wrz 302016
 
Widokówka Brodów przedstawiająca wioskę z wieży kościelnej

Widokówka Brodów przedstawiająca wioskę z wieży kościelnej

Wśród znanych nam obecnych i byłych mieszkańców Brodów (Groß-Blumberg) mamy okazję przedstawić wspomnienia 102-letniej Margarete Lehmann, która do 1945 roku mieszkała w Groß-Blumberg. Wspomnienia dotyczą roku 1945, gdy niemieccy mieszkańcy Groß-Blumberg opuszczali swoją ojczyznę.

To było 30 stycznia 1945 roku, gdy wszyscy musieliśmy zostawić naszą rodzinną miejscowość. Był jeszcze śnieg, tak więc wielu ludzi transportowało swoje najważniejsze rzeczy na sankach. Jednak błyskawicznie przyszła odwilż i śnieg znikł, a sanie nie były już zdatne do transportu. Wielu ludzi przybyło do Będowa i tam zostali zaskoczeni przez Rosjan; z powrotem wypędzeni, a mężczyźni zabrani i wywiezieni. Także kobiety i dzieci zostali ponownie wypędzeni z naszej miejscowości (Brody), aż do Kalska i Nietkowic. Tam musieli pracować dla Rosjan. Po pewnym czasie nasi sąsiedzi Kirsch i Vimmels zabrali ze sobą konia, wóz i nas. Wyjeżdżaliśmy, ponieważ mówiono, że nasi Niemcy wysadzają most na Odrze w Krośnie Odrzańskim. Na szczęście jeszcze do tego nie doszło.
Naszym pierwszym miejscem odpoczynku był Rusdorf (Połupin) koło Krosna. Wieczorem przybyliśmy wyczerpani do jakiegoś gospodarstwa rolnego ale ci ludzie byli już spakowani na furmankę i odjechali jeszcze w nocy. Następnego dnia rano znowu jechaliśmy dalej chociaż w innym kierunku – do Neuendorf (Czarnowo). Zatrzymaliśmy się tam na kilka dni, aż zaczęły wybuchać pierwsze rosyjskie pociski.
Następnie przeszliśmy w Guben przez Nysę. A potem prawdopodobnie było najgorsze. Dalsze kilometry pędziliśmy, przyjechaliśmy wieczorem do miejscowości lecz nikt nas nie chciał, wymyślali nam. Zawsze tylko na jedną noc. Kontynuowaliśmy naszą drogę w kierunku Luckenwalde. Do Woltersdorf przybyliśmy wieczorem, nocowaliśmy w stodole – także tam nie znaleźliśmy schronienia. Więc musieliśmy przebyć drogę kilku kilometrów. Następnego dnia udaliśmy się ponownie dalej. Wieczorem, gdy było już ciemno przybyliśmy na główny plac we wsi a Ahrensdorf koło Ludwigsfelde. Dotąd i nigdzie dalej. Moja 64-letnia matka i ja 32-letnia musieliśmy przebyć cały dystans na piechotę. Ojciec w tym czasie miał 70 lat i był bardzo chory i moja córka Edith – 6 lat mogli jechać na furmance sąsiadów.
Byliśmy u burmistrza, jak dobrze pamiętam nazywał się Otto Kuhlmai; przydzielił i ulokował wszystkich w prowizorycznym schronieniu ale mieliśmy dach nad głową. Spędziliśmy noc w katolickim domu. Następnego dnia rano nasza babcia poszła i znalazła nowy dom – rodzinę, która nas zabrała. Mieliśmy się bardzo dobrze u naszych nowych gospodarzy (Lüdke, Storm). Natomiast babcia i dziadek mieszkali naprzeciwko u Raufuß. Jednak nasze myśli były tylko w domu.
W Ahrensdorf często uciekaliśmy do schronu przeciwlotniczego. To było dla nas straszne kiedy przybyli pierwsi Rosjanie. Także z miejscowości Ahrensdorf musieliśmy jeszcze raz uciekać, lecz nasi gospodarze nie zostawili nas na lodzie.
Gdy Berlin został zdobyty, to chyba 5 maja 1945 roku rozpoczęliśmy kolejną drogę do domu, znowu wiele kilometrów na pieszo. W czwórkę: dziadek, babcia, Edith i ja ale w kierunku do domu było lepiej. Na rowerze transportowaliśmy nasz mały bagaż. Szliśmy, szliśmy zawsze z wielkim ryzykiem.
Znowu przeszliśmy w Guben Nysę ale w kierunku domu. Nie wiem co i gdzie jedliśmy, nie mieliśy przecież nic. W Nowym Zagórze koło Krosna stał jeszcze dom rodziców dziadka, gdzie spędziliśmy ostatnią noc przed przybyciem do domu. Leżeliśmy jak śledzie, ponieważ była tam także 11-osobowa rodzina mojego brata Bernharda. W Nowym Zagórze był jeszcze w domu mój wujek – brat dziadka. Tam najedliśmy się pierwszy raz do syta. Były upieczone placki ziemniaczane. Następnego dnia ostatnie 33 km by znowu być w domu.
To już nie była ta sama ojczyzna, którą opuściliśmy. Wiele domów zostało spalonych, w tym także dom mojego brata Bernharda. Nasz dom na szczęście wciąż stał, więc wszyscy w nim zamieszkaliśmy. Bernhard ze swoją rodziną i Weizert Martha z domu Auch. Wszystko u nas zostało opróżnione, wszystkie maszyny z warsztatu stolarskiego. Jako pierwsze staraliśmy się uprawiać nasz ogród, żeby mieć coś do jedzenia. Również udaliśmy się za Odrę do ogrodu Lehmannów, do domu rodziców mojego męża Willego, gdzie było dużo jagód i owoców do zbioru. A moi teściowie rzeczywiście opuścili swoją miejscowość i nie wiem, gdzie się udali.
Rosjanie założyli w naszej wiosce wielki szpital dla koni. Wiele mężczyzn i kobiet musiało tam pracować; także mnie natychmiast wykryli i musiałam tam iść. A ja tak bardzo bałam się koni. Po krótkim czasie koński szpital został rozwiązany i wszyscy mieliśmy iść razem z końmi, ciągnąc w nieznane.

Tłumaczenie Adam i Janusz

wrz 052016
 
Bródki

Bródki

Przedstawiamy tłumaczenie artykułu autorstwa Kurta Kupscha zamieszczonego w  czasopiśmie „Crossener Heimatgrüße”. Kurt Kupsch wspomina przedwojenny Klein-Blumberg. Ciekawe czy mieszkańcy Bródek wiedzą o które domy chodzi?

Społeczność ta na początku lat 30-tych w konkursie pod hasłem „Nasza wieś jest piękna” została uznana za najpiękniejszą wieś powiatu Crossen, usłyszałem to niedawno od kogoś kto tam dorastał. Dowiedziałem się z przedruku Heimatkreisbetreuers, że Klein-Blumberg miał około 330 mieszkańców i około 50 numerów domów. Wszystko to spowodowało, żeby wykonać z czytelnikami „Heimatgrüße” w myślach spacer przez wieś. Klein-Blumberg nie był tak mały. Doszedłem do tego wniosku, kiedy rozpoczynałem spacer na zachodnim wjeździe. Na początku duże wrażeniem robi Stahns młyn z trzypiętrowym budynkiem mieszkalnym i przemysłowym na prawo, a także tartak i romantyczny staw młyński z płaczącymi wierzbami na brzegu i siedliskiem łabędzi na środku i po lewej. Chociaż młyn administracyjnie należał do Deutsch-Nettkow (Straßburg a. O.), ale dla gości, którzy przybywali na przykład ze stolicy powiatu był ładnym wstępem do Klein-Blumbergu. Z pewnością niejedna wioska chciałaby mieć równie atrakcyjne wejście. Staw był odławiany każdej jesieni. A w zimie można było na lodowej powierzchni „ślizgać się” i jeździć na łyżwach. Strażnik Eisermann – mieszkał tuż prawdziwy „profesjonalista”. Z pracowitością i gorliwością próbował innych łyżwiarzy nauczyć swoich pętli i piruetów. Tuż za stawem stał dom zarządcy Stahns młyna. Dalej patrzymy po lewej na dobrze utrzymaną posiadłość: sklep mięsny, piekarnia i gospodarstwo rolne Vollmersów. Po prawej stronie drogi graniczą ze sobą dwa dumne gospodarstwa rolne: Preußes i Kliems. Dalej przy wejściu do wsi stoi dom – jeśli dobrze pamiętam – Linden, nie duży, ale ładny. Nieco dalej ukazuje się duży dziedziniec szkolny. Sama szkoła stoi w głębi. Obok jej wejścia można było przeczytać napisane dużymi literami: „Nauka przynosi zaszczyt”. O synu zasłużonego wiejskiego nauczyciela Hans Walter i Hänschen krążyły anegdoty. Jeszcze dziś niektórzy moi dobrzy znajomi sprawdzają moją pisownie i ortografię i muszę powiedzieć: Nauczyciel Walter na poważnie brał sentencję obok drzwi szkoły. Cześć jego pamięci!
Kilka kroków dalej znowu jest sklep spożywczy Noack – były tam także inne rzeczy, takie jak garnitur do bierzmowania, łańcuch dla krów i cotygodniowy świeży olej lniany – mieszkańcy centrum miejscowości załatwiali tu podstawowe potrzeby. Przed i za Noackiem dwie drogi prowadzą do pól. Przy pierwszej stoi krzak czarnego bzu. Drugą udaliśmy się do Odry. Z daleka widzieliśmy tutaj „Schnecke”, który podczas powodzi wodę zza wału przepompowuje do koryta rzeki. Idąc główną drogą widzimy po prawej stronie kilka gospodarstw. Następnie stoi „Villa Kupsch” z realistycznie odtworzonym parowcem na wewnętrznej otwartej werandzie, klejnot wsi. Ta jedna osoba- marynarz wsadził ciężko zarobione pieniądze w dom, który był podziwiany nie tylko w Klein-Blumberg. Teraz spacerowicze mogli pierwszy raz ugasić pragnienie i złożyć wizytę w gospodzie „Zur Hoffnung”. W przytulnej jadalni siedziało się dobrze. A kto nie lubi nieco dłużej, jeśli dwie ładne córki uśmiechały się do niego? Schiller Reinhold, gospodarz – w rzeczywistości nazywał się Petzke – zawsze był postacią oryginalna. W lecie jego brązowy koń ciągnął lekki wóz na którym we wsi sprzedawał czereśnie lub ciemne piwo. Intonował solo na trąbce przez małe uliczki, a następnie wołał „czereśnie, słodkie czereśnie”. Jeszcze dzisiaj cieknie mi ślinka, kiedy myślę o tym. Jego brat Oskar, nawiasem mówiąc, był jednym z najbardziej znanych kapitanów parowców, był podobnym „typem”. Idąc dalej w towarzystwie ciekawych spojrzeń z okien domów nie zasługujących na uwagę domów. Wreszcie dochodzimy do sklepu sprzedawcy Kupscha. Jakoś wiele Kupschy od niepamiętnych czasów jest związanych z tym terenem. Na samym końcu wsi wydaje się że spacer dobiega końca ale jeszcze nie teraz. Za polem, nieco już wśród sosen w lesie między Klein i Groß-Blumberg stoi jeszcze senny dom: Exlersów. Ale tutaj teraz naprawdę jest koniec wsi. Teraz musimy jeszcze zobaczyć prawą stronę patrząc od strony Groß-Blumbergu, ponieważ została tylko opowiedziana z tamtej strony do Noacka. W drodze powrotnej na zachodzie przechodzimy najpierw obok Büttnera, którego dom stał tak jak Exlersów oddalony trochę od innych. O Büttner Marie wiedzieli wszyscy. Nosiła bułki od piekarza Kowalskiego z Groß-Blumberg. Idąc dalej dwa lub trzy były pokryte słomą, a następnie niektóre z cegieł, także proste domy. Wszystkie z tyłu na podwórku miały gdakające kury i stosy drewna opałowego. Wiejską ulicę otaczały ładne ogródki przed domem. Między tym stał „Schloßkönigs Villa”. Duży dom, ale willa? Ludzie mówili że tak jest. Mieszkańcy Klein-Blumberg zatrzymywali się jawnie w „Hoffnung”. Dlatego nazywali też tak Schloßkönigs Motorschiff. Po kilku niepozornych wiejskich obejściach droga rozwidla się na Schmiedegasse. Za nim pojawia się duża i rozległa karczma Eisemannów z salą. Stary zajazd, przytulny budynek, gdzie później dobudowano salę z piaskowców i czerwonej cegły. Kto chciał zobaczyć cały Klein-Blumberg musiał iść według drogowskazu do Rollmühle, a więc wejść w głąb Schmiedegasse. Po prawej widać było domy socjalne. To nie było miejsce spotkań dla mieszkańców, ale przytułek, w którym mieszkały wdowy lub pojedyncze osoby. Około dziesięciu jedno- lub dwu-rodzinnych domów, otoczony z każdej strony alejką. Droga do Rollmühle była piaszczysta. W czasie suszy każda furmanka powodowała gęste tumany pyłu. Ostatni domy stał przed właściwie rozpoczynającym się lasem sosnowym. Po lewej stronie drodze towarzyszyły – w lecie – kołyszące się pola. W Rollmühle, w okolicznym terenie, w gospodarstwie, w domu rodzinnym Frahn zawsze było wesoło. To tam dużo świętowano i dużo jedzono, co jest u innych rodzin ledwo znane. Polowanie nad młyńskim potokiem na dziki, jelenie i sarny dawało jedzenie na talerz. Również ptactwo było obfite. Hałas z młyńskiej wody i śmiech dzieci już dawno zniknęły. Wojna pozostawił jedynie kilka nędznych ruin młyna. Klein-Blumberg, jaki zobaczyliśmy, to niestety przeszłość.

 

Tłumaczenie Adam i Janusz

Translate »