kwi 302016
 
Kościół w Pomorsku

Kościół w Pomorsku

Parafia Nietkowice – Kościół filialny Pomorsko pw. św. Wojciecha
W Pomorsku (dawniej Pommerzig) zachowały się relikty XVIII-wiecznej historii. Wśród nich zaadaptowany kompleks pałacowy, dawniej własność urzędującego tutaj rodu Schmettow. Całość została przebudowana na przełomie XIX i XX wieku. Eklektyczna sylwetka posiada narożną, cylindryczną wieżę. Elewacja jest skromnie dekorowana. Pałac okala dawny park dworski z zachowanym starodrzewiem. Pośród wiekowych świerków, buków i grabów można dostrzec m.in. dąb szypułkowy liczący około 400 lat.

Ważną dominantą miejscowości jest także kościół filialny parafii w Nietkowicach. Został on zbudowany w 1858 roku w stylu neogotyckim. Po zachodniej stronie tej jednonawowej świątyni wznosi się prostokątna wieża. Korpus od wschodu wieńczy absyda. Wnętrze nakryte jest płaskim – drewnianym stropem. Po lewej stronie umieszczono ołtarz Serca Jezusowego, zaś po prawej można dostrzec wizerunek Matki Bożej Miłosiernej – zwanej także Ostrobramską. Wzdłuż nawy przedstawiono wizerunki świętych z polskiego panteonu – obok św. Kazimierza, Stanisława Kostki czy Jadwigi odmalowano także św. Wojciecha. Na tylnej ścianie znajduje się chór muzyczny z organami. Obok kościoła znajduje się tablica nagrobna upamiętniająca tutejszego pastora Henke oraz grób rodziny Schmettow.

Źródło: „Kościoły Diecezji Zielonogórsko-Gorzowskiej: nasze dziedzictwo. T. 2, Dekanaty zielonogórskie i sulechowski” tekst Robert Kufel, Katarzyna Jarzembowska; tł. Barbara Słobodzian. – Bydgoszcz: Ikona, [2010]. – 135, [1] s., il. kolor., 33 cm.

kwi 242016
 
Kościół w Brodach

Kościół w Brodach

Parafia Nietkowice – Kościół filialny Brody pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny

Brody – niewielka wieś położona kilka kilometrów od Czerwieńska – w kategorii „atrakcji turystycznych” może się poszczycić przeprawą promową na Odrze. W osadzie brak historycznych pamiątek – wyjąwszy niewielki kościółek należący do parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Nietkowicach. Świątynia oddana Niepokalanemu Poczęciu Najświętszej Maryi Panny została wzniesiona przez tutejszą wspólnotę około 1854 roku. Murowana sylwetka o stosunkowo prostej konstrukcji osiadła na planie prostokąta. Po zachodniej stronie ponad linia korpusu góruje wieża, zaś od wschodu przysiadła niewielka absyda.

W niszach po obu stronach ołtarza umieszczono figury Bożej Rodzicielki odzianej w błękitny płaszcz i Jezusa – odsłaniającego na piersi bolejące serce pełne łask i przebaczeń. Wśród elementów wystroju świątyni zwraca uwagę nieduży obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, wizerunek Papieża z upamiętnionym pasterskim zawołaniem „Totus Tuus” i latami 1978-2005 oraz haftowany obraz przedstawiający św. Franciszka z Asyżu z umieszczonymi u dołu datami 1182-1982.

Kierując wzrok ku sklepieniu, można dostrzec symbole Boskiej nieskończoności – litery alfa i omega oraz symbole Bożej trójjedności – krzyż, gołębicę oraz oko Opatrzności.

Źródło: „Kościoły Diecezji Zielonogórsko-Gorzowskiej: nasze dziedzictwo. T. 2, Dekanaty zielonogórskie i sulechowski” tekst Robert Kufel, Katarzyna Jarzembowska; tł. Barbara Słobodzian. – Bydgoszcz: Ikona, [2010]. – 135, [1] s., il. kolor., 33 cm.

kwi 182016
 
Kościół w Nietkowicach

Kościół w Nietkowicach

Parafia Nietkowice – Kościół parafialny Nietkowice pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa

W granicach parafii znajduje się kilka miejscowości – Brody, Bródki, Pomorsko, Brzezie i Laskowo. We wcześniejszym nazewnictwie Nietkowice figurują jako Deutsch Nettkow (do 1937 roku) i Strasburg (w latach 1937-1945).

Data erekcji parafii szacowana jest na 1314 rok. Niewiele jednak wiadomo o dziejach tutejszej świątyni. W księgach parafialnych można natomiast odnaleźć dokumenty – m.in. o warunkach pogodowych, jakie panowały w roku 1739. Autorem tych skrzętnych notatek był syn pastora Carla Wilhelma Schucharta, który na polecenie ojca zachował od niepamięci kilka dziejowych faktów o miejscowości. Odnalazł je w ocalałych po pożarze kościoła woluminach. Sam pożar, który strawił prawie całą wieś, odnotowano 31 lipca 1878 roku. Na początku września 1890 roku Franz Aleksander Schuchart ukończył zleconą przez ojca pracę. Jeden egzemplarz złożył w odnowionej wieży kościelnej, drugi zaś w bibliotece parafialnej. Z tychże zapisków dowiadujemy się chociażby, że 10 sierpnia 1433 roku Henryk X Śląski sprzedał swoje miasteczko wraz z całym wyposażeniem braciom von Waldau, udzielając im prawa wybudowania promu przez Odrę.

Kościół parafialny postawiono około 1880 roku. Jego projekt był dość typowy – prostokątny korpus kończył się absydą prezbiterialną, zaś od zachodu wznosiła się stosunkowo masywna, kwadratowa wieża. We wnętrzu do ściany wejściowej przylega dwukondygnacyjny chór.

W prezbiterium znajduje się drewniany ołtarz z wyeksponowaną pośrodku figurą Najświętszego Serca Pana Jezusa. W niszach po obu stronach widnieją rzeźby świętych – po prawej stronie w habicie franciszkańskim stoi św. Antoni z Padwy, zaś po lewej stronie umieszczono postać młodego mężczyzny w sutannie jezuickiej z Dzieciątkiem Jezus na rękach. Prawdopodobnie jest to jeden z patronów ministrantów i lektorów – św. Stanisław Kostka. Zgodnie z przekazami, które zachowały się na jego temat, w styczniu 1566 roku ciężko zachorował i chciał przyjąć komunię świętą w domu. Sprzeciwił się temu gospodarz, u którego wynajął pokój. W nocy miał widzenie – św. Barbara przyniosła mu komunię, a sama Matka Boża podała Dzieciątko.

Prezbiterium rozcięte jest trzema oknami witrażowymi – na sklepieniu odmalowano zastępy niebieskie towarzyszące Bogu Ojcu, który przekazuje Mojżeszowi kamienne tablice z Dekalogiem.

Opiekę duszpasterską nad wspólnotą parafialną sprawuje ks. Andrzej Drutel.

Źródło: „Kościoły Diecezji Zielonogórsko-Gorzowskiej: nasze dziedzictwo. T. 2, Dekanaty zielonogórskie i sulechowski” tekst Robert Kufel, Katarzyna Jarzembowska; tł. Barbara Słobodzian. – Bydgoszcz: Ikona, [2010]. – 135, [1] s., il. kolor., 33 cm.

 

kwi 102016
 
Jan Jarosz

Jan Jarosz

Przyszedł czas pójścia do Liceum Ogólnokształcącego. Autobus PKSu dowoził nas codziennie. Czas minął jak z bata strzelił. Danek pisał maturę w LO sportowym w Zielonej Górze, ja natomiast w Sulechowie też z sukcesem. Pisaliśmy w hali sportowej a ściągi spadały na nasze ławki z sufitu. Matematyka poszła na pełne 5 dzięki matematykowi Staszkowi Rymaszewskiemu. Nauczyciele jak coś widzieli, to i tak nie reagowali. Wspominam te czasy z dużą dozą radości.

Pani Teresa Kozubal uczyła języka rosyjskiego i przedmiotów z zakresu 1-4 klasy. Dlatego też nauczała przez śpiew. Podczas spotkania w Sulechowie 3 krotnie śpiewaliśmy „priaściaj lubimy gorad, uchodim zawtra w morie – iż rannej paroj mielkniot zakarmoj znakomyj płatok gałuboj …. Trzykrotnie zaczynaliśmy i zawsze w innej tonacji, stąd na tym zaprzestaliśmy… Pani Kozubalowa nadal muzycznie słyszy i ma nadal dobry słuch muzyczny. Ja słowa tej piosenki znam w oryginale i mogę je powtarzać – tak mi wpadła w ucho 50 lat temu…

Pani Sołtysowa uczyła polskiego i stąd zamiłowanie do lektur, częste wizyty w bibliotekach (szkolnej i wiejskiej), którą prowadziła Pani Kiernicka już w starej szkole. Pan Kozubal żył harcerstwem. Wraz z druhem Królakiem organizowali obozy wędrowne po wybrzeżu Morza Bałtyckiego, a także w Świeradowie nad miejscową rzeczką, która co drugie lato wylewała i trzeba było się ewakuować wyżej, ponad jej poziom. Pamiętam druha Rutkowskiego naszego opiekuna i organizatora programu obozowego. Na zbiórkach comiesięcznych druh Kozubal (kierownik szkoły) czytał nam trylogię Sienkiewicza. Ja się nudziłem, bo całego Sienkiewicza miałem w palcu już w trzeciej klasie, ale zbiórki i tak uczyły postaw patriotycznych, kreowały pozytywnego bohatera, uczyły historii ojczyzny. Będę do moich ostatnich dni pamiętał uroczystą zbiórkę na „Łysej Górze” połączoną z uroczystym ślubowaniem harcerskim. Działo się to przy ognisku około północy i mocno wryło się w moją świadomość. Atmosfera była bardzo psychodeliczna i emocjonująca. Wspominaliśmy to spotkanie po latach i zawsze z dużą dawką emocji i wzruszenia.

Bardzo dobrze wspominam wyjazdy do Sulechowa na koncerty Trubadurów i Czerwono-Czarnych z Kasią Sobczyk. Na koncercie rzeszowskiej grupy Breckaut byłem ze Staszkiem Ziobrowskim – nauczycielem muzyki w LO. Koncerty te były w starym zborze i kinie Orzeł.

Pamiętam jak pan Z. Kozubal posadził mnie za kierownicą „Syreny” i pod jego okiem dał się przejechać do Brzezia nową drogą asfaltową. Co to było za przeżycie – ja pierwszy, a za mną Danek. Na trzecim biegu osiągnąłem 70 km na godz. W ich garażu leżały części DKW – niemieckiego samochodu, którego pan Kozubal nigdy nie złożył i nie wyjechał nim z garażu. Dużo jeździłem traktorem, gdyż w pewnym okresie życia Franek Jarosz był traktorzystą. Miałem tak duży staż, że w pewnym okresie Franek leżał na trawie, a ja za niego orałem. Nieraz robiłem to razem z panem Edwardem Górkiewiczem, który miał do dyspozycji mocnego, czeskiego „Zetora”. Obydwaj mogliśmy zrobić tyle, co etatowi oracze razem wzięci z kółka rolniczego w Kijach.

Pan Adam Sołtys uczył muzyki. Prowadził też chór i kółko muzyczne. Ja pobierałem nauki na czeskim akordeonie „Rigoletto”, który kupiła mi matka jednakże moja nauka poszła na marne. Nauczyli się grać z nut bracia Moderowie oraz wszyscy Ziobrowscy Franek, Stachu i Heniek. Starszy Moder (chyba Janusz) gra w zastalowskiej orkiestrze, ale jeśli dobrze pamiętam to na trąbce. Potem nastąpiła era Heńka Ziobrowskiego, absolwenta Wyższej Szkoły Muzycznej w Poznaniu (ukończył ją razem z Eugeniuszem Banachowiczem kierownikiem muzycznej redakcji „Radia Zachód”). Heniek założył chór dorosłych – śpiewali polską klasykę, orkiestrę mandolinistów z sekcją muzyczną i rządził kilka lat na wszystkich przeglądach wojewódzkich w Zielonej Górze i innych miastach w województwie. Miał też zespół rodzinny, który grał na zabawach i innych uroczystościach. Pamiętam, że prowadziłem dyskoteki w świetlicach w Pomorsku i Brodach już jako licealista. Imprezy w Brodach zlecał mi Janek Olszewski i on mnie rozliczał. Przychodziły tłumy z Nietkowic Pomorska, Bródek i Brodów. Zawiązywały się przyjaźnie, ale też dochodziło do bójek nie tylko o dziewczyny. Centralaki na Ukraińców, Białorusini na „scyzoryków”. Były to jednak walki bezkrwawe i za kilka dni dawni wrogowie znowu rozmawiali, bo jechali do szkoły tym samym autobusem. Cywilizowaliśmy się. Jechaliśmy do Zielonej Góry na koncerty, Winobranie, imprezy w Przylepie na lotnisku, ale to było nieco później.

Jaką rolę odegrali Państwo Kozubalowie i Sołtysowie w wychowaniu i nauce młodzieży nie trzeba już wspominać. Nauki od nich powinni brać współcześni pedagodzy. Dlatego marzy mi się (i Andrzejowi) zjazd „jeszcze żyjących NAUCZYCIELI” w 70-tą rocznicę oświaty w gminie i dawnym powiecie Sulechów. Ale wydaje mi się to mrzonką, bo wojewoda i kurator likwidują Gimnazjum w Pomorski i nie będzie się gdzie już spotkać. Pani Teresa Kozubal wraz z Ireną Sołtysową chętnie by na taki zjazd przyjechały, ale póki co zaproszenia nie otrzymały i pewnie nie otrzymają. Pozostało nam się zżymać na taką sytuację współczesnego kapitalizmu.

P.S. Andrzej koniecznie chciał wiedzieć, o czym rozmawialiśmy u gościnnej Pani Kozubalowej. O wszystkim – a szczególnie jak żyjemy aktualnie, jak duże są dzieci, co robią, gdzie mieszkają. Pani Teresa zręcznie podała obiad swojemu wnukowi – czytaj oddała swojego schabowego, bo nie miała czasu przygotować obiadu wnukowi, rozmawiając z nami. Byłem ogromnie zaskoczony formą i urodą obu pań. Co za światły umysł, jaka ostra pamięć, poczucie humoru i lotny dowcip… Maciek Kozubal związany z fotografią i filmem podał trzykrotnie kawusię i dbał o to, aby jego mamy nie zmęczyć. Mieszka aktualnie wśród lasów koło Babimostu i mamę odwiedza codziennie. Wojtek Sołtys jest szefem Wydziału Oświaty w Urzędzie Gminy Sulechów. Ale też wraz z rodziną daje Pani Irenie Sołtysowej dużo zajęć szczególnie z młodą latoroślą. Pani Irena w ramach zamiany mieszkań żyje samotnie przy ul. Różanej. Jej córka Małgosia żyje gdzieś koło Piły, a mąż jej jest chyba wojskowym. Maciek zatrudnia w swoim zakładzie syna – również kibica Stelmetu Zielona Góra. Wszyscy są weseli, uśmiechnięci i wydaje mi się, że własnego pożytecznego życia nie zmarnowali. W moim przypadku państwo Kozubalowie i Sołtysowie mieli ogromny wpływ na moją naukę i wychowanie. Marysia Zubikowa to potwierdziła, bo ona też parę lat zajmowała się w Brodach i Pomorsku nauką dzieci i młodzieży, zostawiając tam kawałek swojego życia. Ja natomiast nie zapomnę słów Pani Teresy Kozubal, kiedy się zagalopowałem w opowiadaniu, Ona mówiła: „do brzegu kolego, do brzegu” co miało oznaczać wracaj do tematu i się skracaj. Spotkanie u Pani Kozubalowej będę wspominał do moich ostatnich dni. Dziękuję Andrzejowi za mobilizację i za powrót do wspomnień mojego radosnego dzieciństwa związanego z Pomorskiem.

Jan Franciszek Jarosz

kwi 032016
 
Rok 1961 komunia rocznika 1952 i okolic

Rok 1961 komunia rocznika 1952 i okolic

Mamy przyjemność przedstawić relację ze spotkania byłych nauczycieli z Pomorska. Relacja ta jest przeplataną wspomnieniami z dzieciństwa i młodości zaprzyjaźnionego z naszą stroną Jana Jarosza urodzonego w Pomorsku.

Kolega Andrzej uparł się, że do Świąt Wielkanocnych musi odwiedzić panią Teresę Kozubal i Irenę Sołtys, byłe nauczycielki szkoły i mieszkanki Pomorska, obie obecnie zamieszkałe w Sulechowie. Wszystko nagraliśmy na sobotę 12 marca 2016 godz. 15, a tu na dzień przed Panie podały nowy czas spotkania – o 4 godziny wcześniej, czyli na 11. Zmuszeni, więc zostaliśmy do przyjazdu na 11 (bez kolegi Andrzeja) – ja i Marysia Żurawik (z domu Zubik), bo pojawiła się niespodziewanie w Zielonej Górze i chwilowo w Sulechowie, odwiedzając swe koleżanki nauczycielki.

Panie w podeszłym wieku – w jakiej formie będą, to wielka niewiadoma, a tutaj pani Kozubal z wielkim humorem podsuwa pod nos rogaliki z różanym dżemem. Kawusia robiona szybko w automacie przez Macieja – młodszego syna państwa Kozubalów.

Roczniki wojenne zjechały w 1951 roku w okolice Gubina. Tam zawarli małżeństwo i po wprowadzeniu w zawód nauczycielski rozpoczęli swoją … drogę życiową. Jako, że podlegali krośnieńskiemu wydziałowi oświaty i za kilka miesięcy ich losy związały się ze starą szkołą w Pomorsku, z perspektywą adaptacji szkoły w opuszczonym pałacu po niemieckim rodzie von Schmettau.

Do starej szkoły poszedłem w 1959 roku, uczyłem się doskonale. Nauczyłem się czytać mając 5 lat. To zasługa ciotki Tekli Jaroszowej, która uczyła mnie liter z gazety „Przyjaciółka”. Geografia to mój „konik”. Miałem kilka atlasów, w tym bardzo przydatny, niemiecki von Diercka. To było piękne dzieciństwo. Przygody Tomka Sowyera nad Odrą. Codziennie płynęło tu 4-5 zestawów statków parowych z przypiętymi na linach barkami. Pamiętam „Śląsk”. „Swarożyc”, „Odra” i kilka innych „okrętów”. 2 sygnały nadawała statkowa syrena wtedy, gdy taki rzeczny zestaw się mijał. 3 gwizdki, gdy doszło do zatrzymania. Pamiętam zwiedzałem te statki – były to „holendry” i „angliki”. Marynarze szli na podryw albo do baru do Rózi na piwo. Czasem sprzedawali węgiel pod osłoną nocy. Jakie to były przygody – statki stały pod parą, więc mogliśmy trąbić syreną i kręcić kołem sterowym. Pewnego razu omal nie odbiłem od brzegu – więc strach przeleciał mi po moich krótkich portkach. Wszystko skończyło się dobrze – trap przytrzymał olbrzymiego „Śląska” przy brzegu. Dwukominowiec stał przy ostrodze dzielnie i nic mu nie groziło a ja przestałem kręcić sterem. Spotkań na statkach i barkach przeżyłem ponad 25, ale beemka to nie to, co klasyczny parowiec. Beemki były małe nie posiadały parowej syreny koła napędowego bocznego jak w statkach na Missisipi.

Kolegą moim był Danek tj. Bogdan Kozubal. Od najmłodszych lat bawiliśmy się w wojsko (tj. harcerstwo) Mieliśmy wojskowe telefony, bazę nad garażem i wiele pomysłów na dobrą zabawę. Pewnego razu wydobyliśmy z Odry starą niemiecką łódkę. Pływaliśmy nią po Odrze i zatokach Starej Odry, czasami wypuszczaliśmy się na główny prąd, Danek parę razy ukradł mamie parę giewontów, które popalaliśmy w WC starej szkoły. Józka Taraskowa (koleżanka z klasy) doniosła – dostaliśmy pasem od kierownika Kozubala. Pewnego razu spaliliśmy po 4 cygaretki „Wisła”. Wymiotowaliśmy pół dnia – zatrucie nie puszczało. W pewnym momencie daliśmy spokój papierosom. W 2 klasie poszliśmy do Komunii Świętej i służyliśmy do mszy u księdza Strokosza. Łacińskiej ministrantury uczyli nas Jasiek Polak i Janusz Posłuszny. Ksiądz Strokosz pochodził ze Śląska i w parafialnych Nietkowicach miał niejakie problemy z proboszczem. Mimo to uważam, że był wspaniałym księdzem. Uczył mnie jeździć rowerem, ale też wprowadzał w nas zasady łacińskiej ministrantury, której nie rozumieliśmy, a niektóre wyrazy wywoływały salwy śmiechu (w tym na mszach świętych). Danek był ministrantem wiele lat i Maciek (jego brat) chyba też. Najciekawsze były Święta Wielkanocne i procesja oraz zapach kadzidła, które używaliśmy na mszy. Mieliśmy dużą satysfakcję, bo służba do mszy była dla nas wyróżnieniem.

Trzy razy do Pomorska przyjeżdżał Gomółka, Cyrankiewicz, Spychalski i pomniejsze władze na manewry wojskowe. To było święto. Saperzy budowali most pontonowy, jechały czołgi, transportery i samochody, leciały samoloty i skakali komandosi. Myśmy tam się kręcili. Dostaliśmy od wojska suchary i kawę w kostkach. Pamiętam jak wydarzył się wypadek czołgu, który zatrzymał się na tamie promowej. Zgasł silnik a obsługa czekała do końca manewrów…

Potem przyszli nafciarze i wynaleźli ropę naftową. Wybudowano na stacji kolejowej ogromne zbiorniki i pompy, którymi ściągano ropę z całej gminy. Potem ładowano na wagony – cysterny i wysyłano do Krosna nad Wisłokiem do przerobu. Naftociągi działały na moją wyobraźnię. W małym Pomorsku oczami wyobraźni widziałem mały Kuwejt. Ale to wszystko się skończyło. Nafciarze zaczopowali otwory w ziemi do dzisiaj jednak działają 2 kopalnie w Kijach i Pomorsku na stacji. To już 40 lat funkcjonowania wydobycia na prawej stronie Odry.

W międzyczasie wybudowaliśmy świetlicę, gdzie z pomocą nauczycieli graliśmy sztuki teatralne i marzyliśmy o wydobyciu się w przyszłości z tego podzielonogórskiego grajdołu. Naszą wyobraźnię poruszało kino objazdowe. Aktorki (szczególnie włoskie) pamiętam do dzisiaj (Lolobrigida, Sophia Loren)

Z Dankiem jeździliśmy zimą na łyżwach po zalanych łąkach aż do mostu kolejowego a czasami i dalej. Te długie trasy robiliśmy na wyczynowych panczenach,które nam dał wuefista już w liceum ogólnokształcącym w Sulechowie. Zimy wtedy były solidne do minus 20 stopni Celsjusza a Odra zamarzała w całości. Tuż po wojnie gospodarze jeździli saniami konnym do Zielonej Góry po lodzie. Kompletny brak wyobraźni.

Pamiętam walkę z powodzią w 1987 roku w zimie. Tony trotylu wyrzuciły helikoptery w okolicach mostu kolejowego Pomorsko. Kry łamały drzewa i wysuwały się na wał przeciwpowodziowy. Od zawsze na Odrze pływał prom zarówno w Pomorsku, jak i w Brodach. Były to katamarany wyremontowane po wojnie przez złote ręce młodszego i starszego pana Majdry. Różniły się tylko masztami trzymającymi na linie, w toni Odry. Poza pracownikami zielonogórskich fabryk promami pływało około 300 krów na pastwiska. Było ciekawie Mady uprawiano z należytą solidnością. Pole ciotki Kaśki Jaroszowej – tej z Kanady, dawało najlepsze plony pszenicy wśród wszystkich gospodarzy. Ja zawsze oczekiwałem na młockę u wuja Stacha Szczepuły. Nic nie robiłem, ale szynka od Wicka z Legnicy firmy „Krakus” w latach 60-tych robiła za cymes. Matka zawsze przynosiła kawałek do chleba. Kto dzisiaj pomaga sąsiadowi w pracach polowych? Sąsiad oddał pole za rentę i kupuje mleko UHT w sklepie i nie utrzymuje działki. To se nie wrati. Wybudowaliśmy pod dowództwem pana Zdzisława Kozubala basen pływacki obok pałacu. Formalnie dla kolonii z Żarowa – nieformalnie także dla dzieci ze wsi. Stanisław Urban był gospodarzem i ratownikiem zarazem. „Nie bojsia” z jego ust i sztuczki karciane to była specjalność i nasze codzienne beztroskie życie.

 

Jan Franciszek Jarosz

Translate »