lut 192017
 

Edit ze swoją mamą Margarete i mężem Erwinem

Przedstawiamy wspomnienia Niemki Edit Ziermann, córki Margarete Lehmann, której wspomnienia już publikowaliśmy. Obie Panie urodziły się w przedwojennym Groß-Blumberg.

Ja, Edit Ziermann urodzona 1 listopada 1938 roku w Groß-Blumberg w powiecie krośnieńskim, jako córka Willego Lehmanna i jego żony Margarete Lehmann z domu Möbus. Moje dzieciństwo było sielsko-wiejskie. Moim ulubionym miejscem był warsztat stolarski mojego ojca. A tam ostrużyny drewna, duże i małe wióry. Kiedy miałam 2 lata, mój ojciec mógł mnie ostatni raz trzymać na kolanach, ponieważ został powołany do Wehrmachtu . Już 1 stycznia 1943 przyszła wiadomość, że zginął pod Stalingradem. Więc dorastałam z mamą i dziadkami, bez ojca . Bywałam często u dzieci z sąsiedztwa u Schulzów lub Kirschów, a latem był obowiązek wypędzania gęsi na odrzańskie wały, to był czas pilnowania.
Ale nas też dosięgło straszne cierpienie wojny. 31 stycznia 1945 moi dziadkowie i matka razem spakowali najcenniejszy dobytek oraz mienie i załadowali na zaprzęg konny od Kirschów. Nasz siedemdziesięcioletni dziadek, który był już bardzo chory, Edith i Brigitte Kirsch i ja mogłyśmy jechać z nimi na wozie. Moja babcia – 64 lata, matka – 32 lata, a także ludzie od Kirschów biegli obok wozu. Było bardzo zimno, z dużą ilością lodu i śniegu . Nasz woźnica, dziadek Kirsch (Fimmel) był zaniepokojony, żeby konie się nie zmęczyły i nie pośliznęły. Ale poszło dobrze i przyjechaliśmy w nocy po kilku przystankach do Gubina na Odrą. Wyruszyło też bardzo wielu mieszkańców Groß-Blumberg z saniami lub ręcznymi wózkami. Był śnieg i zamarzła Odra, to Hitler kazał wysadzić mosty na Odrze, wielu próbowało przyjść przez Odrę po lodzie, ale przyszła odwilż, a nurt Odry stał się ich grobem. Gdy zniknął śnieg to Ci z sankami nie mogli dalej iść. To wszystko było straszne.
Odyseja zakończyła się 1 marca 1945 roku w Ahrensdorf. W miejscowości Ahrensdorf dostaliśmy miejsca noclegowe. Moja matka i ja zostaliśmy przyjęci przez rodzinę Storm/Lüdtke a babcia i dziadek znaleźli schronienie u sąsiadów Raufuß. Obie rodziny podzielił się z nami mimo, że były to duże rodziny i było bardzo ciasno. Tutaj w Ahrensdorf doświadczyłam nawet nalotu i ataku na zakład Deimlera w sąsiednim Ludwigsfelde. A także wkroczenia Armii Czerwonej. Dla nas dzieci żołnierze nie byli źli, ale moja matka i inne kobiety musiały się chować. Z końcem maja skończyła się wojna i można było wracać do domu. I my też biegliśmy co sił w nogach, matka, babcia dziadek i ja. Tylko z najważniejszym bagażem. Storm zaproponował nam, że powinniśmy najpierw zobaczyć nasz dom. A pozostałe rzeczy możemy później sprowadzić. I to był dobry pomysł. Oczywiście cieszyliśmy się, że jesteśmy znowu w domu. Rozpoczęły się zaraz uprawy na polach, zbieranie jagód i owoców w ogrodach i urządzaliśmy się. Ale nasze zadowolenie było krótkotrwałe. Armia Czerwona miała duży obóz konny w Groß-Blumberg, które sprowadzili z Meklemburgii. Do tego odprowadzenia transportu koni zostali wciągnięci wszyscy obecni mężczyźni i kobiety. Nawet moja matka. Po odejściu Rosjan Polacy tu rządzili. Polacy byli rozgoryczeni wojna i dawali to po sobie poznać – nie byli mili dla Niemców. Był wrzesień, chcieliśmy coś zebrać ze żniw, ale niestety. Z końcem września, kazano nam znowu opuścić dom. To było bardzo fatalne, od mojej matki nie mieliśmy żadnych oznak życia, czy jest jeszcze w Niemczech lub już w Rosji albo czy w ogóle jeszcze żyje. Babcia, dziadek i ja mieliśmy półgodziny na spakowanie najważniejszych rzeczy, oczywiście pierzyny i coś do jedzenia załadowaliśmy na taczkę a nadzorca pilnował czasu, szybko, szybko. Miałam swoją walizkę z moimi osobistymi rzeczami nadal w pokoju, długo musiałam błagać, żeby ponownie wejść do domu, ale byłam dzieckiem i zamiast cennej walizki, wzięłam dużą lalkę a walizkę zostawiłam. Polacy nie mieli litości, musieliśmy iść na miejsce zbiórki. Stamtąd był horror do Frankfurtu nad Odrą. Byliśmy kijami wypędzeni i wielokrotnie okradzeni. Kto miał walizkę był natychmiast kompletnie ogołocony obojętnie co miał w środku. Worki zostały rozdarte i okradzione, co im się podobało.
Moja babcia miała najważniejsze dokumenty i zdjęcia w małej torbie, która kilka razy wysypywali. Na szczęście byłam bardzo zwinna i co wiatr rozwiał to z powrotem pozbierałam. Polacy mieli też wóz drabiniasty i od czasu do czasu podwozili starych i słabych, ale mój dziadek, choć bardzo słaby, to obawiał się, że mogą go gdzieś zostawić i straci kontakt z nami. Z tego powodu zawsze trzymał mnie za rękę, żebym go nie zostawiła. Nawet gdy musieliśmy odpocząć to byłam z nim. Noce spędzaliśmy pod gołym niebem lub w stodołach.
Ponadto, musiałam nosić moją wielką lalkę, bo moja babcia miała zbyt wiele rzeczy na taczce na tak wiele kilometrów. Byliśmy z ponaglającymi za plecami Polakami jak z polnym kamieniem na ramionach. Poza tym była również zdenerwowana, że nie wzięłam mojej walizki. Kiedy przekroczyliśmy we Frankfurcie Odrę, Polacy nas zostawili. Teraz mogliśmy po raz pierwszy wziąć głęboki oddech. I dalej iść po krajowych drogach. Wypędzony z nami był także wujek Bernhard ze swoją dużą rodziną: żona, 4 własnych dzieci i dwie dziewczyny jego szwagierki, która także jak moja matka i jego teściowie musieli iść z Rosjanami. Tak więc 10 osób i my troje, i wszyscy byli głodni. Teraz zaczęło się wielkie żebractwo. Najbardziej zaczął chodzić od drzwi do drzwi mój kuzyn Heinz, jedni coś dali inni nie, gdy doszliśmy do naszych ludzi to zostało to podzielone. Spaliśmy głównie w stodołach lub w stogach siana. W nocy w stodole mój kuzyn Günter ukrył moja lalkę i musiałam dalej iść bez niej. I tak dotarliśmy wychudzeni i zawszeni 24.10.1945 znowu do Ahrensdorf prosząc tam o pomoc. Zapomnieliśmy o wszystkim złym, gdy nam powiedziano, że moja matka w drodze od Rosjan była już w Ahrensdorf. Ona i Marta Weizert, matka dwóch dziewczynek Renate i Heather, które szły z wujkiem Bernardem w czasie naszej wędrówki dowiedziały się, że nie ma powrotu do Blumbergu. Były jeszcze na kartoflisku kiedy ja byłam już w jej ramionach. Moja matka i ja zostaliśmy u Stormów. Babcia i dziadek u Lüdtke, Lieschen Storm ze swoimi synami Dieterem i Wolfgangiem i siostrą Friedchen z synem Horstem oraz my obie. Tak więc 9 osób. Na niewielkiej przestrzeni. Ale rodzina zrobiła wszystko, co możliwe, aby zintegrować się z nami. Ja miałam bardzo źle wyglądającą ropną wysypka na całym ciele, nic dziwnego, niedożywienie, zła higiena i wszy. Ale babcia Storm zabrała mnie do lekarza do Lichterfelde i zapłaciła jedzeniem. Na moje pierwsze Boże Narodzenie w Ahrensdorf dostałam nową sukienkę. Granatową z białym kołnierzykiem, wiedziałam dokładnie, że była uszyta ze starej sukni od babci Storm. I dostałam lalkę własnej roboty, wprawdzie miała twardą głowę ale oczy były z materiału. To była radość.
Z drugiej strony, mój dziadek miał ochotę w Boże Narodzenie na ciasto z kruszonką. Gdy je dostał to powiedział: moja matka i ja powinniśmy iść na pasterkę, a on położył się, żeby trochę odpocząć i zasnął na wieki. Kiedy wróciliśmy do domu to odszedł z tego świata.

Dodaj komentarz...

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »