł nagle na zawał. Zdążył tylko zrobić to co było jego pasją czyli organy. To był niezwykły człowiek i takiego go zapamiętałem z seminarium.

Jeden jedyny z moich wikarych, który żyje to ksiądz Jackowski. Nazywaliśmy go na parafii „Jacek”.Pamiętam jak kupiłem sobie pierwszy samochód Syrenkę. Doradziłem wtedy mojemu wikaremu ks. Jackowskiemu żeby sobie też takie kupił. Dostał kredyt w banku w Nietkowicach i kupił Syrenkę. Potem został wikarym w Gubinie i tam robił furorę autem, bo nawet proboszcz nie miał swojego auta.

Adam

sty 102015
 

Wyższe Seminarium Duchowne Diecezji Zielonogórsko-Gorzowskiej w Gościkowie-Paradyżu

Wyższe Seminarium Duchowne Diecezji Zielonogórsko-Gorzowskiej w Gościkowie-Paradyżu

Po wojnie w 1945 roku zacząłem znowu chodzić do szkoły. Nadgoniłem piątą, szóstą i siódmą klasę. Później poszedłem do liceum i w 1950 roku zdałem maturę. Przez wojnę miałem opóźnienia w nauce i zdałem maturę w wieku 22 lat a nie normalnie mając 19 lat. W międzyczasie rodziło się we mnie powołanie do służby Bogu. Raz było mocne a raz widziałem siebie w innej życiowej roli. W końcu jednak po maturze zdecydowałem jakie jest moje powołanie i wstąpiłem do Seminarium Gorzowskiego na ulicy Warszawskiej.

Później komuniści zamknęli to seminarium i przenieśli do Gościkowa-Paradyżu. Władza wtedy przeszkadzała w nauce w seminarium. Ja miałem to szczęście, że mnie ominęły, ale moi młodsi koledzy doświadczyli tych przeszkód. Brali kleryków do wojska i tam nie mieli najlżej. Władza myślała, że w wojsku się rozmyślą albo armia zmieni ich światopogląd ale 95 % kleryków wracało i to dwa razy mocniejsi w wierze. W seminarium też sobie radzono z władzą. Na przykład księdza prałata Antoniego Mackiewicza wyświęcono specjalnie pół roku szybciej, żeby go nie zabrali do wojska. Miał być święcony w maju albo w czerwcu a wyświęcili kilku z jego rocznika już w grudniu i na wiosenny pobór się nie załapali.

Wtedy nauka w seminarium trwała 5 lat i w czerwcu 1955 roku zostałem wyświęcony. Po seminarium przez 6 lat byłem wikariuszem. Po 2 lata w trzech miejscowościach. Najpierw w Czarnym koło Człuchowa. Potem w Barlinku a później w Szczecinie.

Kiedyś była to Diecezja Gorzowska. Była to największa diecezja w Polsce. Dlatego byłem wikarym i w dzisiejszym woj. zachodniopomorskim i lubuskim. Później to podzielili na 3 diecezje: Koszalińsko-Kołobrzeską, Szczecińsko-Kamieńska i Zielonogórsko-Gorzowską. Podczas podziału, gdzie który ksiądz pracował tam został w tej diecezji na stałe.

W 1961 roku otrzymałem od biskupa dekret, w którym miałem zostać proboszczem w parafii Nietkowice. Żeby zostać proboszczem w tamtym czasie nie było tak łatwo. Władza świecka często się nie zgadzała na proboszcza. Kuria typowała a władza musiała zatwierdzić. Czy władza zatwierdzała czy nie to biskup i tak wysyłał. Ale władza wtedy takiego księdza nie uznawała za proboszcza tylko administratora parafii. I mi też władza nie chciała zaakceptować dekretu od biskupa. Zarzucali mi różne rzeczy, których nie zrobiłem np. namawiałem dzieci przeciwko władzy, zmuszałem je do chodzenia na religię, że w kazaniach mówiłem przeciwko władzy. Myśleli, że się przestraszę i zgodzę na współpracę. W tym celu biskup wysłał mnie na kilka tygodni do wioski po Krosno Odrzańskie, żeby wyciszyć trochę sprawę. Wysłał mnie też w pewnym celu. Nie chcę mówić jaka to miejscowość, żeby nikogo nie oczerniać. Wśród księży zdarzali się też księża, którzy współpracowali z SB. Często byli zastraszani lub szantażowani i stawali się donosicielami. Nazywano ich „księżmi patriotami”. Taki właśnie „ksiądz patriota” był w wiosce pod Krosnem. Biskup chciał go usunąć ale on klucze z plebanii i kościoła zabrał, wyprowadził się do Międzyrzecza i przyjeżdżał tylko w niedzielę odprawić mszę. Biskup mnie wysłał z zadaniem odebrania mu tych kluczy. Byłem tam 6 tygodni. Musiałem też przygotować w te 6 tygodni dzieci do komunii, bo przez 6 lat w tej parafii dzieci nie były u pierwszej komunii. Przygotowałem je i przyjechał mój proboszcz ze Szczecina, u którego byłem wikariuszem. Zrobiliśmy uroczystą pierwszą komunię. W międzyczasie wysłałem pismo do władz w Nietkowicach i zatwierdzili mnie na proboszcza. Odpisali mi „nie chcemy robić księdzu trudności w awansie i zgadzamy się….”. Od sierpnia 1961 roku byłem proboszczem w Nietkowicach.

 

Adam

sty 032015
 

Pleszew na starej widokówce

Pleszew na starej widokówce

Wielu starszych mieszkańców pamięta księdza Ludwika Walerowicza, proboszcza, który przez 34 lata pracował i mieszkał w parafii Nietkowice. Ksiądz Ludwik jest osobą, która przez ponad trzy dekady współtworzyła historię tych miejscowości. Jak sam mówi wiele osób ochrzciłem, udzieliłem Pierwszej Komunii, przygotowałem do bierzmowania, udzieliłem ślubu a niektórych niestety musiałem też pochować.

Sulechów, sobotnie popołudnie 8 listopada 2014 roku.

Nazywam się Ludwik Walerowicz i urodziłem się 18 lipca 1928 roku w Pleszewie, należącym wtedy do powiatu pleszewskiego i województwa wielkopolskiego.

Miałem jednego brata i trzy siostry. Brat i jedna siostra byli starsi a dwie siostry młodsze.

Rodzice zajmowali się handlem. Mieli przed wojną sklep w centrum Pleszewa z konfekcją damską i męską. Pamiętam jeszcze w domu taki stempelek, na którym było napisane „Maria Walerowicz – konfekcja damska i męska”.

Do wybuchu II wojny światowej żyło nam się bardzo dobrze. Sklep przynosił niezłe zyski. Jednak 1 września 1945 roku do Pleszewa weszli Niemcy i zajęli nasz sklep.

Rozpoczęcie wojny pamiętam bardzo dobrze. W 1939 roku uzyskałem promocję z czwartej do piątej klasy i szykowaliśmy się 1 września do pójścia do szkoły. Rano nad Pleszew nadleciały niemieckie samoloty i zaczęły bombardować głównie pleszewskie koszary wojskowe ale cywilne budynki też zostały zniszczone. Do Pleszewa zaczęto zwozić rannych z okolicznych bitew. Mam przed oczami widok jak po ulicy, na której mieszkałem, która nazywała się przed wojną Marszałka Józefa Piłsudskiego a teraz Daszyńskiego, wieźli pierwszych rannych polskich żołnierzy.

Po tym rozpoczęła się niemiecka okupacja przez ponad 5 lat. Pleszew wszedł w skład Kraju Warty, który włączono do III Rzeszy.

Pierwszą zbrodnią Niemców było rozstrzelanie maturzystów, którzy zdali maturę w 1939 roku. Na cmentarzu w Pleszewie jest pomnik upamiętniający tą zbrodnię. Później były ciągłe represję i zbrodnie ze strony Niemców. Co chwilę kogoś rozstrzelali, wywieźli na roboty przymusowe albo do obozu koncentracyjnego.

Najbardziej w pamięci utkwiło mi jedno zdarzenie, które mam ciągle przed oczami. Niemcy wydali zakaz zbijania świń bez zezwolenia i zdarzyło się tak, że jeden z polskich gospodarzy spod Pleszewa zbił świnię bez pozwolenia. Ktoś doniósł na niego i go aresztowano. Przywieziono go na rynek do Pleszewa, gdzie zgoniono też pozostałych Polaków. Odczytano wyrok i publicznie rozstrzelano tego człowieka.

Podczas niemieckiej okupacji nie chodziłem do szkoły. Chodziły tylko dzieci z rocznika 1930 i młodsze. Ja według Niemców byłem za stary na szkołę i musiałem pracować. Na szczęście ojciec miał znajomego Niemca o nazwisku Nutt, który załatwił pracę w szwalni. Przed wojną w Pleszewie mieszkało sporo Niemców i żyliśmy z nimi w zgodzie. Nie pamiętam już dokładnie za co ale Niemiec Nutt był dłużny ojcu przysługę. W szwalni pracował mój ojciec, brat i ja, gdzie szyliśmy niemieckie mundury. Byliśmy po prostu krawcami. Natomiast starsza siostra pracowała jako fryzjerka. Musieliśmy pracować, bo po pierwsze z czegoś trzeba było żyć a po drugie wywieźli by nas na roboty przymusowe. Tak było z wieloma moimi rówieśnikami – kto nie pracował w Pleszewie to jechał do Niemiec. To znaczy dobrowolnie nie jechali tylko ich wywozili.

W styczniu 1945 roku, gdy Niemcy szykowali się do ucieczki to spędzili mężczyzn z Pleszewa na rynek i ustawili naprzeciwko czołgów. Wśród tych mężczyzn byłem z bratem i ojcem. Padł na nas wszystkich strach, że zaczną strzelać do nas albo nas rozjadą tymi czołgami. Zrobiło się spore zamieszanie i kilkunastu albo kilkudziesięciu Polaków rozbiegło się po ulicach. Ja z bratem i ojcem też uciekliśmy z rynku. Mieliśmy klucze do szwalni i tam się schowaliśmy. Z tego co mi wiadomo to wtedy nikt nie zginął. Niemcy nikogo nie zabili na rynku. Główne siły Wehrmachtu uciekły zanim wkroczyli Rosjanie.

Później do Pleszewa od strony Kalisza wjechała kolumna sowieckich czołgów. Niemcy strzelili do pierwszego czołgu z kolumny i go zniszczyli. Ciała Rosjan z tego czołgu wisiały na drutach i gałęziach a wrak czołgu stał jeszcze długo na poboczu drogi. Na ulice Pleszewa wyszli ludzie z kwiatami, żeby powitać wyzwolicieli. Po chwili jednak zaczęły się pierwsze gwałty na kobietach oraz kradzieże rowerów i zegarków. Ludzie zniknęli z ulic ukrywając się po piwnicach i mieszkaniach. Później w nocy Rosjanie spalili jeden dom w Pleszewie i tylko tyle było walk o miasto. Jeden zniszczony czołg i jeden spalony dom.

Adam

Translate »