Tatuś pracował w kołchozie kosząc zboże kombajnem. Tam deszcz nie padał, a pola nawadniane były specjalnymi rowami melioracyjnymi. W kołchozie tym nie było wody po którą należało chodzić po kilka kilometrów.Początkowo otrzymywaliśmy pomoc z UNRY która była amerykańską organizacją pomagającą ofiarom wojen. Dostawaliśmy ubrania i jedzenie, jednak wkrótce ta pomoc z nieznanych nam powodów całkowicie ustała i zaczął się przerażający GŁÓD! Bywało tak, że przez trzy dni nie mieliśmy nic do jedzenia!
Miejscowi Kazachowie początkowo byli bardzo dla nas życzliwi, częstowali jedzeniem, ale później przestali. Zaproponowali Mamie pracę przy ręcznym mieleniu pszenicy. Do naszej lepianki przynieśli żarna na których Mama mieliła ziarno.
Zawsze zostawiała garść zmielonej mąki i robiła dla mnie proste jedzenie, ot woda „zaklepana” mąką, ale jak mi to wtedy smakowało…. . Kazachowie wkrótce odkryli ten „proceder”, zabrali żarna i kazali przychodzić do pracy do ich domostw.
W odległości około 150 kilometrów od nas generał Anders formował jednostki Wojska Polskiego. Tatuś postanowił dostać się do tego wojska. Uszedł jednak jedynie 100 kilometrów, był osłabiony głodem, nogi miał opuchnięte i pokaleczone i zamiast do wojska trafił do szpitala.
Dowiedzieliśmy się, że w przydrożnym rowie niedaleko naszego kołchozu zdycha koń. Mama poszła tam razem z innymi i z tego konia powycinała co tylko się dało. Po powrocie do domu ugotowała to mięso bez soli i zaniosła Ojcu do szpitala!
Aby dostać cokolwiek do jedzenia nosiłam Kazaszce wodę, pomagałam w sprzątaniu, a czasami żebrałam… . Zbierałam z ziemi wszystko co się nadawało do jedzenia. Brakowało ubrań, butów, pościeli. Mój cały ubiór to było to co miałam na sobie… . Kiedy Matka prała mi to odzienie siedziałam nago czekając, aż wyschnie…. .
Miałam wtedy 10 lat i w końcu zachorowałam na tyfus. Kiedy gorączkowałam, w marzeniach wracałam do naszego domu w Polsce, głaskałam Mamę po policzkach i mówiłam: „ Mamusiu, żeby tak do Polski wrócić, chleba się najeść i umrzeć… „.
Ojciec wrócił ze szpitala, ale był bardzo osłabiony i z czasem zaczął puchnąć z głodu. Był wtedy marzec i na stepie zaczęły pojawiać się grzyby podobnie do naszych pieczarek. Tatuś wziął jakiś koszyk i poszedł w step aby nazbierać tych grzybów. Nie było go długo, bo cały dzień.
Pod wieczór zaniepokojona Mama poszła do lokalnego przedstawiciela sowieckiej władzy i zameldowała, że mąż nie wrócił ze stepu. Ten odpowiedział: „Co się martwisz? Nazbiera grzybów, sprzeda i wróci, będziesz miała pieniądze!”.
Na drugi dzień Tatuś również nie wrócił. Moja Mama wraz z sąsiadką rozpoczęły poszukiwania i przez dziewięć dni przeszukiwały bezkresny step. Modliły się i zaklinały rzeczywistość: „Dobra duszo, zła duszo, daj jakiś znak”, ale znaku żadnego nie było… . Z odrobiny mąki kukurydzianej którą dostała od sąsiadki Mama ugotowała tzw. bałangę czyli wodę „zaklepaną” mąką. Obie zjadłyśmy po troszeczku pozostawiając resztę dla Ojca który mógł się pojawić w każdej chwili.
Kiedy obie wyszłyśmy z domu w którym nie było drzwi, pies kołchozowego urzędnika wdarł się do naszego domu i zjadł porcję przeznaczoną dla Ojca. Kiedy dowiedziałam się o tym zaczęłam strasznie rozpaczać z żalu, że Ojciec nie będzie miał nic do jedzenia. Dziesiątego dnia Mama już nie wyruszyła na poszukiwania.
Po piętnastu dniach Kazach pasący owce znalazł Ojca. Leżał na lewym boku, nie miał już nosa, oczu i uszu co było dziełem drapieżnych ptaków i stepowych zwierząt, a obok leżały wyschnięte grzyby…. .
Ciała nie dało się już ruszyć i Kazachowie aby oszczędzić Matce tego strasznego widoku, obsypali głowę Ojca ziemią. Następnie tak jak leżał usypano mogiłę i obłożono czym tylko się dało. Myśmy z Matką aby uniemożliwić jej zniszczenie przez pasące się bydło i owce, wykopałyśmy rów i na mogile postawiłyśmy krzyż.
Po tym smutnym pogrzebie wróciłyśmy do domu, a każdy następny dzień był walką z głodem i walką o przeżycie. Kiedy było już po żniwach, chociaż nie wolno było tego robić, poszłyśmy na ściernisko nazbierać kłosów zboża. Dlaczego nie wolno? Bo nie i tyle! Niech zgnije, ale wziąć nie można…. .
Śpieszyłyśmy się bardzo, żeby nas nikt nie widział i kiedy nazbierałyśmy woreczek ziarenek ruszyłyśmy do domu. Na nasze nieszczęście nadjechał na koniu Kazach i zaraz zorientował się o co chodzi. Ku mojemu przerażeniu zaczął napierać koniem na Mamę i kazał oddać woreczek ze zbożem. Zabrał go i z satysfakcją wysypał na drogę.
Upadłyśmy na kolana i błagałyśmy go, aby pozwolił nam zebrać połyskujące ziarnka pszenicy, lecz Kazach z upodobaniem końskimi kopytami tratował ziarno wbijając je głęboko w ziemię. Resztkami sił dotarłyśmy do domu kolejny dzień pozostając bez żadnej strawy. Zrozpaczona Matka mówiła do mnie: niedaleko grób Ojca, a my wracamy głodne do domu… .
Po tym wydarzeniu Matka powiedziała mi, że w sytuacji kiedy nie mamy co jeść i w co się ubrać, odda mnie do „ochronki” prowadzonej przez Polaków w Sajramie w odległości około 150 kilometrów od naszego kołchozu. Ochronka była sierocińcem gromadzącym polskie sieroty i półsieroty z nadzieją na „przechowanie” i uratowanie tych dzieci.
Kiedy tam trafiłam obcięto mi warkocze które sięgały do pasa, a czas pobytu wypełniony był ciężką jak na nasz wiek pracą ale również i nauką. Polscy nauczyciele robili co mogli abyśmy jak najwięcej dowiedzieli się o Polsce.
Uczyliśmy się pisać, czytać i liczyć, ale również były lekcje historii i patriotyczne piosenki oraz wiersze których Rosjanie zakazali nam śpiewać i recytować. Jedna z takich „zakazanych piosenek” miała następujące słowa które doskonale pamiętam:
Gdy po trzech latach z wojny powracałem
i o swej Polsce śmiało rozmyślałem.
Zawsze smutny, zawsze zadumany,
aż raz stanąłem miedzy grobowcami.
Wtem usłyszałem jakiś głos spod ziemi,
Co ty tu robisz między umarłemi?
Co ty tu robisz, czego się przechadzasz
I nam umarłym w spoczynku przeszkadzasz?
Oddal się oddal od naszych Rodaków
Bo tu jest spoczynek rycerzy Polaków!
Oddal się oddal, możeś cudzoziemiec?
Albo też Moskal albo też i Niemiec?
Więc ja ruszyłem , odchodzić już miałem,
POLAKIEM jestem, śmiało zawołałem.
Wtem wyszedł rycerz zbrojny okryty ranami
Wróć się, ach wróć się, proszę cię ze łzami.
Co słychać z Naszą Polską ukochaną
Czy jest już wolną czy jeszcze poddaną?
Bo kiedy ja żyłem w smutnym stanie była
Garstka jej wiernych rycerzy broniła.
Albo smutny wierszyk o Panu Kapitanie i jego bułanym koniku, a także drugi o młodym żołnierzu.
Miły wietrzyk powiewuje, skąd to wojsko maszeruje?
Pan Kapitan naprzód jedzie, konik jego smutno idzie.
Mój konisiu, mój bułany, czemu żeś tak zatroskany?
Turbuję się o swe życie, bo mnie więcej nie ujrzycie.
Ujrzycie mnie leżącego, w szczerym polu zabitego… .
W dalekim polu jest cichy grób
Barwią się kwiaty u jego stóp
A w grobie krwawiąc świętymi rany
Leży nasz polski żołnierz kochany
Młody żołnierzu spokojnie spij
Plon najcudniejszy wyrósł z Twej krwi
I na wiek wieków Ojczyzna cała
Dała Ci serce i pamięć dała
Młody żołnierzu, spokojnie śpij
Bo jak do boju stanąłeś Ty
Tak cały naród stanie w potrzebie
Za kraj, za wolność, za grób Twój i Ciebie.
Wspomnienia udostępnione dzięki życzliwości autora Cezarego Wocha
(opublikowane na sycowice.net oraz w książce autorstwa Cezarego Wocha Drogi do domu)