Przez kilka wieków na terenie Ziemi Lubuskiej mieszkała do 1945 roku ludność niemiecka, która wytworzyła swoją kulturę z własnymi zwyczajami, legendami i historią. W związku z tym przedstawiamy tłumaczenie artykułu Kurta Kupscha, nieżyjącego już niemieckiego historyka – amatora, który zgłębiał regionalną historię. Artykuł został opublikowany w czasopiśmie Crossener Heimatgrüsse.
Jeździec bez głowy w rothenburgskim lesie – sól w torbie zawsze dobra – hrabia wjechał do Beckerloch
Kto mówi „kiedyś”, na pewno ma myśli głównie przyjemne doświadczenia z młodzieńczych lat, np. bale i święta w zimie w naszych miastach i wsiach, być może biesiadne wieczory w izbach przędzalniczych lub przy skubaniu gęsi. Ale to właśnie w tych ostatnich przypadkach opowiadano historie po których robiły się dreszcze na plecach a droga do domu stawała się prawdziwym horrorem. Liczba osób, które znają jeszcze te historie jest coraz mniejsza. Ale historie te są częścią naszej ojczyzny. Dlatego powinny zostać zachowane. Być może, że to, co powiem w dalszej części jest tylko fragmentem i zasługuje na korektę. Chętnie poznam inne opowieści u mnie w Friesoythe (Nelkenstr. 11) lub w redakcji „Heimatgrüße” i dla czytelników opracuje zbiór takich legend. Dziś jest przede wszystkim o duchach. Błędne ogniki, czarownice i duchy.
Najwygodniejszą stacją kolejową dla mieszkańców Groß- i Klein-Blumberger był Deutsch-Nettkow. Jeśli późnym wieczorem nie można było dostać się do tej miejscowości lub gdy pociąg nie zatrzymał się tam to trzeba było wysiąść w Rothenburg/Oder. Stamtąd trzeba było iść przez rothenburgski las do promu i przeprawić się promem. Kogo nie ogarniało nieprzyjemne uczucie? Gdy tylko samotny wędrowiec dotarł do rothenburgskiego lasu to z tyłu rozbrzmiewał tętent kopyt. Kto się odwrócił to zobaczył jeźdźca bez głowy. Strach powodował, że kroki były dłuższe i szybsze. Kiedy mieliśmy las za sobą to jeździec znikał. Nie wiadomo czy spotkanie z człowiekiem bez głowy komuś zaszkodziło Bezgłowe zwierzęta odgrywały szczególną rolę w świecie myśli naszych przodków. Widzieli na przykład pomiędzy Klein- i Groß-Blumberg o północy psa bez głowy. Wybiegł najpierw z Dürren Katze w kierunku blumbergowskiego cmentarza, po czym odwrócił się i pobiegł z powrotem i nagle zniknął na rozwidleniu dróg, gdzie odchodzi droga do posiadłości Witzlaka i na łąki. Nie wiadomo dokąd. Miała to być to niespokojna dusza. Drogi z blumbergowskiego Federecke powyżej Quertrebe lub przez Schwarze Grube w nocy również nie była bezpieczna. Kto tu szedł w ciemności, zwłaszcza w lecie, musiał liczyć się z tym, że błędne ogniki będą próbowały go zmylić z właściwej drogi. Udawało się im przerażonych pieszych wprowadzić bardzo szybko na korzenie i krzaki stojące zazwyczaj w cuchnącym bagnie. Tą opowieścią można nas było w dzieciństwie ledwo przestraszyć. Już wtedy wiedzieliśmy że błędne ogniki to były robaczki świętojańskie, które przebywały zawsze na gnijących pniach drzew, rowach i bajorach. Niebezpieczne mogło być przejście przez wieś w późnych godzinach – mijając się po drodze z nieznajomymi. Niebezpieczeństwo można było zniwelować jeśli miało się trochę soli w kieszeni. Wystarczyło tą drugą osobę tylko posypać niezauważenie solą po plecach, to było zaklęcie, które ją wyganiało.
Również w Pommerzig były złowieszcze miejsca, w których coś niesamowitego się działo. Kto jechał tam rowerem to nie powinien wystawiać kciuka lewej ręki ale schować go w dłoń. Wtedy nic nie mogło się mu zdarzyć. Na skrzyżowaniu swoje tajemnicze czynności praktykowały czarownice i czarnoksiężnicy. Mówiono, że widziano Paula Dude, stolarza od trumien, który mieszkał bardzo blisko domu moich rodziców na skrzyżowaniu koło kowala Kunholda i Lehmanna, jak z lampą chodził tam i z powrotem. Co on robił tam o północy? Często obserwowałem go, gdy robił trumny ale nie dostrzegłem w nim nic dziwnego. Oczywiście, że dla nas dzieci był dość stary, wysoki i szczupły z opadającymi wąsami o bardzo cienkim zaroście i niemal z łysą głową … Podczas wielkiego pożaru, który prawie całkowicie spalił Pommerzig, stary hrabia Bernhard von Schmettau dosiadł konia jeździł dookoła wioski. Jego jazda zakończyła się Backerloch. Wpadł z koniem do bajora a płomienie wskoczyły za nim i tak zagrożenie zostało zażegnane. Może hrabia posiadał jakąś magiczną siłę? Przy okazji, w „Heimatbuch des Kreises Crossen”, których istnieje mała ilość egzemplarzy, zmarły lokalny historyk Paul Kupke opisał: „Zabobony i praktyki w powiecie Crossen”. Kto chciałby uzupełnić opowieści przędzalnicze lub przy skubaniu gęsi, musi, jak ja dodać coś, co nie było jeszcze wydrukowane.
Kurt Kupsch
Tłumaczenie Adam i Janusz