Na dzień zaduszny 1945 roku zebrało się kilka osób, głównie kobiety, żeby iść do Sulechowa na mszę. Ja z moim narzeczonym też postanowiliśmy iść i przy okazji dać na zapowiedzi.
Gdy doszliśmy pod kościół w Sulechowie to msza była już dawno odprawiona.
Z mężem braliśmy ślub w grudniu 1945 roku. Ja miałam wtedy 17 lat a on 20. Poznaliśmy się pod Siedlcami skąd on pochodzi. Przyjechał razem ze mną do Brodów. Mój ojciec poznał go dopiero tutaj w Brodach i był trochę przeciwny temu małżeństwu ale zakochaliśmy się i wzięliśmy ślub. Do tego mojemu tacie nie podobało się, że na karcie wyjazdowej z Siedlec wpisano go już jako zięcia a on przecież nawet narzeczonym nie był. Ale w końcu tata zaakceptował nasze małżeństwo.
Z tym naszym ślubem też było trochę kłopotów. Pojechaliśmy z drużbami do Sulechowa wziąć ślub.
Weszliśmy z mężem do zakrystii, gdzie ksiądz Kaczmarek powiedział, że nam go nie udzieli, bo nie mamy zaświadczenia o ślubie cywilnym. Nie chcę mieć problemów, że już udzielam trzeci ślub z Dużego Kwiatowca a nie mam żadnego zaświadczenia o ślubach cywilnych.
Ja z mężem byliśmy trzecią polską parą z Dużego Kwiatowca, która brała ślub. Pierwszy ślub brał porucznik Szlapiński a drugi komendant policji. Ja na to do księdza Kaczmarczyka: co mamy teraz zrobić jak wesele przygotowane i goście zaproszeni a ksiądz na to idźcie i powiedzcie, że udzieliłem wam już ślubu a przyjedziecie w tygodniu po rannej mszy z zaświadczeniem o cywilnym ślubie to udzielę wam ślubu kościelnego. I tak też zrobiliśmy. Wyszliśmy z zakrystii a druhny się pytają już po ślubie? A ja odpowiedziałam ksiądz nam w zakrystii udzielił. O tej tajemnicy wiedzieliśmy tylko ja, mąż i ksiądz Kaczmarek. W tygodniu z mężem pojechaliśmy do Krosna Odrzańskiego, bo należeliśmy administracyjnie do powiatu krośnieńskiego i tam wzięliśmy ślub cywilny a na drugi dzień pojechaliśmy znowu do Sulechowa, gdzie ślubowaliśmy przed Bogiem.
Wesele odbyło się planowo. Na nasze wesele z getta przyszła też Niemka, której zajęliśmy dom ale po chwili moja mama powiedziała jej, żeby wracała do getta, bo mężczyźni, którzy są na weselu zaczynają się nią interesować. Wtedy w Dużym Kwiatowcu było więcej mężczyzn niż kobiet. Mężczyźni wracali z wojska i wybierali sobie domy a dopiero później ściągali rodziny, nieraz aż z Syberii.
Zaraz po wojnie w Dużym Kwiatowcu było bardzo wesoło a zarazem panował strach. W każdą niedzielę były organizowane potańcówki. Ludzie się bawili a gdy chłopy już trochę wypili to każdy wyciągał jakiś pistolet. Niby się kłócili między sobą a później zaczynali strzelać. Strzelali w powietrze ale my kobiety się bałyśmy i zaraz uciekałyśmy. Nikt nie ginął na takich zabawach ani nawet nie był ranny. Chociaż broń leżała na każdym kroku.
To były fajne wesołe czasy. Każdy się cieszył, że przeżył wojnę.
Po ślubie założyliśmy rodzinę. Urodziłam 6-ro dzieci. Krystyna, Bogdan, Władysław, Andrzej, Tadeusz, Roman. Niestety Bogdan i Roman nie żyją.
Mój tata zmarł szybko bo już w 1959 roku, a mama w 1976, rodzice męża też poumierali w latach 70-tych. Starsza siostra wróciła z przymusowych robót w Rzeszy ale też już nie żyje. Młodszy brat poszedł na początku lat 50-tych do wojska i został zawodowym żołnierzem. Stacjonował w Raciborzu na granicy, a później przerzucili go do jednostki w Krośnie Odrzańskim ale też już nie żyje. Rodzina Hapanowiczów wyjechała do Kanady.
Z mężem, mimo że zdrowie już bardzo słabe cieszymy się z tylu lat wspólnego małżeństwa. Codziennie odwiedzają mnie moje kochane wnuczki i tak życie płynie dalej do przodu.
Ze swojej strony kieruje serdeczne podziękowania dla wnuczek Eweliny i Ani za udział w rozmowie z Panią Jankowską oraz uzupełnienie dat i faktów.
Adam