kwi 042015
 
Mołodeczno na przedwojennej widokówce (źródło zdjęcia wikipedia.pl)

Mołodeczno na przedwojennej widokówce (źródło zdjęcia wikipedia.pl)

Wybuch wojny we wrześniu 1939 roku pamiętam bardzo dobrze. Nie poszliśmy do szkoły we wrześniu, bo trzeba było pomagać rodzicom przy pracach na gospodarce. W międzyczasie 17 września wybuchła wojna. Pamiętam, że samoloty latały po niebie jak szalone ale żadnych walk nie było. My dzieci w tym dniu akurat krowy paśliśmy i przyglądaliśmy się samolotom. Po jakimś czasie do nas na gajówkę przyszli rosyjscy żołnierze. Siostra Leokadia jak zobaczyła żołnierzy to ze strachu do szafy się schowała. Żołnierze weszli do nas do domu i zaczęli robić rewizję mieszkania. Otworzyli też szafę i siostra im z tej szafy prosto w ręce wpadła. Z boku mogło to wyglądać śmiesznie ale za takie ukrywanie się mogli ją zastrzelić i całą rodzinę też.

Ale czego szukali i po co przyszli to nie wiem. Przeszukali dom, trochę bałaganu zrobili i poszli. Do szkoły w 1939 roku już więcej nie poszliśmy. Miałam skończone tylko dwie klasy z polskiej szkoły.

W zimie 1940 roku zaczęły się wywózki polskich rodzin na Sybir. Nas też mieli wywieźć i czekaliśmy na ten makabryczny dzień. Ale cud sprawił, że nas nie wywieźli. Dokładnie nie pamiętam co było tego powodem. Jechali już po nas ale po drodze spotkali znajomego Żyda, który pilnował ludzi albo sam pracował w lesie. Zapytali się go o naszego ojca, co to za człowiek? A on odpowiedział, że to bardzo dobry człowiek. Zawrócili i nie przyjechali po nas. Opatrzność nad nami czuwała. Może też dlatego, że mieszkaliśmy w lesie daleko od wioski nie chciało się Rosjanom po nas jechać. Po tym ojciec dalej był gajowym. Nie pamiętam czy pracował dalej dla Pana czy dla Rosjan. Wiem tylko, że Pan nie przeżył wojny, mogli go zabić Rosjanie, albo później Niemcy. Wielce prawdopodobne także, że mogli go wywieźć na Sybir i tam zginął.

Po za tym za Rosjan nie widziałam rozstrzeliwań polskiej czy białoruskiej ludności ale w lesie czasami było pełno trupów. Były nie pochowane albo tylko lekko ziemią przysypane, tak że wilki je zaraz wyciągały. Ojciec często jeździł i chował te ciała, których wilki nie rozszarpały. Kto zabił tych ludzi i co to byli za ludzie – tego nie wiem.

W czasie wojny chciałam chodzić do szkoły. Kiedyś w lesie z bratem Stanisławem spotkaliśmy mężczyznę, który pilnował ludzi przy wyrębie drzew. Zaczęliśmy z nim rozmawiać. Napisał nam litery ale nie ruskie tylko białoruskie. Po tym z bratem postanowiliśmy iść do szkoły. Rodzice chyba nawet o tym nie wiedzieli. Sami się wybraliśmy do szkoły do Poniatycz. Nikt nas nawet nie odprowadził. Przyszliśmy z bratem do szkoły. Nauczyciel zapytał się, do której klasy idziemy. Powiedziałam że do trzeciej. Ja miałam dwie klasy w polskiej szkole skończone a brat tylko jedną . Nauczyciel przyjął nas do trzeciej klasy. Akurat w ten dzień dzieci pisały dyktando (diktioszka). My z bratem też musieliśmy napisać to dyktando. Oczywiście dyktando było po białorusku. Ja jak nie wiedziałam gdzie jaką literę wstawić z białoruskiego alfabetu to pisałam polską. A brat w ogóle nie umiał białoruskiego i napisał całe dyktando po polsku. Gdy nauczyciel sprawdził dyktanda to jego było całe czerwone od błędów. Po tym nauczyciel zostawił mnie w trzeciej klasie a brata przesadził do drugiej. I tak skończyłam trzecią klasę w białoruskiej szkole.

Panowanie Rosjan trwało ponad 1,5 roku i po nich wkroczyli Niemcy. Walk także nie pamiętam, bo Niemcy zaatakowali Związek Radziecki z zaskoczenia i Armia Czerwona na naszych terenach szybko się wycofała. Po paru dniach na gajówkę przyjechali Niemcy. A my mieliśmy przy gajówce świnie. Takiego dużego (rabe) wieprza i maciorę co się dopiero oświniła z malutkimi prosiakami. W lato nie trzymaliśmy świń w chlewie tylko mieliśmy zrobioną zagrodę na dworze. Były to duże czarno-białe świnie. Niemieccy żołnierze przyjechali ciężarówką. W rękach trzymali karabiny gotowe do strzału. Weszli do zagrody ze świniami i zamiast tego wieprza to zabrali maciorę od tych małych prosiaków. Musieli się pomylić. Wsadzili na samochód i odjechali, a prosiaki zostały bez matki. Nikt z naszej rodziny nie miał odwagi wytłumaczyć Niemcom, że pomylili świnie. Musieliśmy karmić prosiaczki smoczkiem ale udało się wszystkie uratować. Żal nam było, że Niemcy nam zabierają świnię ale mogli przynajmniej zabrać tego wieprza. Mniej problemów by było. Po tym Niemcy bardzo rzadko do nas przyjeżdżali ze względu na odległość. Oczywiście Niemcy nałożyli na nas przymusowe dostawy mięsa, zboża, mleka i jajek, które trzeba było za darmo oddawać. Podczas okupacji niemieckiej nie chodziliśmy do szkoły.

Początkowo oprócz tych przymusowych dostaw nie odczuwaliśmy szczególnie przykro niemieckiego panowania. Nawet ojciec po wkroczeniu Niemców dalej był gajowym.

Gajówka schowana głęboko w lesie uchroniła nas od częstych wizyt Niemców ale za to zachęcała partyzantów do odwiedzin. Partyzanci przywozili nam mąkę, żeby im chleb upiec. Na gajówce mieliśmy też parową łaźnię. Partyzanci przychodzili do naszej łaźni się kąpać.

Nasza rodzina znalazła się między młotem a kowadłem. Partyzanci kazali sobie pomagać. Gdyby ojciec się na to nie zgodził to by zabili całą naszą rodzinę. Partyzanci byli bezwzględni. Z drugiej strony natomiast groziła nam śmierć ze strony Niemców, gdyby dowiedzieli się, że udzielamy pomocy partyzantom.

Adam

Dodaj komentarz...

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »