Wśród znanych nam obecnych i byłych mieszkańców Brodów (Groß-Blumberg) mamy okazję przedstawić wspomnienia 102-letniej Margarete Lehmann, która do 1945 roku mieszkała w Groß-Blumberg. Wspomnienia dotyczą roku 1945, gdy niemieccy mieszkańcy Groß-Blumberg opuszczali swoją ojczyznę.
To było 30 stycznia 1945 roku, gdy wszyscy musieliśmy zostawić naszą rodzinną miejscowość. Był jeszcze śnieg, tak więc wielu ludzi transportowało swoje najważniejsze rzeczy na sankach. Jednak błyskawicznie przyszła odwilż i śnieg znikł, a sanie nie były już zdatne do transportu. Wielu ludzi przybyło do Będowa i tam zostali zaskoczeni przez Rosjan; z powrotem wypędzeni, a mężczyźni zabrani i wywiezieni. Także kobiety i dzieci zostali ponownie wypędzeni z naszej miejscowości (Brody), aż do Kalska i Nietkowic. Tam musieli pracować dla Rosjan. Po pewnym czasie nasi sąsiedzi Kirsch i Vimmels zabrali ze sobą konia, wóz i nas. Wyjeżdżaliśmy, ponieważ mówiono, że nasi Niemcy wysadzają most na Odrze w Krośnie Odrzańskim. Na szczęście jeszcze do tego nie doszło.
Naszym pierwszym miejscem odpoczynku był Rusdorf (Połupin) koło Krosna. Wieczorem przybyliśmy wyczerpani do jakiegoś gospodarstwa rolnego ale ci ludzie byli już spakowani na furmankę i odjechali jeszcze w nocy. Następnego dnia rano znowu jechaliśmy dalej chociaż w innym kierunku – do Neuendorf (Czarnowo). Zatrzymaliśmy się tam na kilka dni, aż zaczęły wybuchać pierwsze rosyjskie pociski.
Następnie przeszliśmy w Guben przez Nysę. A potem prawdopodobnie było najgorsze. Dalsze kilometry pędziliśmy, przyjechaliśmy wieczorem do miejscowości lecz nikt nas nie chciał, wymyślali nam. Zawsze tylko na jedną noc. Kontynuowaliśmy naszą drogę w kierunku Luckenwalde. Do Woltersdorf przybyliśmy wieczorem, nocowaliśmy w stodole – także tam nie znaleźliśmy schronienia. Więc musieliśmy przebyć drogę kilku kilometrów. Następnego dnia udaliśmy się ponownie dalej. Wieczorem, gdy było już ciemno przybyliśmy na główny plac we wsi a Ahrensdorf koło Ludwigsfelde. Dotąd i nigdzie dalej. Moja 64-letnia matka i ja 32-letnia musieliśmy przebyć cały dystans na piechotę. Ojciec w tym czasie miał 70 lat i był bardzo chory i moja córka Edith – 6 lat mogli jechać na furmance sąsiadów.
Byliśmy u burmistrza, jak dobrze pamiętam nazywał się Otto Kuhlmai; przydzielił i ulokował wszystkich w prowizorycznym schronieniu ale mieliśmy dach nad głową. Spędziliśmy noc w katolickim domu. Następnego dnia rano nasza babcia poszła i znalazła nowy dom – rodzinę, która nas zabrała. Mieliśmy się bardzo dobrze u naszych nowych gospodarzy (Lüdke, Storm). Natomiast babcia i dziadek mieszkali naprzeciwko u Raufuß. Jednak nasze myśli były tylko w domu.
W Ahrensdorf często uciekaliśmy do schronu przeciwlotniczego. To było dla nas straszne kiedy przybyli pierwsi Rosjanie. Także z miejscowości Ahrensdorf musieliśmy jeszcze raz uciekać, lecz nasi gospodarze nie zostawili nas na lodzie.
Gdy Berlin został zdobyty, to chyba 5 maja 1945 roku rozpoczęliśmy kolejną drogę do domu, znowu wiele kilometrów na pieszo. W czwórkę: dziadek, babcia, Edith i ja ale w kierunku do domu było lepiej. Na rowerze transportowaliśmy nasz mały bagaż. Szliśmy, szliśmy zawsze z wielkim ryzykiem.
Znowu przeszliśmy w Guben Nysę ale w kierunku domu. Nie wiem co i gdzie jedliśmy, nie mieliśy przecież nic. W Nowym Zagórze koło Krosna stał jeszcze dom rodziców dziadka, gdzie spędziliśmy ostatnią noc przed przybyciem do domu. Leżeliśmy jak śledzie, ponieważ była tam także 11-osobowa rodzina mojego brata Bernharda. W Nowym Zagórze był jeszcze w domu mój wujek – brat dziadka. Tam najedliśmy się pierwszy raz do syta. Były upieczone placki ziemniaczane. Następnego dnia ostatnie 33 km by znowu być w domu.
To już nie była ta sama ojczyzna, którą opuściliśmy. Wiele domów zostało spalonych, w tym także dom mojego brata Bernharda. Nasz dom na szczęście wciąż stał, więc wszyscy w nim zamieszkaliśmy. Bernhard ze swoją rodziną i Weizert Martha z domu Auch. Wszystko u nas zostało opróżnione, wszystkie maszyny z warsztatu stolarskiego. Jako pierwsze staraliśmy się uprawiać nasz ogród, żeby mieć coś do jedzenia. Również udaliśmy się za Odrę do ogrodu Lehmannów, do domu rodziców mojego męża Willego, gdzie było dużo jagód i owoców do zbioru. A moi teściowie rzeczywiście opuścili swoją miejscowość i nie wiem, gdzie się udali.
Rosjanie założyli w naszej wiosce wielki szpital dla koni. Wiele mężczyzn i kobiet musiało tam pracować; także mnie natychmiast wykryli i musiałam tam iść. A ja tak bardzo bałam się koni. Po krótkim czasie koński szpital został rozwiązany i wszyscy mieliśmy iść razem z końmi, ciągnąc w nieznane.
Tłumaczenie Adam i Janusz
[…] wspomnienia Niemki Edit Ziermann, córki Margarete Lehmann, której wspomnienia już publikowaliśmy. Obie Panie urodziły się w przedwojennym […]