Po pobycie w szpitalu nie wróciłem do swojego oddziału tylko wysłali mnie do miejscowości Wapienniki niedaleko Kielc, gdzie trafiłem do oddziału wartowniczo-ochronnego. Był to oddział dla żołnierzy, którzy po wyjściu ze szpitala nie byli jeszcze w pełni zdrowi aby pełnić służbę w swoich macierzystych jednostkach. Bardzo kulałem jeszcze po mojej ranie i dlatego mnie tam też skierowano. Chodziłem o laskach ale wojsko to wojsko. W tej jednostce był taki mini-szpital, gdzie ciągle leczyli żołnierzy, którzy byli jeszcze nie całkiem zdrowi ale mogli już pełnić wartę.
Nasze koszary były to dwa budynki wybudowane jeszcze za czasów carskich. A trzeci budynek wybudowali w 1938 roku. Mnie zakwaterowali w nowych koszarach. Pełniliśmy ochronę 5-ciu dużych magazynów. Było 6 kompanii ochronnych. Do wart byli specjalnie szkoleni żołnierze. Nie mogli mnie na wartę wysłać, bo nie mogłem chodzić – to dali mi funkcję dowódcy warty. Wolałbym być zwykłym wartownikiem i bym się jakoś przeczołgał z tą moją nogą po terenie wyznaczonego posterunku. A tak jako dowódca była to bardzo duża odpowiedzialność. Miało się dwóch rozprowadzających żołnierzy, którzy rozprowadzali wartę na posterunki a ja od czasu do czasu ich kontrolowałem. Tam można było dobrze kontrolować, bo przed każdym z magazynów stały słupy i światło padało na ziemię, tak że było widać pilnującego żołnierza. Warty były tak rozstawione, że jeden wartownik musiał widzieć drugiego i się nawzajem ubezpieczać. Nie mógł się oddalić spod światła. Było to niebezpiecznie zadanie, bo co rusz, któregoś z wartowników zabili. Dlatego każdy pilnował swojego posterunku i nigdzie się nie oddalał.
Z Kielc kiedy już wyleczyli moją nogę wróciłem do jednostki do Leszna, a stamtąd trafiłem do Brodów.
Do Brodów przyjechaliśmy 10 lipca 1945 roku. Jechaliśmy przez Międzyrzecz Wielkopolski. Wtedy rosyjskie komendy dawały rozdział nad Odrą naszemu Polskiemu Wojsku. Rosyjska komendantura była w Pomorsku, Będowie i z początku także Brodach. Najwięcej rosyjskich żołnierzy było w Pomorsku ale to była inna jednostka wojskowa i stacjonowała w pałacu, gdzie teraz jest szkoła.
W Brodach było sporo niepoczciwych ludzi tzn. Ukraińców, ponieważ gdy hitlerowskie wojsko maszerowało na Rosję to wcielało też do Wehrmachtu Ukraińców. Oni później uciekali z Niemcami aż do Berlina. Po przegranej wojnie wracali z powrotem na Ukrainę a wtedy ich Sowieci wyłapywali i przydzielali do pracy na roli na Ziemiach Zachodnich.
Brody jakie zastałem w lipcu 1945 roku były mocno zniszczone. Około 1/3 domów była spalona.
Niemcy, którzy jeszcze mieszkali w Brodach byli ogólnie nastawieni dobrze do Wojska Polskiego. Chociaż było bardzo niebezpiecznie. Zagrożenie było ze strony wszystkich czy to Polaków, Ruskich, Ukraińców czy Niemców. Większość była przyjaźnie nastawionych, a niektórzy tylko czekali, żeby człowiek się odwrócił i strzelić mu w plecy.
Razem ze mną w oddziale, który przyjechał 10 lipca 1945 roku do Brodów było około 10 żołnierzy. Był wśród nich na pewno Jan Łukasik, plutonowy Skiba, niestety imienia nie pamiętam i komendant porucznik Edward Szlapiński. Pozostałych nazwisk niestety nie pamiętam. Żołnierze często się zmieniali. Kto podpadł albo zapił to go za karę odsyłano do Leszna.
Z tych około 10 żołnierzy co ze mną przyszli to prawie wszyscy się wymienili.
W drugiej racie do Brodów przyszli: Grudzień, Pyrka, Pluto Wacek, Lisik, Radziuszko, Kozik i Tadzio Lada.
W trzeciej racie był Hapanowicz, który później wyjechał do Kanady.
W Brodach pozwolono żołnierzom zająć sobie domy, żeby po zwolnieniu do cywila mogli się tu osiedlić. Ja także zająłem sobie dom i sprowadziłem tu swojego ojca z Woli Mysłowskiej, żeby pilnował mojego domu.
W lipcu 1945 roku w Brodach spotkałem mojego znajomego Jana Kamolę z Woli Mysłowskiej, o którym wszyscy myśleli, że nie żyje. Kamola był przez całą wojnę, od 1939 w niewoli u Niemca, który był piekarzem. Tam pracował w piekarni i nauczył się zawodu piekarza. Gdy wracał w 1945 roku do domu to spotkał swojego brata, który był w wojsku i znajomych z rodzinnej wioski, przez co został w Brodach. Na początku obaj bracia byli w Brodach i piekli chleb, a później sam prowadził piekarnię naprzeciwko sklepu.
W Brodach byłem do początku września. Później z powrotem trafiłem do jednostki w Kielcach skąd wozili nas do zwalczania Banderowców. Ładowali nas na samochody i wozili do ochrony ludności polskiej.
Starzy żołnierze, którzy byli tam od początku wojny opowiadali o bohaterskiej kompani minerów którzy rozminowywali ładunki pozakładane przez Ukraińców. Na początku było ich 800 żołnierzy a zostało na końcu 18. Część wybili Ukraińcy a reszta zginęła na minach. Oficerowie polscy i rosyjscy bardzo szanowali tych 18 żołnierzy lepiej jak innych oficerów. Następnie przyszedł rok 1947 i zwolnili mnie do cywila.
W wojsku byłem 2 lata i 9 miesięcy z czego prawie dwa lata walczyłem przeciwko bandom UPA.
Z wojska wróciłem do swojej rodzinnej Woli Mysłowskiej, gdzie wziąłem ślub z Marianną. Na początku 1948 roku razem z młodą żoną wyjechaliśmy do Brodów, gdzie miałem już wcześniej zajęty dom i gospodarstwo. Zaczęliśmy wspólne życie. Utrzymywaliśmy się z rolnictwa.
Oboje z żoną w dużej mierze w okresie PRL-u działaliśmy społecznie w życiu wsi. Żona udzielała się w Kole Gospodyń Wiejskich a ja w Kółku Rolniczym (Samopomoc Chłopska). Do tego zostałem wybrany jako radny do rady powiatu. Byłem także w ZSL-u.
Urodziło nam się troje dzieci. Córka Alina została nauczycielką. Straszy syn Andrzej nauczycielem akademickim we Wrocławiu a młodszy Albert bankowcem w Zielonej Górze.
W latach 90-tych przeszliśmy z żoną na emerytury rolnicze przez co musieliśmy zdać ziemię. Pomimo braku swojej ziemi to jeszcze przez parę lat na emeryturze zajmowałem się rolnictwem. Wydzierżawiłem kawałek łąki i pola albo wypasałem krowy na nieużytkach.
W 2006 roku, gdy byliśmy z żoną już schorowani to postanowiliśmy za namową dzieci sprzedać dom w Brodach i kupić mieszkanie w Zielonej Górze, żeby było bliżej do lekarzy a dzieci mogły nas w każdej chwili odwiedzić i pomóc. Mimo, że nie mieszkam w Brodach już kilka lat to pozostały piękne wspomnienia z tych prawie 60-ciu lat, które tam przeżyłem.
Henryk Bytniewski zmarł 25 sierpnia 2013 roku w wieku 90-ciu lat. Był osobą, którą w Brodach każdy zna i szanował. Serdeczne podziękowania dla żony Marianny za uzupełnienie niektórych faktów i dat.
Adam