Starsi mieszkańcy Pomorska pamiętają Mikołaja Zubika – wieloletniego społecznika, który zmarł w 1990 roku. W tym roku, 25 lat po śmierci, jego córka Maryla Żurawik udostępniła zapiski i zdjęcia swojego ojca, który będąc na emeryturze od końca lat 70-tych ubiegłego wieku spisywał swoje wspomnienia. Mikołaj Zubik brał także udział w konkursach literackich, część jego wspomnień ukazała się w książce Mój dom nad Odrą i w artykułach gazet.
Pani Maryla Żurawik przekazując zapiski powiedziała: Ojciec na pewno nie miałby nic przeciwko, żeby opublikować jego wspomnienia a nawet byłby zadowolony, że jego wspomnienia ktoś chce czytać.
Jestem wnukiem chłopa pańszczyźnianego, synem małorolnego wieśniaka galicyjskiego. To nic w tym dziwnego, że ojciec mój był człowiekiem niepiśmiennym. Urodziłem się 13.01.1911 roku we wsi Bedrykowce, powiat Zaleszczyki, województwo Tarnopolskie w wielodzietnej rodzinie, byłem piątym dzieckiem, ale nie ostatnim, gdyż po mym przyjściu na świat urodziło się jeszcze trzech członków rodzeństwa. Tak licznej rodzinie wyżywić się z 4-ro morgowego gospodarstwa było nie łatwo w tym czasie. Jak wiadomo kryzys gospodarczy dawał o sobie znać już w pierwszych latach dwudziestego wieku. Świadczy o tym wyjazd setek tysięcy emigrantów z całej Europy w szeroki świat, zwłaszcza do Kanady na poszukiwanie chleba i pracy, tak z zaboru austriackiego, jak i rosyjskiego, również z Bałkanów. Miało to miejsce 1904 – 1913 r. Dopiero wybuch I Wojny Światowej nieco ograniczył wyjazd za chlebem, wstrzymując emigrację, ale wojna pogłębiała niedolę gospodarczą. Głód i niedostatek panoszył się wszędzie jeszcze przez wiele lat po zakończeniu działań wojennych. Wspominam te czasy, gdyż tym samym chcę przekazać potomnym bytowanie i życie mego pokolenia. Po wybuchu I Wojny Światowej władze austriackie otwierają front, którego linia przebiegała przez moją wieś. W tej sytuacji moi rodzice zostali wysiedleni z własnego, skromnego gospodarstwa. Działania wojenne uniemożliwiły uprawę ziemi wieśniakom, a tym samym okolice te skazane były na głód. Dodać należy, że boje tu trwały przez 9 miesięcy. Działo się to w latach mojego dzieciństwa, ale i lata młodzieńcze były trudne, gdyż głód i niedostatek na każdym kroku dawał o sobie znać. Wojska austriackie, które tu stacjonowały ogałacały te miejscowości ze wszystkiego, mężczyzn powoływano do wojska, kobiety ganiane były co dzień do pracy przy budowie okopów i umocnień wojskowych. Starców wyganiano z końmi i wozami na różne prace związane z potrzebami wojska, a wielu z nich nigdy nie powróciło do swych rodzin. Ponad 50% bydła zarekwirowano, a także i drób (kury, kaczki, gęsi). W 1915 r. pod naporem wojsk Mikołaja II Austriacy wycofują się w Karpaty, tu zajmują wygodne pozycje. Ustąpienie frontu niewiele zmieniło na lepsze. Po wyjściu z tych terenów wojsk Franciszka Józefa, ich miejsce zajmują Moskale. Czas mija, a dziatwa galicyjska rośnie bez łyżki mleka – a ja wraz z nimi. Dalsze lata te okolice odwiedzają Petlurowcy, Halerczyki, Bolszewicy, a co gorsze nikt niczego nie daje, tylko wszyscy chcą brać. Na jakiś dłuższy okres czasu utrzymała się władza, jak wówczas mówiono, Bolszewicka. Powołano do życia wówczas władzę – była to władza Rewkomy tzw. wiejskie Rejkom, powiatowe Obłkomy itd. Władze te upoważniły chłopów do zajmowania ziemi folwarcznej, co było dla wieśniaków najważniejsze – wypas bydła na tych gruntach. Lecz niedługo orał chłop ziemię folwarczną, gdyż zaczęła się wojna polsko-bolszewicka, którą się dzisiaj określa jako niepotrzebną. Po jakimś tam czasie granica powstaje między Polską Sanacyjną a Krajem Rad na Zbruczu. Powstają władze Rzeczypospolitej (szlacheckiej). W 1919-1920 r. otwarto we wsi czteroklasową szkołę, w dwóch izbach lekcyjnych. Tu uczęszczałem do szkoły i ukończyłem 4 klasę szkoły podstawowej. W tym czasie powracają dziedzice do swych dóbr, na podstawie jakiegoś tam prawa nakazują chłopom, którzy uprawiają ich ziemię połowę zbiorów z tych pól oddać prawowitemu właścicielowi – dziedzicowi. Po dwóch lub trzech latach pozwolono uprawiać zajęte przez nich wcześniej ziemie, ale zażądano od nich 2/3 plonu. Po dalszych kilku latach dziedzice zdobywali się na inwentarz i przestali dzierżawić ziemię komukolwiek. Płacili fornalom 12 kwintali zboża rocznie, parę kupek chrustu oraz 0,20 ha ziemi pod ziemniaki. Natomiast dorosła panna zarabiała we dworze dziennie 80 groszy, przy cenach: 1 zł kosztował 1 kg cukru. Mężczyzna zarabiał od 1 do 1,20 zł. Ja podrostek mając 15 lat zarabiałem 50 groszy dziennie. W tak niepomyślnych latach w 1927 r. rodzice oddają mnie do warsztatu rzemieślniczego, gdzie miałem zdobyć zawód szewca. Terminowałem u zacnego człowieka i dobrego rzemieślnika, który zatrudniał 5-6 osób. Był nim niejaki Władysław Ryś mieszkający w Zaleszczykach na ulicy Wodnej. Tu terminowałem 3 lata i 10 miesięcy, za co rodzice musieli płacić trzy kwintale zboża rocznie. Termin jest to zdobywanie zawodu. Wyrwany zostałem z domu rodzinnego, koleżeństwa i wolności chłopieńcej we wsi. Teraz znalazłem się w jakby żelaznych kleszczach pod każdym względem – obowiązek, dyscyplina, posłuszeństwo wobec majstra i czeladników, których było aż trzech. Wykonywanie wszelkich poleceń nie tylko majstra, ale i majstrowej oraz czeladników. Już w pierwszym roku budzony byłem o godzinie piątej i wysyłany za miasto po lebiodę dla świń. Myłem podłogi na kolanach ze szczotką w ręku, a nawet smarowałem gliną piec chlebowy, jak również posyłany byłem po zakupy. Wszystkie te czynności trzeba było wykonywać codziennie w oznaczonym czasie i bez szemrania. Uczono nas nie tylko rzemiosła, ale i życia oraz współżycia z ludźmi. Była to szkoła twarda, której się nie zapomina.