lut 272020
 

Po półrocznej przerwie wracamy do publikacji. Może nie będą one z tygodniową częstotliwością jak kiedyś ale niech nie zmyli Was nasz letarg. To jest nasza Pasja a najważniejsze są jednk nasze rodziny i to im poświęcamy czas. Działamy, może poza kulisami ale ciągle „do przodu”.
W Archiwum Państwowym w Zielonej Górze wyszukaliśmy kolejne wspomnienia osadnika wojskowego, tym razem z Nietkowic. Wielka siła Facebooka spowodowła, że mamy zdjęcia od wnuka ów osadnika i mamy ciekawy artykuł z najbardziej mrocznych (według nas) lat 1945-46.

Ogłoziński Władysław s. Stefana, ur. 28.VIII.1921 w Niewierszyn, II Armia 75PAPL (kanonier)

Relacja kombatancka: Organizacja osadnictwa wojskowego przez wydzielony oddział 75 PAL.II-j AWP. w Lesznie WLKp. w pow. Krośnieńskim n/O – w Nietkowicach, Brodach, Bródkach i Pomorsku.

Wspomnienia z przebiegu organizowania osadnictwa wojskowego

Po zakończeniu działań wojennych nasza jednostka wojskowa została wycofana z Niemiec na garnoizon do miejscowości Leszno Wlkp. W miesiącu czerwcu 1945r. wydzielony został z pułku osobny oddział, do którego i ja należałem z zadaniem organizowania osadnictwa wosjkowego na Ziemiach Odzyskanych. Oddział liczył około 30 osób, a dowódcą jego był ppor. Szlapiński. Wyjechaliśmy w te okolice, gdzie jednostka nasza była formowana /Garwolin, Ryki, Dęblin i okolice/, gdyż każdy z żołnierze miał tam rodzinę i znajomych, wśród których rozpoczęliśmy agitację do wyjazdu, opowiadając o tym co sami widzieliśmy nad Odrą i Nysą i czego dowiedzieliśmy się od naszych przełożonych o przyszłości osadnictwa na tych ziemiach. W ciągu tygodnia zebraliśmy około setki osób chętnych do wyjazdu /sam zabrałem ze sobą mojego ojca z Dęblina/ z tym, że w każdej rodziny jechała przeważnie tylko jedna osoba z workiem lub drewnianą walizką, aby jak mówili zobaczyć jak to jest naprawdę na tych Ziemiach Odzyskanych.

Trzema wagonami towarowymi dojechaliśmy w ciągu czterech dni w pierwszych dniach lipca 1945r. do stacji w Czerwieńsku, skąd na piechotę udaliśmy się do wsi Brody /prom na Odrze był już czynny obsługiwany przez Niemców/. Na osadnictwo wojskowe dla naszej jednostki wynaczone były cztery wsie: Pomorsko, Kwiatowiec /dzisiejsze Brody/, Bródki i Nietkowice. Osiedlanie nowoprzybyłych odbywało się w ten sposób, że przyszły osadnik wybierał sobie w którejś z w/w wsi gospodarstwo i otrzymywał natychmiast od dowódcy naszego oddziału przydział na piśmie, natomiast na drzwiach tego domu przylepiana była kartka z napisem: „zajęte – osadnik wojskowy”. Wspólnie z ojcem zajęliśmy sobie gospodarstwo we wsi Nietkowice. Jeżeli w domu, który wybrał sobie osadnik była jeszcze rodzina niemiecka, to zostawiano dla niej tylko połowę domu, a drugą jego część zajmował osadnik. Nasz oddział zajął się tymczasem zabezpieczeniem warunków bytowych przybyłych osadników. Cały pozostały w tych wsiach żywy inwentarz /krowy, kozy, świnie, kury itp./ zgromadzony został w jednym miejscu w Brodach i pilnie przez nas strzeżony przed kradzieżą i różnego typu szabrownikami, którzy już zaczęli pojawiać się w tych okolicach. Wydzielone z oddziału patrole żołnierzy objeżdżały na rowerach cały powierzony nam teren osadnictwa zatrzymując osoby podejrzane i odbierając im przedmioty pochodzące z szabru.

Odbierane przedmioty /najczęściej odzież, pościel, meble, maszyny do szycia, narzędzia i maszyny rolnicze/ składane były do magazynu, skąd następnie wydawane były osadnikom i ich rodzinom. Do opieki i wypasu zgromadzonego inwentarze żywego zatrudniona została część pozostałej ludności niemieckiej. Nikt im za to nie płacił, jednakże było im wydawane np. mleko, szczególnie dla rodzin posiadających małe dzieci. W międzyczasie w odpowiedzi na listy osadników zaczęły przybywać do nich rodziny, które często przywoziły ze sobą swoich znajomych. W tej sytuacji dowódca naszego oddziału uznał, że zgromadzony inwentarz żywy należy rozdzielić wśród osadników. Wspólnie z ojcem otrzymaliśmy m.in. wtedy jedną krowę i jedną świnię.

Był początek sierpnia, kiedy wszystkich wolnych od służby żołnierzy naszego oddziału dowódca skierował do koszenia i przężyta, czemu nie mogli kosami podołać sami osadnicy. W październiku 1945r. odprowadziliśmy pozostałą ludność niemiecką /łącznie kilkaset osób/ do granicy w Gubinie, gdzie przekazaliśmy ich władzom radzieckim. Ponieważ wśród wysiedlanych było wiele dzieci i osób w podeszłym wieku /swój zabrany dobytek wieźli na wózkach i taczkach/ droga do Gubina /około sześćdziesiat kilometrów/ zabrała nam prawie cztery dni. Niektórzy z osiedlonych wówczas żołnierzy /moich kolegów/ mieszkają tam dotychczas np. Stanisław Dąbek i Henryk Gągała w Nietkowicach, Zieliński w Pomorsku, nie żyją już Mieczysław Lasek i Kobusiński, którzy mieszkali w Nietkowicach. Po demobilizacji /20.II.1946r./ mojego rocznika wróciłem z Leszna Wlkp. na gospodarstwo do Nietkowic, gdzie w tym czasie przebywała już cała moja rodzina.

 Zamieszczone przez o 21:25
cze 232018
 

Dzięki uprzejmości Sebastiana Gołębiewskiego pragniemy podzielić się „zdjęciami porównawczymi” jak Nietkowice wyglądały przed II Wojną Światową a jak współcześnie. Pan Sebastian mając najczęściej stare niemieckie widokówki przedstawiające charakterystyczne miejsca w Nietkowicach próbował te same miejsca oddać na swoich fotografiach. Czarno-białe współczesne zdjęcia nadają specyficzny klimat. W obróbce zdjęć pomagała Sandra Nowak. Miłego oglądania i porównywania szczegółów.

cze 152018
 

Opublikowaliśmy już artykuły o cmentarzach w Pomorsku i Brodach to teraz przyszedł czas na Nietkowice. Także w zielonogórskiej bibliotece jest książka którą napisał oraz wykonał do niej zdjęcia ks. Robert Romuald Kufel pt. Cmentarze wyznaniowe do 1945 roku w granicach województwa lubuskiego. Tom II Powiat zielonogórski. Gminy Czerwieńsk i Nowogród Bobrzański

O wiejskim cmentarzu w Nietkowicach ks. Kufel pisze tak.

Cmentarz o powierzchni 0,63 ha, założony dla ludności protestanckiej, a położony w północnej części wsi, po prawej stronie drogi prowadzącej do Sycowic. Powstał w połowie XIX wieku na planie trapezu o granicach nieregularnie obsadzonych dębami. Był używany przez protestantów do 1945 roku.

Ks. Kufel nie wspomniał o najstarszym cmentarzu w Nietkowicach, który znajdował się naprzeciwko szkoły. Z niemieckich opisów wynika, że chowano tam arystokratów i bogatych właścicieli ziemskich z Nietkowic. Zdobione krypty i grobowce nie przetrwały wojennej zawieruchy i lat powojennych. Obecnie w terenie ciężko znaleźć ślady po tym cmentarzu. Uzupełniając opis ks. Kufla warto dodać informację o tajemniczych mogiłach, których wyjaśnienie zagadki opisane jest na zaprzyjaźnionej stronie www.sycowice.net . Jak ustalono tajemniczymi mogiłami, którymi opiekuję się dzieci ze szkoły są groby włoskich jeńców. Przebywali w Nietkowicach podczas II Wojny Światowej.

Zdjęcia cmentarza wiejskiego pochodzą z książki ks. Roberta Romualda Kufla pt. Cmentarze wyznaniowe do 1945 roku w granicach województwa lubuskiego. Tom II Powiat zielonogórski. Gminy Czerwieńsk i Nowogród Bobrzański

 

Adam i Andrzej

wrz 162017
 

Wpadła mi w ręce wypożyczona od pani Magdy z Pomorska ciekawa pozycja książkowa „Dawna Zielona Góra – Kronika od 1623 do 1795 roku” opracowana przez Jarochnę Dąbrowską-Burkhardt. W książce tej pojawia się wiele wydarzeń dotyczących Zielonej Góry i okolic, ale też i kilka wzmianek dotyczących interesujących nas miejscowości, które przedstawiamy poniżej. Ta dwujęzyczna (polska i niemiecka), licząca 284 strony książka jest godna polecenia dla osób, których ciekawi przeszłość tego miasta.

1661, dnia piętnastego czerwca w Pomorsku spaliło się czternaście domów mieszkalnych.

1731, dnia dwunastego października wieczorem, przez ogień legło w popiele, to co jeszcze pozostało w Nietkowicach.

1736, dnia piętnastego sierpnia w Pałcku uderzył piorun, po którym obróciły się w popiół zamek, młyn sukienniczy i młyn zbożowy.

1759, dnia dwudziestego lipca doszło tutaj do małej potyczki. Dnia dwudziestego trzeciego lipca między Sulechowem, a młynem w Kijach odbyła się bitwa między wojskami rosyjskimi, cesarskimi i armią pruską. Bitwa rozpoczęła się o trzeciej rano i trwała do godziny ósmej.

1766, dnia dwunastego lipca z powodu burzy utopiło się w marinie na wale Odry przy promie w Pomorsku dziesięć osób.

1777, dnia dwudziestego drugiego sierpnia w Pomorsku spaliło się siedem domów.

1786, dnia dwudziestego szóstego grudnia, w drugie święto, pan Teichert, pastor z Sycowic wygłosił kazanie próbne.

 

Andrzej

mar 212017
 

Walery Kozłow: Korespondent wiejski

Przedstawiamy artykuł opublikowany w Gazecie Zielonogórskiej 13 września 1952 roku opowiadający o malarzu z Nietkowic. Może ktoś go sobie jeszcze przypomina, a może zechce uzupełnić o inne informacje np. w którym domu mieszkał ten artysta.

W małym ogródku otaczającym domek malarza Kozłowa w Nietkowicach mienią się w słońcu różnobarwne kwiaty. Wokół domu panuje niezmącona niczym cisza wrześniowego popołudnia. Zaglądamy przez otwarte okno do wnętrza. Niewielka pracownia malarska pełna jest wiszących i leżących olejnych płócien – gotowych już i takich, które czekają jeszcze ostatniego pociągnięcia pędzlem.

Na pierwszym planie na sztalugach widzimy obraz olejny, który od razu przyciąga naszą uwagę. Zatytułowany jest „Korespondent wiejski”. I zanim jeszcze witamy się z nadchodzącym na nasze spotkanie starszym, o pogodnym spojrzeniu człowiekiem – wiemy już, że Walery Kozłow, to artysta-malarz, który żyje duchem naszej teraźniejszości i którego twórczość poszła w tym jedynym właściwym dla artysty kierunku – w kierunku realizmu socjalistycznego.

Zaproszeni do wnętrza małego domku, obwieszonego dosłownie od podłóg aż po stropy obrazami, z ciekawością śledzimy przebieg 25-letniej twórczości artystycznej Walerego Kozłowa.

W Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie byłem uczniem Ksawerego Dunikowskiego” – mówi Walery Kozłow, obejmując spojrzeniem niewielką fotografię, która przedstawia go u boku znakomitego polskiego rzeźbiarza. „Byłem wtedy młody i miałem dużo zapału do pracy. Ale nie wszystko poszło po mojej myśli. Z rzeźby przerzuciłem się na plastykę. Zacząłem pracować w teatrach jako projektodawca i wykonawca dekoracji. Nie zawsze zgadzałem się z kolegami malarzami, którzy o owych latach międzywojennych wpadli w formalizm. Byłem i jestem zdania, że sztuka, która nie odzwierciedla najistotniejszych przejawów życia – jest martwa, a tym samym nie może przemówić do człowieka.

Dzisiaj nie potrzebuję wyszukiwać jakichś fantazyjnych tematów do mych obrazów. Nasuwa mi je samo życie. W mej twórczości obecnej czuję się mocno związany z gorąco pulsującym życiem naszej wsi i szczęśliwy jestem, że przejawy tego życia potrafię utrwalać na płótnie, że tematy moich obrazów mówią o wkładzie człowieka do wielkiego dzieła, jakim jest walka o pokój”.

Walery Kozłow uśmiecha się pogodnie, a w tym uśmiechu kryje się wiele zadowolenia człowieka, który potrafił zrzucić z siebie balast, jakim niewątpliwie obarczyła jego twórczość malarską epoka lat międzywojennych – i stać się malarzem tworzącym o ludzie i dla ludu. Obok wspomnianego już „Korespondenta wiejskiego” szereg obrazów świadczy o realistycznym podejściu Walerego Kozłowa do życia i sztuki: „Kuźnia GOM-u w Nietkowicach”, „Przedszkole” i „Biblioteka Gminna”.

Projektuję obecnie cykl obrazów pt. „Spółdzielnia produkcyjna”. Natchnieniem do tego projektu jest dla mnie referat wygłoszony przez towarzysza Biureta na VII Plenum KC PZPR. Żałuję, że nie zdążyłem tego zrobić na obecną V wystawę plastyków Ziemi Lubuskiej, ale taki cykl malarski wymaga wielu studiów i pracy”.

Walery Kozłow zamyśla się i widać, że chciałby się nam z czegoś zwierzyć. „Wielokrotnie zgłaszałem swoje usługi w Wydziale Kultury WRN w Zielonej Górze. Chętnie podjąłbym się dekoracji świetlic. Mieszkam tu samotnie i moja praca daje mi dużo zadowolenia, ale chciałbym wyjść z tej samotni między ludzi. Projektowałem sobie także, że może znajdę wśród młodzieży szkolnej uzdolnionych chłopców i dziewczęta, które będę mógł uczyć „pierwszych kroków” w sztuce malarskiej i scenograficznej. Ale jakoś te wszystkie moje propozycje nie znalazły do tej pory oddźwięku w Wojewódzkim Wydziale Kultury”.

J.K.

gru 042016
 

Deutsch Nettkow

Deutsch Nettkow

Miejsca pracy w stolicy województwa – dlatego zaniedbano rolnictwo
Poniższy artykuł kończy serię raportów rodaka Oscara Kupscha na temat wizyty w Deutsch-Nettkow. Koniec sierpnia 1985 roku. Po opisaniu w dwóch ostatnich artykułach stanu budynków i dzisiejszego krajobrazu, to teraz zwrócę większą uwagę na obecnych mieszkańców swojej rodzinnej miejscowości. Dochodzę do wniosku, że zasiedlenie wschodnioniemieckiej wsi położonej wzdłuż linii kolejowej Polakami doprowadziło do zmiany socjologicznych struktur.
Będąc zaledwie cztery dni w Polsce, z pewnością nie można osądzać państwa i jej mieszkańców. Zbyt wiele wrażeń i spotkań odbyło się przez przypadek, zwłaszcza osobiste kontakty z ludźmi. Powinien to rozważyć ten kto będzie czytał następne moje linijki. Komunikacja z Polakami jest trudna, ponieważ można znaleźć tylko nielicznych, którzy mówią po niemiecku. Po angielsku z nikim się nie porozmawia. W związku z tym, rozmawiałem z ludźmi przy każdej okazji po rosyjsku, ponieważ rosyjski z językiem polskim ma wiele wspólnych słów. Ciekawie było obserwować, jak zachowywał się adresat. Najpierw patrzyli z podejrzliwością lub przynajmniej rezerwą. Niemiec, który mówi po rosyjsku, choć słabo, to nie podobało im się to. Jednak ta postawa zmieniła się znacząco, gdy przekonałem rozmówcę, że pochodzę z Republiki Federalnej. Jednak spotkaliśmy zaskakująco mało ludzi w naszych wędrówkach po Deutsch-Nettkow i okolicy. Na polnych drogach napotkaliśmy tylko dwa wozy konne i ciągnik ciągnący przyczepę – wszystko nienaładowane (puste). Ludzi pracujących w polu nie widzieliśmy. Oczywiście, zadaliśmy sobie pytanie: Z czego ci ludzie tu żyją? To że wioska ma znaczną populację, dostrzegamy w wykorzystaniu mieszkań. Na naszym dość zniszczonym gospodarstwie obecnie mieszkają trzy rodziny. W sąsiednim gospodarstwie waszkuchnia też jest przystosowana do zamieszkania. Stojąca po lewej stajnia od Fabiansów jest przygotowana do mieszkania. Nawet w tak zniszczonym domu jak od Salzkoldracków żyje rodzina. Tak duża liczba polskiej ludności nie jest w stanie utrzymać się z rolnictwa. Większość gruntów ornych leży odłogiem, a pozostała część nie jest intensywnie uprawiana. Nigdzie nie widzieliśmy pod koniec sierpnia w Deutsch-Nettkow i wokół pól z pszenicę ozimą. Tylko niektóre pola ziemniaczane, które spotkaliśmy, pozostałe pola były puste. Na koniec sierpnia zawsze w pełnym toku były sianokosy na łąkach. Podczas dni w których tam byliśmy nic takiego nie było. Mieliśmy wrażenie, że tylko kilka łąk zostało skoszonych raz w ciągu roku. W pobliżu wsi oczywiście widzieliśmy zaprzęgi. Zwiększyła się ilość pastwisk , ale rzadko widzieliśmy pasące się krowy. Po naszym długim zwiedzaniu i po starannym przemyśleniu, znaleźliśmy następujące wyjaśnienie zaniku rolniczych budynków, stodół, stajni i obór: To już nie jest potrzebne. Rolnictwo nie ma wielkiego znaczenia dla dzisiejszych mieszkańców Deutsch-Nettkow. Pracują w Grünberg w przemyśle. Jeżdżą oni codziennie przez trzy stacje pociągiem tam i z powrotem. Wynikało to z faktu, że dochody z rolnictwa są w Polsce daleko w tyle za wynagrodzeniem w przemyśle. Możliwe jest to tylko dla miejscowości z tak dobrym połączeniem kolejowym z miastem, jakie ma Deutsch-Nettkow. Gminy z niekorzystnym połączeniem z przemysłem pozostały uzależnione od produkcji rolnej. Słuszność tej hipotezy, potwierdzamy dowodami, które znaleźliśmy na naszej wycieczce z Schwiebus do Deutsch-Nettkow i z powrotem. Ponieważ w miejscowościach między Schwiebus i Rädnitz obserwowaliśmy dużo większa działalność rolniczą. Cztery dni to był krótki czas, ale wywołaliśmy mnóstwo wspomnień z dzieciństwa i młodych lat. W naszej ojczyźnie w ciągu tych lat nie nastały tak duże zmiany jak w RFN w którym żyjemy. Dlatego żaden uczestnik nie żałuje podróży do przeszłości. Inicjatorem podróży był rodak Ernst Becker (wcześniej Groß-Blumberg), dlatego powiedzieliśmy w drodze: „pięknie dziękujemy!”

 

Tłumaczenie Adam i Janusz

lis 292016
 

1Przedstawiamy drugi z trzech artykułów napisanych w 1985 roku przez Oskara Kupscha dla czasopisma Crossener Heimatgrüße po wizycie w Polsce.

Kościół wewnątrz bardzo się zmienił – fragmenty starych tablic nagrobnych – drzewa na drodze
W drugim dniu naszego pobytu w Schwiebus pod koniec sierpnia 1985 pojechaliśmy rano dwoma taksówkami do Deutsch-Nettkow. Za rozwidleniem dróg na dworzec kolejowy Rädnitzer obudziliśmy w pamięci widoki jezior Katzel, Reiher i Pfarr.
Bindow zobaczyliśmy prawie tak jak kiedyś, tylko brakuje gospody z piękną dużą salą do tańczenia. Weszliśmy wkrótce na wał odrzański. Łuk rzeki sprawia tutaj, że można daleko patrzeć w górę i w dół. Ze względu na panującą powódź Odra wydawała się szczególnie szeroka i rwąca. Widzieliśmy kilka gęsi na przeciwko bindowskiej wyspy na rzece, a na wale i w miejscowości żadnych Polaków. Następnie udaliśmy się do Deutsch-Nettkow. Tam skręciliśmy najpierw do kościoła. Mieliśmy szczęście. Podczas naszego fotografowania, przyszedł proboszcz i otworzył kościół. Wnętrze zawiodło nas, bo nie ma już tam znajomych elementów wyposażenia. Kościół wydawało nam się nagi i pusty. Brakowało nam bocznych chórów i ołtarza, chrzcielnicy i wiele małych rzeczy, które kiedyś zdobiły wnętrze. Odprawiliśmy w krośnieńską drogę taksówkarza, a późnym popołudniem tak jak było obiecane miał nas odebrać autobus. Mój nowy polski przyjaciel z poprzedniego dnia dotrzymał słowa. Trzy rowery były przygotowane. Ale druga połowa naszej grupy także chciała jechać na rowerach. Nasz uprzejmy Polak obiecał zrobić co tylko będzie możliwe. Poszedł i rzeczywiście wrócił z trzema innymi rowery, co było z pewnością nie lada wyczynem, ponieważ brakowało materiałów do napraw i wiele rowerów było uszkodzonych. W międzyczasie jego matka podała herbatę a on szukał coś dla nas. W dwóch grupach po trzy osoby udaliśmy się na wycieczkę rozpoznawczą. Na cmentarzu, gdzie kiedyś były niemieckie groby znaleźliśmy gąszcz topoli, brzóz i akacji. Fragmenty grobów i ciężkich płyt przypomina dawny cel tego miejsca. Ale widzieliśmy wiele nowych polskich grobów. Podczas czytania napisów, zauważyliśmy, że większość pochowanych osób osiągnęła tylko średni wiek. Następnie pojechaliśmy na plac przed dworem, na którym niegdyś w cieniu kasztanów odbywały się duże imprezy i imprezy szkolne. Zwracamy uwagę, że wcześniej stale używany wjazd do dworu jest prawie całkowicie zarośnięte i że nie ma już budynków za dworem. Wiele krzewów przeszkadzało nam w patrzeniu na dwór. Pojechaliśmy poprzecznymi uliczkami za Ziegengasse do wiejskiej drogi przy boisku sportowym. Chcieliśmy do Schafbrücke, ale to było za trudne znaleźć tą szczególną drogę. Udało nam się jednak, a następnie stanęliśmy na wale. Powódź i wiele wysokich drzew utrudniało nam odnajdywanie miejsc, gdzie kiedyś pływaliśmy na snopie trzciny związanej sznurem, oglądaliśmy ryby z drewnianego mostu i z wału pomagaliśmy za pomocą kijami i kamieniami bronić , „naszego terenu” przed intruzami z Klein-Blumberg. Wałem pojechaliśmy w kierunku mostu kolejowego. Jazda nie było łatwa ze względu na wysoką trawę i brak ścieżki. Na „zakręcie” zatrzymaliśmy się i spojrzeliśmy na zalane łąki i rzekę po drugiej stronie wału. Jako kolejny cel ustaliliśmy miejsce promu i Badebuhne (kąpielisko) niemieckiej wiejskiej młodzieży. Na Badebuhne musieliśmy pchać rowery bo taka była wysoka i gruba trawa. Jako starych przyjaciół przywitały nas dęby u stóp wału. Na miejscu Fährhaus i przeprawy promowej nic nie znaleźliśmy. Wróciliśmy i odkryliśmy wiśniowe drzewo na posesji Fährhaus. Przeprawa promowa, tak stwierdziliśmy, oczywiście nie jest już wykorzystywana. Pojechaliśmy rowerami stamtąd w stronę wsi i skręciliśmy w „leśną drogę”, żeby odwiedzić nasze cztery hektary łąki, gdzie jako dzieci podczas sianokosów straciliśmy kilka kropel potu. Na początku jechaliśmy drogą która po krótkim czasie stała się nie przejezdna. Gęste na wysokości piersi wrotycze pospolite i skołtunione trawy sugerują, że nie jest już wykorzystywana od długich lat przez pojazdy. Podobny obraz zobaczyliśmy po obu stronach łąki, gdzie były wielkie kępy ostu. Wróciliśmy „leśną drogą” z powrotem do „przełomu”. W tym stawie bawiliśmy się jako dzieci i pilnowaliśmy gęsi. Jako nastolatek przyjeżdżałem tu krowim wozem i poiłem zwierzęta. Można było jeszcze dostrzec wjazd i wyjazd ale nic nie wskazywało, że może być nadal używany jak dawniej. Staw wydawał nam się przez otaczające go drzewa i krzewy, że teraz jest mniejszy niż wcześniej. Na stacji gdzie poszliśmy, zmieniło się bardzo niewiele, bez śladów upływających lat. Poczekalnia, pokój obsługi, jak również inne budynki i wyposażenie było nie zmienione. Zanim wróciliśmy do wsi, widzieliśmy po prawej, że nie ma już budynku zamku w kształcie litery U. Masywna konstrukcja, prawdopodobnie z 16 lub 17 wieku, początkowo służyła jako browar. Podkreślał znaczenie Deutsch-Nettkow w wcześniejszych latach. Wędrowaliśmy przez wieś w różnych kierunkach. Co nie zobaczyliśmy w tym dniu, to wybraliśmy się tam następnego dnia. Odwiedziliśmy także pola „Im Akel” i przeszliśmy drogą do Rollmuhle wzdłuż wału jazu i młyńskiego potoku. Nawet w dniu naszej podróży powrotnej spędziliśmy kilka godzin w Deutsch-Nettkow., który poświęciliśmy głównie Polakom, z którymi w krótkim czasie nawiązaliśmy kontakt. O nich zostanie opowiedziane w innym artykule. Podsumowując wycieczkę po rodzinnej wsi to choć pierwsze wrażenia boli, ale te uczucia są z czasem coraz częściej zastępowane przez powracające młodzieńcze wspomnienia.

Tłumaczenie Adam i Janusz

lis 212016
 

Deutsch-Nettkow

Deutsch-Nettkow

Przedstawiamy jeden z trzech artykułów napisanych w 1985 roku przez Oskara Kupscha dla czasopisma Crossener Heimatgrüße po wizycie w Polsce.

W pamięci domy były większe
Po 43 lata zobaczyłem znowu Deutsch-Nettkow – drzewa przy wiejskiej ulicy bardzo urosły

W podróży autobusem do Świebodzina zorganizowanej przez mieszkańca Groß-Blumberg Ernsta Beckera (Niddatal) w końcu sierpnia 1985 głównie dla byłych mieszkańców marynarskich wsi powiatu Crossen, wziął takż
e udział rodak Oscar Kupsch. Oscar Kupsch opowiadał o swoich przeżyciach podczas ostatniej podroży już na ostatnim spotkaniu mieszkańców Deutsch-Nettkow nad jeziorem Eder ilustrowanym slajdami. Teraz także jego wspomnienia zostały tez utrwalone na papierze. Dzięki temu może i będzie napisane kilka artykułów w „Heimatgrüße” o „Straßburg/Oder dzisiaj”. Oto pierwszy artykuł.
Po przyjeździe do Świebodzina my mieszkańcy Deutsch-Nettkow nie jesteśmy w stanie już wytrzymać do obiadu w pierwszym dniu. Dwoma taksówkami przejeżdżamy przez Leitersdorf, Rädnitz i Bindow do naszej rodzinnej miejscowości. Droga jest asfaltowa. Ogólny brak wcześniej istniejących „Sommerweg”(piaszczystych dróg). W
idocznie również wśród Polaków nie jest już powszechne, aby korzystać z krowy jako zwierzęcia pociągowego, które wymagają drogi z piasku, ponieważ ich kopyta są miękkie.
Bindowerską drogą powoli zbliżamy się do Deutsch-Nettkow. Oferuje nam widok jak kiedyś, z wyjątkiem faktu, że rowy są zarośnięte a łąki po lewej i prawej zarośnięte dużą ilością wysokich chwastów są słabo lub w ogóle nie koszone.
Już skręcamy do miejscowości. Dobrze nam znany widok ulicy, gdzie fronty domów tu i tam i zieją pustki. Przypominamy sobie nazwiska byłych mieszkańców niemal wszystkich budynków. Drzewa po lewej i prawej bardzo urosły! Miejscami korony drzew stykają się i dają cień na wiejską drogę. Róg Henry’ego, nazwa znana dla każdego mieszkańca Deutsch-Nettkow, wydaje się martwy, ponieważ sklep spożywczy jest już nie czynny. Także firmy od Junicka i Raabe oraz piekarnia Schachera już nie istnieją.
Potem staję przed moim domem rodzinnym.
Do kilku zmian na frontowej ścianie bylem przygotowany poprzez fotografie od znajomych. Znacznie głębsze, ale ogólne wrażenie robi na mnie dom, nie, wszystkie domy. W mojej pamięci te budynki były wyższe. Teraz zdaję sobie sprawę, że można sięgnąć niemal najniższej dachówki wyciągniętą ręką. Nic dziwnego, ponieważ pomieszczenia są o wysokości 2,20 m, a dach jest zwykle umieszczony bezpośrednio na murze.
Hornschuh Inga i Irma i ich mężowie idą z naszymi polskimi pilotami do ich rodzinnego domu. Dla mojej siostry, jej córki Christy i mnie najważniejsze jest, że otrzymujemy pozwolenie na wejście na „nasze” podwórko. Otwieramy furtkę i wchodzimy dalej pełni nadziei. Ale po kilku krokach ciężko oddychamy: Co za smutny widok! Idziemy do środka z nadzieją, że pierwsze beznadziejne wrażenie zniknie. Każdy z nas rozgląda się wokół, wyraźnie widzimy dom, letnie mieszkanie naszego najemcy terenu łowieckiego, stajnia i wszystko inne co jeszcze stoi, chyli się ku upadkowi. Nigdzie nie były robione nawet
drobne naprawy,. Gdziekolwiek spojrzeć, wszędzie ten sam widok: drzwi, brama i skład drewna są otwarte i wiszą ukośnie na zawiasach, wszystko jest mocno zaniedbane. W czasie wojny skończona drewutnia nie istnieje. Tak samo nie ma śladu po stodole. Magazyn dla naszego wozu i drewno jest puste i zniszczone. Z naszego ogrodu kwiatowego, krzewów jagodowych i drzew owocowych nie ma nic. Ziemia za naszym podwórku jest jak pustynia. Tutaj napotykamy jakieś dzikie krzewy śliwki. Jej owoce są dojrzałe. Pozwoliliśmy sobie je spróbować. Nieco dalej w zbudowanych tuż przed wojną domem spotkamy młodego Polaka. On jest przyjazny. Pytam go w języku rosyjskim o dom nauczyciela, który powinien mówić po niemiecku. On nie odpowiada, choć powtarzam pytanie. Ale chce nam towarzyszyć. Najpierw idziemy do sąsiedniego gospodarstwa – do Lehmannów. Tutaj młodzi Polacy przerobili pralnie na mieszkanie. Podwórko robi całkowicie lepsze wrażenie niż posiadłość moich rodziców. Następnie idziemy wiejską ulicą i aleją w Zubeils kierunku majątku. Nasz przewodnik idzie krótko porozmawiać z Polakiem na rowerze. W mgnieniu oka miałem pomysł, że możemy zwiedzić Deutsch-Nettkow jeśli będziemy mieli dostępne rowery. Jest to dość trudne, aby moje życzenie było spełnione. Jednak w końcu młody Polak mówi, że następnego dnia rano do 10 dla mojej siostry, mojej siostrzenicy i dla mnie zapewnia wypożyczenie rowerów. Powiedział mi też – w domu Dorna, przy starej krośnieńskiej drodze. W oczekiwaniu na więcej ciekawych dni w ojczyźnie wracamy do czekających na nas przyjaciół.

Tłumaczenie Adam i Janusz

kwi 182016
 

Kościół w Nietkowicach

Kościół w Nietkowicach

Parafia Nietkowice – Kościół parafialny Nietkowice pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa

W granicach parafii znajduje się kilka miejscowości – Brody, Bródki, Pomorsko, Brzezie i Laskowo. We wcześniejszym nazewnictwie Nietkowice figurują jako Deutsch Nettkow (do 1937 roku) i Strasburg (w latach 1937-1945).

Data erekcji parafii szacowana jest na 1314 rok. Niewiele jednak wiadomo o dziejach tutejszej świątyni. W księgach parafialnych można natomiast odnaleźć dokumenty – m.in. o warunkach pogodowych, jakie panowały w roku 1739. Autorem tych skrzętnych notatek był syn pastora Carla Wilhelma Schucharta, który na polecenie ojca zachował od niepamięci kilka dziejowych faktów o miejscowości. Odnalazł je w ocalałych po pożarze kościoła woluminach. Sam pożar, który strawił prawie całą wieś, odnotowano 31 lipca 1878 roku. Na początku września 1890 roku Franz Aleksander Schuchart ukończył zleconą przez ojca pracę. Jeden egzemplarz złożył w odnowionej wieży kościelnej, drugi zaś w bibliotece parafialnej. Z tychże zapisków dowiadujemy się chociażby, że 10 sierpnia 1433 roku Henryk X Śląski sprzedał swoje miasteczko wraz z całym wyposażeniem braciom von Waldau, udzielając im prawa wybudowania promu przez Odrę.

Kościół parafialny postawiono około 1880 roku. Jego projekt był dość typowy – prostokątny korpus kończył się absydą prezbiterialną, zaś od zachodu wznosiła się stosunkowo masywna, kwadratowa wieża. We wnętrzu do ściany wejściowej przylega dwukondygnacyjny chór.

W prezbiterium znajduje się drewniany ołtarz z wyeksponowaną pośrodku figurą Najświętszego Serca Pana Jezusa. W niszach po obu stronach widnieją rzeźby świętych – po prawej stronie w habicie franciszkańskim stoi św. Antoni z Padwy, zaś po lewej stronie umieszczono postać młodego mężczyzny w sutannie jezuickiej z Dzieciątkiem Jezus na rękach. Prawdopodobnie jest to jeden z patronów ministrantów i lektorów – św. Stanisław Kostka. Zgodnie z przekazami, które zachowały się na jego temat, w styczniu 1566 roku ciężko zachorował i chciał przyjąć komunię świętą w domu. Sprzeciwił się temu gospodarz, u którego wynajął pokój. W nocy miał widzenie – św. Barbara przyniosła mu komunię, a sama Matka Boża podała Dzieciątko.

Prezbiterium rozcięte jest trzema oknami witrażowymi – na sklepieniu odmalowano zastępy niebieskie towarzyszące Bogu Ojcu, który przekazuje Mojżeszowi kamienne tablice z Dekalogiem.

Opiekę duszpasterską nad wspólnotą parafialną sprawuje ks. Andrzej Drutel.

Źródło: „Kościoły Diecezji Zielonogórsko-Gorzowskiej: nasze dziedzictwo. T. 2, Dekanaty zielonogórskie i sulechowski” tekst Robert Kufel, Katarzyna Jarzembowska; tł. Barbara Słobodzian. – Bydgoszcz: Ikona, [2010]. – 135, [1] s., il. kolor., 33 cm.

 

mar 292016
 

Mapa Deutsch-Nettkow

Mapa Deutsch-Nettkow(Straßburg/Oder)

Przedstawiamy tłumaczenie artykułu zamieszczonego w czasopiśmie „Crossener Heimatgrüße”, którego autor podpisał się inicjałami R.S., który mówi o kryminalnej sprawie z przedwojennych Nietkowic.

W Deutsch-Nettkow w podeszłym wieku zmarł pastor, który przez długi czas sprawował swoją funkcję. Przyjechał następca i rozpoczął swoje urzędowanie. Musiał chyba wprowadzić trochę inne zwyczaje, zmiany które wprowadził były spowodowane jego wiekiem czyli różnicą pokoleń. Z innowacji niektóre starsze osoby nie były w pełni zadowolone. To powodowało u mieszkańców zniechęcenie. Powieszono na drzwiach nowego pastora martwego kota i tabliczkę z napisem: „Jeśli nie będziesz robić jak ojciec Rätzlaffa, zostaniesz powieszony jak ten kot”.
Nigdy nie zostało jednoznacznie wyjaśnione kto tego kota i tabliczkę przyniósł. Ludzie po cichu mówili, że może to być ostatni syn zmarłego pastora Ratzlaffa. Dwóch braci zginęło w pierwszej wojnie światowej. On jako najmłodszy przeżył i został dentystą. W nowo wybudowanym domu, otworzył swoją praktykę, która mu bardzo dobrze prosperowała, zwłaszcza, że dobrze się z pacjentami dogadywał- był lubiany. Później jego reputacja znacznie ucierpiała, prawdopodobnie dlatego, że bardzo lubił płeć piękną. Pe
wnego dnia znaleziono go powieszonego w jego najlepszym czarnym garniturze.

Tłumaczenie Adam i Janusz

 

Translate »