wrz 182015
 
Brody

Brody

10 maj 2014 roku. Piękne słoneczne popołudnie. Furtkę otwiera wnuczka Ewelina i prowadzi do pokoju gdzie czeka już pani Jankowska. W międzyczasie mówi, że babcia jest trochę zestresowana tym spotkaniem. Siadamy we trójkę za stołem. Babcia Jankowska poprawia jeszcze aparat słuchowy i nawet nie zdążyłem zadać żadnego pytania kiedy sama zaczyna opowiadać o wydarzeniach sprzed 70-ciu lat.

Nazywam się Władysława Jankowska (z domu Zadrapa), urodziłam się 13 czerwca 1928 roku w Dolginowie (Dołhinów), powiecie wilejskim i województwie wileńskim. Przed wojną miejscowość znajdowała się 7 km od granicy ze Związkiem Radzieckim. Teraz znajduje się na terenie Białorusi w obwodzie mińskim, w rejonie wilejskim. Obecnie Dolginowo nazywa się Dołhinów. Bardzo bym chciała odwiedzić moje miejsce urodzenia ale niestety sytuacja na Białorusi temu nie sprzyja. Jestem jednym z trójki dzieci moich rodziców Elżbiety Zadrapy urodzonej 12 października 1898 roku i Władysława Zadrapy urodzonego 20 lipca 1901 roku. Oprócz tego moi rodzice mieli jeszcze starszą córkę urodzoną w 1924 roku i młodszego syna z 1931 roku. Tak więc ja byłam pośrodku mojego rodzeństwa. Obecnie siostra i brat już nie żyją a rodzice poumierali już dosyć dawno temu.

Ojciec pochodził spod Częstochowy a moja rodzina w Dolginowie znalazła się, gdyż ojciec, który brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 roku z zamian za wzorową służbę i walkę w tej wojnie dostał właśnie osadnictwo w tej miejscowości. Po wygranej wojnie z bolszewikami ojciec nie chciał gospodarki, bo za bardzo się nie znał na uprawianiu ziemi i w Dolginowie pracował jako strażnik w areszcie i sanitariusz u znanego wtedy lekarza Sadowskiego. Ojciec chciał dostać tylko mieszkanie i mały ogródek dla własnych potrzeb. I tak się stało. Najpierw dostaliśmy małe mieszkanie poza miejscowością a później już bliżej centrum ale dalej na obrzeżach, blisko aresztu, gdzie pracował.

Dolginowo było to miasteczko gdzie większa część mieszkańców to Żydzi. A takich osadników jak mój ojciec była tutaj spora grupa.

Pamiętam, że dzieciństwo w Dolginowie do wybuchu wojny było bardzo sielskie. Życie toczyło się swoim własnym rytmem w tym małym przygranicznym miasteczku. W Dolginowie były piękne duże koszary wojskowe, w których stacjonowali żołnierze chroniący naszą granicę. I pamiętam, że jeździliśmy na wycieczki ze szkoły do żołnierzy na oddaloną o 7 km granicę.

W niedzielę zawsze przed ranną mszą szliśmy do szkoły, gdzie nauczyciele w swoich klasach sprawdzali obecność i razem z nauczycielami szliśmy do kościoła, gdzie chłopcy siadali po jednej stronie ławek a dziewczynki po drugiej stronie. Na środek kościoła wkraczało wojsko z koszar i była to msza dla nas dzieci i żołnierzy. Nikt z dorosłych nie miał prawa podczas tej mszy siedzieć w ławkach. Stali w z tyłu kościoła.

Jako dziecko przed wojną chorowałam na serce i leczył mnie już wcześniej wspomniany lekarz Sadowski. Był to bardzo miły i dobry lekarz, którego znali wszyscy w okolicy. Pamiętam, że przed wojną zaczął budować w Rabce sanatorium dla dzieci jednak wybuch wojny wszystko przerwał. Lekarz wysłał do Rabki swojego studiującego na wyższej uczelni syna, który miał dopilnować budowy ale w 1939 roku Niemcy go zabili. A lekarz Sadowski w 1940 roku został przez Rosjan wywieziony na Syberię, gdzie prawdopodobnie zmarł, bo już nie powrócił z zesłania.

We wrześniu 1939 roku kiedy wkroczyli Rosjanie miałam iść do drugiej klasy ale Sowieci cofnęli wszystkich o klasę niżej i poszłam znowu do pierwszej klasy. Za Rosjan była straszna biedy i ciągły strach przed wywózką na Syberię. Naszą rodzinę też chcieli wywieźć ale jakimś cudem Rosjanie się z tym ociągali i zostaliśmy w Dolginowie. Chyba Bóg nas zachował, bo we wtorek mieli nas wywieźć a w poniedziałek Niemcy wkroczyli. Za Niemców było troszkę lepiej, bo przynajmniej Syberia nie czekała ale za to z byle powodu można było zostać rozstrzelanym.

Po wkroczeniu Niemców przestaliśmy chodzić do szkoły i nie było takiego obowiązku. Szkoły po prostu nie było.

Obok naszego domu budował się także wujek lecz po zajęciu Dolginowa przez Niemców kazali przerwać budowę, całą rodzinę wujka wypędzili a to co już było wybudowane Niemcy zaadaptowali na magazyn pobliskiego lagru. Dla wujka to nie był koniec tragedii ze strony Niemców – po krótkim czasie rozstrzelali go. A historia ta ma swój początek jeszcze w 1939 roku, zaraz po wkroczeniu Rosjan, kiedy to toczył się proces przeciwko bimbrownikowi. Wujek został wyznaczony jako jeden z ponad 30-tu świadków i zeznawał przeciwko temu bimbrownikowi. NKWD zasądziło dla niego zesłanie do łagru na Sybir. A po wkroczeniu Niemców w 1941 roku ktoś w odwecie doniósł na wujka, że zeznawał jako świadek. Niemcy uznali wujka za komunistę i którejś nocy przyjechali, zabrali go z domu i wywieźli 3 km za Dolginów i tam rozstrzelali wraz z jakimś małżeństwem i trzema Żydami. Następnej nocy wykradli zwłoki wujka i pochowali na cmentarzu. Za wykradanie zwłok także groziła kara śmierci. W 1944 roku jak Ruscy znowu weszli to wujenka spotkała żonę tego bimbrownika i ona prosiła żeby jej darowała a wujenka tylko powiedziała twój mąż wróci z Syberii a mojego już nie ma.

Adam

  2 komentarze do “Wspomnienia Władysławy Jankowskiej – życie przed wojną”

  1. Moja prababcia Olga Kraśniewicz z domu Czajkowska tam mieszkała. Była żoną Antoniego.

  2. Moja babcia Barbara urodziła się nie daleko od Dołginowa we wiese Yurylowo , w 1906 roku, opowiadała, że mieszkali tuż przy granicy z Polską i tak jak wieś była przygranicznej to komuniści spalili ją co by ludzie odeszli z tej okolicy, ale mówiła że dzieci przechodziły granicę i pracował w polu u lokalnego rolnika polaka ,rolnik był miłym człowiekiem, z Dołginowa, zawsze rozdawał dzieciom cukierki, a w 1937 mojego pradziadka za to że nie chciał wchodzić do kołchozu chcieli z rodziną wysłać na syberię, ale pradziadek Marcin bardzo martwił się o dzieci, których było 11 na nerwach zachorował i umarł, i tak rodzina stalo się bezpieczna od Syberii, Babcia opowiadała że w Dołginowa wiele zabili żydów i Poliakow б potem ESS spalili Papołzy i Papljołki ( 5 km od Dołginow) a Yurylołzy zdążyli uciec w i trzy dni leżali w błocie aż niemcy ostrzeliwali ich . Babcię mieszkańcy wsi zmuszeli zostawić w lesie na pniu swoją jednoroczną córkę, że ona nie płakała i nie znaleźli ich niemzy, ale dziewczynka przeżyła i po trzech dniach znaleźli je w tym samym miejscu.

Dodaj komentarz...

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »