Niemcy jak uciekali za Odrę zakopali za dzisiejszym domem Juretki dynamo -wytwornicę prądu. Rezydujący w pałacu „komandor” wojsk radzieckich słabo szukał, nieskutecznie, bo dynamo się tuż po wojnie znalazło w rękach Polaków. Jak mi opowiadał Józek Łukasik – Pomorsko było cywilizowaną wsią, bo miało do 24.00 prąd. Swiatło w domach zawdzięczało Olkowi Saleckiemu, który dyżurował przy lokomobili napędzającej dynamo. Później i tak ktoś doniósł o skarbie i dynamo -prądnicę wywieźli albo Ruscy albo szabrownicy. W stodole Józki Greczychowej Niemcy przechowywali duże ilości kiszonej kapusty. Było tam 6 beczek o pojemności ponad 2 tony każda. Te dębowe cuda inżynierii w drewnie sowieci zdemontowali i zabrali na stację kolejową a stamtąd w niewiadomym kierunku do Rosji. Jako, że Pomorsko było producentem kapusty przed wojną pozostały do dzisiaj potężne silosy, w których przechowywano kapustę dla Berlina. Wywożono ją statkami ze Starej Odry. Podobne centrum zaopatrzenia stolicy Niemiec w witaminy mieściło się koło Jan. Swieże witaminy wywożono do Berlina kanałami w ciągu 30 godzin. Po takim czasie zielenina trafiała na stoły berlinczyków. Ja osobiście spotkałem potomków niemieckich właścicieli gospodarstwa w Stożnem, którzy pomieszkują w okolicach Hanoveru. Prosili mnie o dokumentację fotograficzną gospodarstwa -dzisiaj. Więc ją zgodnie z życzeniem otrzymali. Były to zdjęcia z naszego balonu SP-BAC i te zrobione na ziemi. Radości było dużo a ja nie pogardziłem 500 DM jakie otrzymałem za fatygę. Moimi kontrahentami byli potomkowie rodziny von Storge zamieszkujący przed wojną Jany i Stożne. Zieleninę do portu w Cigacicach ze Stożnego wywozili chłopi na konnych wozach. Zdjęcia wozów i robotników oglądałem w Niemczech. Dlaczego nie zrobiłem kopii? Zastanawiam się do dzisiaj. Wtedy nie wiedziałem, że w wieku dojrzałym będę magistrem historii. Pasja, jaką przyszło uprawiać została do dzisiaj.
Duże przeżycia przynosiły powodzie te w latach siedemdziesiątych, ale i ta z 1997 roku, która przerwała wał i zrobiła Amazonkę z Odry szeroką na 3-4 kilometry od Pomorska do Krosna Odrzańskiego. Jako młody chłopak pamiętam jedną zimową powódź. Było to zimą w latach 70-tych.Około 15 helikopterów z Włocławka i 100 ton trotylu śmigłowce dzień i noc drogą powietrzną wywozili z pól pod Brodami, które do dzisiaj jest nieużytkiem i pamięta tamte czasy. Wybuchy słychać było aż w Zielonej Górze. Most kolejowy w Pomorsku zatamował spływ kry lodowej i zatrzymał nurt rzeki. Saperzy musieli wyrąbać ogromne koryto w rzece, którym potłuczona kra winna spłynąć. Ta ogromna akcja wojska zakończyła się sukcesem a liczne reportaże i fotoreportaże pojawiły się w centralnych gazetach i magazynach. Meldunki ukazywały się codziennie w telewizji. Poznałem wówczas znane twarze telewizji – rezydowali cały czas w barze „u Rózi” w Pomorsku. Warto też wspomnieć, iż na powodzi niektórzy chcieli się dorobić. Szczególnie ci, którzy rozwozili pomoc w postaci puszek i masła oraz innych produktów żywnościowych, ale także ci, którzy zbierali pomoc i pieniądze dla pokrzywdzonych. Były takie sytuacje, kiedy wysiedleni byli w sposób bezczelny okradani. Opowiadał mi p. Józef Łukasik (wysiedlony z Brodów do Brzezia Pomorskiego), że pewnej nocy przyjechało kilku mężczyzn specjalnym samochodem do przewozu zwierząt (samochód miał rejestrację z Gostynia – Wielkopolska) i nad ranem próbowali mu zabrać na samochód młodą klacz. Ta jednak była na tyle inteligentna, że zamiast na samochód pełnym kłusem po pasie przeciw-pożarowym pobiegła na łąki do Skąpego i tam do rana się pasła. Złodziei wypłoszyła policja i musieli niepyszni wrócić do siebie. Chyba nie sięgnęła ich kara, a szkoda….
Duże szkody poczyniła ostatnia powódź z 1997 roku. To była powódź lipcowa. Padało bez przerwy prawie dwa miesiące. Wszystko było rozmoczone a od strony Czech i Śląska napierały coraz większe ilości wody. W Opolu po mieście pływały trumny wypłukane z miejscowego cmentarza. Jakie straty poniósł Wrocław, Głogów, nasze lubuskie miejscowości. Ja dużo latałem z Lechem Marchelewskim i wojewodą Eckertem Marianem. Było pełne rozeznanie w sytuacji od Głogowa do Słubic. Pewnego dnia widzieliśmy straszny obraz. Ogromny helikopter niemieckiej armii okładał wał przeciwpowodziowy workami z piaskiem. Wiadomo po lewej stronie Odry. Myśmy lecieli do Słubic. I na naszych oczach te kilka ton piasku w workach oderwało się od helikoptera na wysokości 25-35 metrów ( puścił zamek wyciągu) i spadło na namoknięty wał. Nastąpiło przerwanie i cała woda w sekundzie zaczęła wpływać do polderu Eissenhuttenstadt. Za kilka minut paliły się transformatory huty blach samochodowych. Całą Oder Bucht woda zalała do wysokości 5 metrów. Ta sytuacja wyjaśniła wiele w postępowaniu obronnym. Poziom wody gwałtownie spadał i zagrożenie dla Słubic znikało w szybkim tempie. Potem jeszcze często lataliśmy z Duńczykami, którzy w okolicach Cybinki wypompowywali wodę z zalanych kanałów. Widziałem z powietrza lisy i ptaki na drzewach, jelenie i sarny na stacji Czerwieńsk Towarowy. Na okoliczność powodzi Tomek Gawałkiewicz i Paweł Janczaruk zrobili setki zdjęć dokumentujących sytuacje, jakie miały miejsce nad Odrą. Złodziei spotkaliśmy jeszcze w paru miejscach, ale ludzie rozprawiali się z nimi osobiście. Zalane tory kolejowe linii Zbąszynek – Zielona Góra nie pozwalały na jazdę pociągiem do Warszawy. Jazda przez Głogów Wrocław też nie wchodziła w grę. Były problemy z wodą pitną dla Zielone Góry. Potem województwo dostało pomoc i parę kilometrów dróg zbudowano w ramach środków, wiele linii telefonicznych zamieniono na światłowodowe. Wiele gmin nadodrzańskich dostało konkretną pomoc i to pozostało na lata. Wielka zasługa w tym wojewody Mariana Eckerta.
Jan Jarosz