Muszę przyznać, że życie w powojennych Sycowicach poza opisanymi tragicznymi zdarzeniami przebiegało bardzo spokojnie. Pomimo tego, że ludzie pochodzili z różnych terenów Polski, żyli ze sobą zgodnie wzajemnie sobie pomagając.
Nie było zawiści, nie było kłótni. Jak przyszła niedziela to była gościna, raz u jednego raz u drugiego. Pierwszy obywatel polski urodzony w Sycowicach w pierwszej połowie 1946 roku nosił nazwisko Błaszczyk i zamieszkiwał w domu który dzisiaj jest własnością Pani Moroniak.
Na porządku dziennym były często organizowane potańcówki. W Radnicy mieszkał Józef Wasilewski który ładnie grał na akordeonie i miał u nas na granie „stałe zamówienie”. Byli też inni muzykanci chociażby tacy jak mieszkaniec Sycowic Rusiecki. Bywało też tak, że często zaczynało czterech, a kończył jeden… .
Muszę przyznać, że z Rosjanami którzy stacjonowali w Sycowicach też nie było żadnych zgrzytów czy antagonizmów. Starali się być uczynni, na przykład jak ktoś potrzebował pojechać do Krosna dawali konie i bryczkę bez żadnego problemu. Jak potrzebne były jakieś lekarstwa też udawało się z nimi je załatwić.
Chciałbym jednak zwrócić uwagę na pewien delikatny problem. W pierwszych powojennych latach wyczuwało się daleko posuniętą niepewność co do pozostania „na stałe” na ziemiach zachodnich. Tym obawom sprzyjała ciągle napięta sytuacja polityczna, groźba wybuchu Trzeciej Wojny Światowej i przeświadczenie, że „przyjdzie Niemiec i wszystko odbierze”.
Długo repatrianci traktowali Sycowice jako czasowe miejsce swojego pobytu, a myśl i nadzieja na powrót na ziemię swoich przodków głęboko tkwiła w ich umysłach. Nie należy się temu dziwić, a jedynie głęboko tym ludziom współczuć! Nie było to optymistyczne i nie zachęcało do snucia długofalowych planów związanych z gospodarowaniem „na swoim”.
Niejako potwierdzeniem tych obaw i w pewnym sensie nieszczęściem dla Sycowic i miejscowości położonych na zachodzie Polski było hasło: ”Cała Polska odbudowuje Stolicę”. Zaczął się okres masowej rozbiórki domów i wywożenia cegły na odbudowę Warszawy.
W Sycowicach rozebrane zostały na przykład okazałe piętrowe domy znajdujące się po lewej stronie przy wyjeździe na Krosno tuż za leśniczówką, gdzie mieszkali robotnicy pracujący w fabryce części do samolotów Luftwaffe znajdującej się w Szklarce Radnickiej. Dzisiaj teren ten porastają zdziczałe bzy rosnące w ruinach fundamentów.
Rozebrana została restauracja znajdująca się naprzeciwko zabudowań Pana Edwarda Gąsiewskiego przy drodze na Nietkowice. Do dzisiejszego dnia widać fragmenty schodów wejściowych i ruiny fundamentów porośnięte krzakami.
Rozebrano piekarnię i pocztę która znajdowała się naprzeciwko zabudowań Pani Napierałowej po obu stronach drogi gminnej przy skręcie w kierunku do Państwa Bakalarskich. Dzisiaj nie ma tam po nich żadnego śladu.
Plagą tamtych czasów było szabrownictwo w wykonaniu różnych „niebieskich ptaków” przybywających z poznańskiego i centralnej Polski. Z chwilą mojego przybycia do Sycowic w październiku roku 1945 nie było zasiedlonych jeszcze około 40 domów.
Panował w nich straszliwy bałagan uczyniony przez szabrowników poszukujących sprzętu domowego, mebli, wreszcie pieniędzy i kosztowności. Wszędzie walały się potłuczone sprzęty, garnki, ozdoby choinkowe i poprute pierzyny w których szabrownicy szukali „skarbów”… . Odbijane były deski od podłóg i rozwalane „podejrzanie” wyglądające fragmenty murów.
„Hitem” szabrowników były maszyny do szycia Singer i rowery które stanowiły standardowe wyposażenie niemieckiego gospodarstwa. W Bytnicy była składnica artykułów papierniczych i kiedyś wybrałem się tam razem z Ojcem. Wszystko było pootwierane i panował tam też niesamowity bałagan. Był tam też magazyn maszyn do szycia, ale w październiku roku 1945 już całkowicie „wyczyszczony”. Wzięliśmy trochę potrzebnych materiałów piśmiennych i wróciliśmy do domu z powrotem.
Nie chciałbym o poznaniakach mówić źle bo szanuję ich za inne cechy, ale byli to szabrownicy pierwszej klasy. Niewątpliwie wykorzystywali bliskość położenia terenów niemieckich przyłączonych do Polski i znajomość warunków lokalnych, co z kolei umożliwiało im penetrację terenu w pierwszej kolejności i wywózkę wszelakich niezabezpieczonych dóbr. Można by na ten temat wiele opowiadać, ale podam następujący przykład.
O tragicznej śmierci sołtysa Baczyńskiego powiadomiona została jego rodzina zamieszkująca w Poznańskiem. Owszem, przyjechali ciężarowym samochodem i skrupulatnie obładowali go wszystkim czym Baczyński dysponował a trzeba przyznać, że miał można powiedzieć bardzo luksusowo umeblowany cały dół „pastorówki”. Wiele z tych mebli pochodziło ze Szklarki Radnickiej w której mieszkańcy pracowali w fabryce części do samolotów Luftwaffe i powodziło im się bardzo dobrze.
Nie ma się czemu dziwić bo tak jak i inni, zgromadził to co Niemcy pozostawili, a co miało być zaczynem na przyszłe życie na ziemiach zachodnich. Jakby tego było mało, matka Baczyńskiego w towarzystwie funkcjonariuszy UB z których pomocy korzystała, wkroczyła do naszego mieszkania i zabrała nam pianino które Ojciec skądś przywiózł. Niestety nie dane nam było uczyć się gry na tym instrumencie. UB zarekwirowało nam również konia i dokard.
Była na tyle można powiedzieć bezczelna, że kazała odkręcić od stołu również tzw. centryfugę, czyli wirówkę do odwirowywania śmietany twierdząc przy tym, że to wszystko było własnością jej syna, a myśmy mu to zabrali… . Kiedy wszystko zapakowali, dopiero na wierzch tych łupów postawili trumnę i przykryli ciężarówkę plandeką… .
Matka Baczyńskiego nie dała jeszcze za wygraną i pobiegła na strych budynku gospodarczego znajdującego się obok domu w którym dzisiaj zamieszkują Państwo Kopczyńscy. Znalazła tam siodło do jazdy konnej które wywlokła i wrzuciła do ponad miarę naładowanej ciężarówki.
Tak obładowani łupami, z trumną i wieńcem na wierzchu ciężarówki, przykryli wszystko plandeką i ruszyli w drogę powrotną. Kuriozalne było to, że twierdziła przy tym, iż jej syn to wszytko kupił za pieniądze które otrzymał od wujka porucznika którego nawiasem mówiąc ówczesny żołd starczał jedynie na papierosy… .
Moja Matka z kolei nie mogła nadziwić się postępowaniu tych ludzi którzy przyjechali przecież po ciało swojego syna i którzy w obliczu śmierci ich bliskiego, nie mogli wyzbyć się pazernych instynktów. Opowiadam o tym jedynie dla prawdy historycznej, bo trudno nawet takie zachowania komentować.
Wspomnienia udostępnione dzięki życzliwości autora Cezarego Wocha
(opublikowane na sycowice.net oraz w książce autorstwa Cezarego Wocha Drogi do domu)