Adam

kwi 042015
 
Mołodeczno na przedwojennej widokówce (źródło zdjęcia wikipedia.pl)

Mołodeczno na przedwojennej widokówce (źródło zdjęcia wikipedia.pl)

Wybuch wojny we wrześniu 1939 roku pamiętam bardzo dobrze. Nie poszliśmy do szkoły we wrześniu, bo trzeba było pomagać rodzicom przy pracach na gospodarce. W międzyczasie 17 września wybuchła wojna. Pamiętam, że samoloty latały po niebie jak szalone ale żadnych walk nie było. My dzieci w tym dniu akurat krowy paśliśmy i przyglądaliśmy się samolotom. Po jakimś czasie do nas na gajówkę przyszli rosyjscy żołnierze. Siostra Leokadia jak zobaczyła żołnierzy to ze strachu do szafy się schowała. Żołnierze weszli do nas do domu i zaczęli robić rewizję mieszkania. Otworzyli też szafę i siostra im z tej szafy prosto w ręce wpadła. Z boku mogło to wyglądać śmiesznie ale za takie ukrywanie się mogli ją zastrzelić i całą rodzinę też.

Ale czego szukali i po co przyszli to nie wiem. Przeszukali dom, trochę bałaganu zrobili i poszli. Do szkoły w 1939 roku już więcej nie poszliśmy. Miałam skończone tylko dwie klasy z polskiej szkoły.

W zimie 1940 roku zaczęły się wywózki polskich rodzin na Sybir. Nas też mieli wywieźć i czekaliśmy na ten makabryczny dzień. Ale cud sprawił, że nas nie wywieźli. Dokładnie nie pamiętam co było tego powodem. Jechali już po nas ale po drodze spotkali znajomego Żyda, który pilnował ludzi albo sam pracował w lesie. Zapytali się go o naszego ojca, co to za człowiek? A on odpowiedział, że to bardzo dobry człowiek. Zawrócili i nie przyjechali po nas. Opatrzność nad nami czuwała. Może też dlatego, że mieszkaliśmy w lesie daleko od wioski nie chciało się Rosjanom po nas jechać. Po tym ojciec dalej był gajowym. Nie pamiętam czy pracował dalej dla Pana czy dla Rosjan. Wiem tylko, że Pan nie przeżył wojny, mogli go zabić Rosjanie, albo później Niemcy. Wielce prawdopodobne także, że mogli go wywieźć na Sybir i tam zginął.

Po za tym za Rosjan nie widziałam rozstrzeliwań polskiej czy białoruskiej ludności ale w lesie czasami było pełno trupów. Były nie pochowane albo tylko lekko ziemią przysypane, tak że wilki je zaraz wyciągały. Ojciec często jeździł i chował te ciała, których wilki nie rozszarpały. Kto zabił tych ludzi i co to byli za ludzie – tego nie wiem.

W czasie wojny chciałam chodzić do szkoły. Kiedyś w lesie z bratem Stanisławem spotkaliśmy mężczyznę, który pilnował ludzi przy wyrębie drzew. Zaczęliśmy z nim rozmawiać. Napisał nam litery ale nie ruskie tylko białoruskie. Po tym z bratem postanowiliśmy iść do szkoły. Rodzice chyba nawet o tym nie wiedzieli. Sami się wybraliśmy do szkoły do Poniatycz. Nikt nas nawet nie odprowadził. Przyszliśmy z bratem do szkoły. Nauczyciel zapytał się, do której klasy idziemy. Powiedziałam że do trzeciej. Ja miałam dwie klasy w polskiej szkole skończone a brat tylko jedną . Nauczyciel przyjął nas do trzeciej klasy. Akurat w ten dzień dzieci pisały dyktando (diktioszka). My z bratem też musieliśmy napisać to dyktando. Oczywiście dyktando było po białorusku. Ja jak nie wiedziałam gdzie jaką literę wstawić z białoruskiego alfabetu to pisałam polską. A brat w ogóle nie umiał białoruskiego i napisał całe dyktando po polsku. Gdy nauczyciel sprawdził dyktanda to jego było całe czerwone od błędów. Po tym nauczyciel zostawił mnie w trzeciej klasie a brata przesadził do drugiej. I tak skończyłam trzecią klasę w białoruskiej szkole.

Panowanie Rosjan trwało ponad 1,5 roku i po nich wkroczyli Niemcy. Walk także nie pamiętam, bo Niemcy zaatakowali Związek Radziecki z zaskoczenia i Armia Czerwona na naszych terenach szybko się wycofała. Po paru dniach na gajówkę przyjechali Niemcy. A my mieliśmy przy gajówce świnie. Takiego dużego (rabe) wieprza i maciorę co się dopiero oświniła z malutkimi prosiakami. W lato nie trzymaliśmy świń w chlewie tylko mieliśmy zrobioną zagrodę na dworze. Były to duże czarno-białe świnie. Niemieccy żołnierze przyjechali ciężarówką. W rękach trzymali karabiny gotowe do strzału. Weszli do zagrody ze świniami i zamiast tego wieprza to zabrali maciorę od tych małych prosiaków. Musieli się pomylić. Wsadzili na samochód i odjechali, a prosiaki zostały bez matki. Nikt z naszej rodziny nie miał odwagi wytłumaczyć Niemcom, że pomylili świnie. Musieliśmy karmić prosiaczki smoczkiem ale udało się wszystkie uratować. Żal nam było, że Niemcy nam zabierają świnię ale mogli przynajmniej zabrać tego wieprza. Mniej problemów by było. Po tym Niemcy bardzo rzadko do nas przyjeżdżali ze względu na odległość. Oczywiście Niemcy nałożyli na nas przymusowe dostawy mięsa, zboża, mleka i jajek, które trzeba było za darmo oddawać. Podczas okupacji niemieckiej nie chodziliśmy do szkoły.

Początkowo oprócz tych przymusowych dostaw nie odczuwaliśmy szczególnie przykro niemieckiego panowania. Nawet ojciec po wkroczeniu Niemców dalej był gajowym.

Gajówka schowana głęboko w lesie uchroniła nas od częstych wizyt Niemców ale za to zachęcała partyzantów do odwiedzin. Partyzanci przywozili nam mąkę, żeby im chleb upiec. Na gajówce mieliśmy też parową łaźnię. Partyzanci przychodzili do naszej łaźni się kąpać.

Nasza rodzina znalazła się między młotem a kowadłem. Partyzanci kazali sobie pomagać. Gdyby ojciec się na to nie zgodził to by zabili całą naszą rodzinę. Partyzanci byli bezwzględni. Z drugiej strony natomiast groziła nam śmierć ze strony Niemców, gdyby dowiedzieli się, że udzielamy pomocy partyzantom.

Adam

mar 292015
 
Herb Wilejki (źródło zdjęcia wikipedia.pl)

Herb Wilejki (źródło zdjęcia wikipedia.pl)

Sierpniowe ciepłe popołudnie. Siadamy w altanie ogrodu. Pani Mackiewicz – wydaje się, że tej kobiecie nigdy nie schodzi uśmiech z twarzy – zaczyna opowiadać o swoim przedwojennym dzieciństwie. Brody. 19 sierpień 2014 rok.

Nazywam się Stanisława Mackiewicz i urodziłam się 13 sierpnia 1929 roku na Wileńszczyźnie. A dokładnie na gajówce około 6 km od wioski Poniatycze w dawnym powiecie wilejskim w województwie wileńskim należącym przed wojną do Polski. Teraz te tereny znajdują się w granicach dzisiejszego terytorium Białorusi. Z naszej gajówki do najbliższego miasta Wilejki albo Mołodeczna było około 30 km suchą drogą. Drogą „po błocie” było trochę bliżej ale nikt tamtędy nie przeszedł ani nie przejechał. Wioska Poniatycze była akurat na suchej drodze do Wilejki. Zmorą tamtych terenów były duże watahy wilków.

Mieszkaliśmy na gajówce, ponieważ mój ojciec pracował u Pana w lesie jako gajowy. Był to Pański las przed wojną. Moi rodzice Natalia (1899) i Albin (1896) mieli jeszcze dwie córki Marię (1926) i Leokadię (1927) oraz dwóch synów Stanisława (1931) i Jana (1936). Moje panieńskie nazwisko to Laudańska.

Przy gajówce mieliśmy trochę pola, gdzie sialiśmy zborze i trzymaliśmy zawsze krowy, konia, świnie i owce. Żyło nam się dobrze przed wojną. Ojciec nieźle zarabiał jako gajowy. Mogło nawet lepiej ale nasza mama oszczędzała pieniądze, bo chciała na starość kupić własne mieszkanie. Dopóki ojciec pracował jako gajowy to mieszkanie na gajówce mieliśmy zagwarantowane ale gdyby przeszedł na emeryturę to musielibyśmy się wyprowadzić. Moja mama była sierotą i wychowywała się przy macosze. Nauczyło ją to bardzo oszczędności. Jak chodziliśmy do szkoły i trzeba było kupić nowy zeszyt to musieliśmy matce pokazać, że stary już jest cały zapisany. Dopiero wtedy dała pieniądze na nowy. Pamiętam jak mama zawsze w niedzielę siadała na łóżku po turecku i liczyła pieniądze. Nie miała banknotów tylko srebrne monety. Wszystkie poukładane na kupki i porulowane jak dropsy. My jako dzieci zawsze się temu po kryjomu przyglądaliśmy.

Mama zresztą całe życie oszczędzała i nigdy nie skorzystała z tych pieniędzy, nawet po śmierci, bo zawsze coś jej przeszkodziło. Najpierw przed wojną, gdy miała już trochę pieniędzy uzbieranych to ojciec pożyczył swojemu kuzynowi na budowę domu. Kuzyn wybudował piękny duży dom, wręcz willę. Gdy wojna się zbliżała to kuzyn powiedział ojcu nie mam za bardzo pieniędzy, żeby oddać ale za to możesz z rodziną się przeprowadzić i mieszkać w moim domu. Nie poszliśmy tam mieszkać, bo wybuchła wojna, a kuzyna niedługo po tym albo Niemcy albo partyzanci zabili i pieniądze oraz willa przepadła.

Pamiętam jak Pan przyjeżdżał samochodem do gajówki i tam przesiadał się na taki dwukołowy wóz, który nazywaliśmy liniejka (przyp. fachowa nazwa linijka – oryginalna polska konstrukcja powozowa. Lekki, jednokonny, czterokołowy pojazd z deską, na której siedzi się okrakiem lub bokiem) i jechał oglądać las. Samochodem nie wszędzie mógł w lesie dojechać a koń nawet przez błoto zaciągnie tą liniejkę. Któregoś razu gdy Pan zostawił swoje auto u nas na gajówce matka wysłała mnie gdzieś z młodszym bratem. Kierowca, który przywiózł Pana mówi wsiadajcie do auta to was podwiozę. Ja bardzo chciałam jechać, bo nigdy autem nie jechałam ale młodszy brat Stanisław miał wtedy 3 może 5 lat i bardzo się wystraszył jak kierowca odpalił silnik. Zaczął płakać i krzyczeć, tak że nie dało się go uspokoić. Moje marzenie o przejażdżce autem prysło i musiałam iść z bratem pieszo.

Przed wojną nasza szkoła była czteroklasowa. Do pierwszej klasy chodziło się rok, do drugiej też rok, do trzeciej dwa lata a do czwartej klasy trzy lata, żeby było w sumie 7 lat nauki. W sali po jednej stronie siedziała jedna klasa a po drugiej druga klasa, a nauczyciel chodził środkiem i uczył obie klasy naraz. Najczęściej było tak, że te łobuzy z czwartej klasy już się nie uczyli na lekcjach tylko przeszkadzali młodszym. Nasze rodzeństwo miało utrudniony dostęp do nauki, bo do najbliższej szkoły mieliśmy 6 km. Przez to nigdy nie szliśmy do szkoły we wrześniu tak jak pozostałe dzieci tylko zawsze później. Najczęściej po Bożym Narodzeniu, gdy pomogliśmy przy wykopkach i innych pracach gospodarskich jak chociażby pasienie krów. Potem musieliśmy nadrabiać w szkole zaległości. Przed wojną chodziłam już do szkoły. Do wybuchu wojny skończyłam dwie klasy. Dokładnie nie pamiętam ale chyba jak byłam w drugiej klasie to matka oddała nas do szkoły do miasta Mołodeczna. Mama wynajęła nam kwaterę i tam mieszkałam z dwiema siostrami i bratem, gdzie chodziliśmy do szkoły.

Przed wojną zdążyłam jeszcze razem z moim młodszym bratem Stanisławem przyjąć Pierwszą Komunię Świętą. Najmłodszy brat Jan do Pierwszej Komunii poszedł dopiero po wojnie.

mar 212015
 
Rolls-Royce

Rolls-Royce

Przedstawiamy artykuł Kurta Kupscha opublikowany w niemieckim czasopiśmie Crossener Heimetgrüße
Rolls-Royce zatonął w Fährloch
Piekarz Kowalski zapłacił za tą satyrę drożdżówkami z makiem

Już na początku istnienia samochodów co niektóry chciał się nim pochwalić i zaszpanować. Ludność bardzo dziwiła się, że piekarz Kowalski z Groß-Blumberg na początku lat 20-tych nabył „Rolls Royca”. To było cztero- lub nawet sześcioosobowe auto, którego górna część była zamykana tylko przy bardzo złej pogodzie. To był po prostu sportowy i szybki wóz „złotych lat 20-tych”. Oczywiście piekarz używał samochodu również do jazdy do Grünbergu (Zielona Góra) na cotygodniowy targ aby tam sprzedać swoje sześcio- i ośmiofuntowe chleby.
Pewnego dnia cenne auto nie ruszyło. Dlatego Kowalski zamówił mechanika z Grünbergu (Zielona Góra). Jednak zanim przybył, samemu piekarzowi udało się uruchomić silnik. Pełen dumy, chciał złapać mechanika na przeprawie promowej i usłyszeć jego zdanie.
Bruk przy przeprawie promowej był zbyt wąski, aby zawrócić,dlatego Kowalski próbował przejechać trochę dalej przy „grubej topoli”, która była znana blumbergowskim mieszkańcom. Tam droga jest w niewielkiej odległości od korony wału i tak to się jakoś stało, że piekarz nie zrobił tego manewru. Tylne koła wpadły w poślizg na spadzistej stronie wału i stoczył się tyłem do Fährloch, dołka, które są wszędzie, po obu stronach wału.
O rozwoju wydarzeń mówią teraz dwie wersje: jedna mówi, że zaprzęg tartaku-młyna Stahnsa, który przywiózł deski na załadunek do portu w Groß-Blumberg zagrał wybawcę w potrzebie. Druga wersja mówi, że krowi zaprzęg wyciągnął samochód z Fährloch. Marynarze naturalnie śmiali się i żartowali z tego. Powstała satyra, którą uczniowie długo śpiewali przed sklepem Kowalskiego, tak że „żona piekarza” zapłaciła drożdżówkami z makiem i prosiła żeby nie śpiewali tak głośno.
Pierwszej wersji anegdoty nie mogę sobie przypomnieć. Mówi ona poetycko o ocaleniu przez konie Stahnsa. Wersja z krową została mi przekazana przez Kurta Krebsa, mieszkającego teraz w Berlinie. Poinformował, że jego matka pamięta wersy i to w oryginalnej wersji:
Kowalski fährt sein Auto
ins große Wasserloch
Da saugt sein Rumpelka
sten
’s Wasser ornd’tlich uff.
Er selbst schwimmt wie 'ne Padde
ans Land, oh Schreck, oh Graus!
Die Leute lachen schrecklich, die Kuh holt’s Auto raus.


Tłumaczenie Adam i Janusz

 Zamieszczone przez o 16:29
mar 142015
 
Nietkowice

Nietkowice

12 stycznia Armia Czerwona razem z Wojskiem Polskim ruszyły znad Wisły w kierunku Berlina. Dowództwo Operacji Wiślańsko-Odrzańskiej na czele ze sławnym marszałkiem Żukowem planowało w jak najszybszym czasie przesunąć front znad Wisły nad Odrę a nawet tym jednym rzutem dojść do samego Berlina. Zgodnie z przewidywaniami radziecki front przesuwał się szybko do przodu wyzwalając polskie miasta. Już pod koniec stycznia pierwsi żołnierze Armii Czerwonej dotarli i przeprawili się przez Odrę. Do 2 lutego 1945 roku 1 Front Białoruski złamał opór Niemców i na prawie całym odcinku frontu osiągnął Odrę. Zaczęły się walki o utrzymanie i zwiększenie przyczółków po zachodniej stronie Odry. „Czerwony Walec” Armii Radzieckiej przetoczył się także przez ówczesny Pommerzig, Groß-Blumberg, Klein-Blumberg i Straßburg/Oder.

Po okresie walk do miejscowości za frontem zaczęli napływać szabrownicy i ludzie z Centralnej Polski, którzy szukali nowego miejsca do zasiedlenia. Także z nastaniem końca wojny na Ziemie Odzyskane zaczęła napływać fala przymusowych robotników, którzy wracali z głębi Niemiec. Wojsko zaczęło ze swoich szeregów demobilizować żołnierzy, którzy także szukali nowego miejsca do życia. Ze wschodu zaczęli zjeżdżać ze swoim dobytkiem repatrianci, a z Syberii wywiezieni w 1940 roku.

Zaczęła się tworzyć polska administracja. Ludzie zaczęli uporządkowywać sprawy mieszkaniowe i majątkowe na nowych terenach. Nowych mieszkańców zaczęto rejestrować w Księdze Osadniczej Powiatu Krośnieńskiego.

Oto pierwsi osadnicy w Nietkowicach według Księgi Osadniczej (z boku podano datę przybycia).

Peplak Stanisław 20.07.1945
Zdzierny Michał 27.07.1945
Wojtkowiak Marceli 27.07.1945
Buka Kazimierz 14.09.1945
Pacek Henryk 14.11.1945
Dybowski Stanisław 14.11.1945
Mokrzecki Jan 15.11.1945
Kobusińska Julia 27.11.1945
Goszczyński Henryk 30.11.1945
Dybowski Bronisław 1.12.1945
Jurewicz Jan 1.12.1945
Potapczyk Wiktor 1.12.1945
Dziugiewicz Bronisław 1.12.1945
Lebel Józef 4.12.1945
Bykowski Longin 5.12.1945
Plewko Kazimierz 6.12.1945
Losek Stanisław 6.12.1945
Sobkowiak Edward 7.12.1945
Sobiech Władysław 10.12.1945
Smolicz Wacław 8.01.1946
Siedlec Stanisław 26.01.1946
Greczycho Stansław 29.01.1946
Mencwel Michał 11.02.1946
Dąbek Stanisław 15.02.1946
Szwal Ewa 15.02.1946
Dybowski Witold 18.02.1946
Grejciun Władysław 18.02.1946
Jurewicz Jan 18.02.1946
Messyan Jan 18.02.1946
Kalbarczyk Jan 19.02.1946
Chacz Stanisław 19.02.1946
Sękowski Leon 23.02.1946
Kalinowski Jan 23.02.1946
Cieślak Antoni 23.02.1946
Dybowski Marian 25.02.1946
Jurewicz Stanisław 25.02.1946
Stankiewicz Ryszard 25.02.1946
Antończyk Stefan 25.02.1946
Dybowski Stefan 25.02.1946
Woźniakowski Kazimierz 1.03.1946
Harwat Wiktoria 1.03.1946
Imbor Andrzej 7.03.1946
Dobrychłop Marian 7.03.1946
Dubina Miko 8.03.1946
Jankowiak Stanisław 9.03.1946
Jodłowski Jan 14.03.1946
Adamowicz Aleksander 15.03.1946
Żerkowski Józef 16.03.1946
Jarniecki Marian 18.03.1946
Gryta Stanisław 20.03.1946
Gagała Henryk 22.03.1946
Piszcz Aleksander 23.03.1946
Budz Józef 26.03.1946
Dziachan Edward 1.04.1946
Dziachan Henryk 1.04.1946
Herkaj Wanda 2.04.1946
Borkowski Wiktor 3.04.1946
Stefczuk Jan 3.04.1946
Polan Władysław 3.04.1946
Rudzionek Dymitr 7.04.1946
Słonecki Mikołaj 7.04.1946
Sękowski Władysław 8.04.1946
Szwal Stanisław 11.04.1946
Drożdżyński Bronisław 12.04.1946
Gardzis Aleksander 7.05.1946
Akułowicz Michał 13.05.1946
Kuryluk Władysław 13.05.1946
Sawlewicz Adam 14.05.1946
Marciniak Teodor 17.05.1946
Kancelarczyk Józef 24.05.1946
Antończyk Andrzej 27.06.1946

Adam

 Zamieszczone przez o 09:45
mar 062015
 
Brody

Brody

12 stycznia Armia Czerwona razem z Wojskiem Polskim ruszyły znad Wisły w kierunku Berlina. Dowództwo Operacji Wiślańsko-Odrzańskiej na czele ze sławnym marszałkiem Żukowem planowało w jak najszybszym czasie przesunąć front znad Wisły nad Odrę a nawet tym jednym rzutem dojść do samego Berlina. Zgodnie z przewidywaniami radziecki front przesuwał się szybko do przodu wyzwalając polskie miasta. Już pod koniec stycznia pierwsi żołnierze Armii Czerwonej dotarli i przeprawili się przez Odrę. Do 2 lutego 1945 roku 1 Front Białoruski złamał opór Niemców i na prawie całym odcinku frontu osiągnął Odrę. Zaczęły się walki o utrzymanie i zwiększenie przyczółków po zachodniej stronie Odry. „Czerwony Walec” Armii Radzieckiej przetoczył się także przez ówczesny Pommerzig, Groß-Blumberg, Klein-Blumberg i Straßburg/Oder.

Po okresie walk do miejscowości za frontem zaczęli napływać szabrownicy i ludzie z Centralnej Polski, którzy szukali nowego miejsca do zasiedlenia. Także z nastaniem końca wojny na Ziemie Odzyskane zaczęła napływać fala przymusowych robotników, którzy wracali z głębi Niemiec. Wojsko zaczęło ze swoich szeregów demobilizować żołnierzy, którzy także szukali nowego miejsca do życia. Ze wschodu zaczęli zjeżdżać ze swoim dobytkiem repatrianci, a z Syberii wywiezieni w 1940 roku.

Zaczęła się tworzyć polska administracja. Ludzie zaczęli uporządkowywać sprawy mieszkaniowe i majątkowe na nowych terenach. Nowych mieszkańców zaczęto rejestrować w Księdze Osadniczej Powiatu Krośnieńskiego.

Oto pierwsi osadnicy w Brodach według Księgi Osadniczej (z boku podano datę przybycia).


Klichowski Zygmunt 14.06.1945
Waligórski Józef 5.07.1945
Dzieliński Szczepan 15.07.1945
Wróbel Wiktor 24.07.1945
Brzykcy Franciszek 24.07.1945
Zawadzki Michał 26.07.1945
Szolla Henryk 26.07.1945
Leonowicz Emilia 26.07.1945
Grobelski Roman 26.07.1945
Marja Zygmunt 26.07.1945
Hryniak Henryk 26.07.1945
Stankiewiczowa Anna 26.07.1945
Bonifrowski Józef 26.07.1945
Łeźniak Eugeniusz 26.07.1945
Rybarczyk Władysław 26.07.1945
Zawadzki Władysław 27.07.1945
Skąpski Tadeusz 14.08.1945
Losek Władysław 18.08.1945
Banaszak Stanisław 5.10.1945
Zadrapa Władysław 24.11.1945
Jóźwiak Bronisław 24.11.1945
Jóźwiak Anna 24.11.1945
Waszkiewicz Józef 24.11.1945
Soplica Jan 26.11.1945
Markwitz Czesław 6.02.1946
Stefanek Jan 13.02.1946
Bytniewski Józef 19.02.1946
Włodarczyk Stanisław 19.02.1946
Lachowicz Bolesław 23.02.1946
Jezionek Władysław 23.02.1946
Karpik Bolesław 23.02.1946
Karpik Stefan 23.02.1946
Grudzień Kazimierz 25.02.1946
Wysocki Józef 26.02.1945
Zduńczyk Janina 26.02.1946
Kieler Władysław 27.02.1945
Trojanowski Feliks 2.03.1946
Bonifrowski Józef 4.03.1946
Cibora Jan 7.03.1946
Bułło Wacław 7.03.1946
Łukowski Franciszek 8.03.1946
Rutkowski Wincenty 11.03.1946
Szpak Anna 11.03.1946
Strój Andrzej 11.03.1946
Żygadło Bronisław 12.03.1946
Jeziorska Stefania 13.03.1946
Bagrowicz Zofia 13.03.1946
Jakubowicz Bronisław 17.03.1946
Żyża Józef 18.03.1946
Strój Stanisław 18.03.1946
Kosakowski Adam 18.03.1946
Zawada Roman 19.03.1946
Wiącek Ignacy 20.03.1946
Bentkowski Bolesław 23.03.1946
Wadmonis Wacław 28.03.1946
Piszczyk Antoni 20.03.1946
Pluto Jan 1.04.1946
Pluto Stanisław 1.04.1946
Pluto Jan 1.04.1946
Kieć Stefan 1.04.1946
Liszyk Władysław 13.04.1946
Winiarczyk Franciszek 23.04.1946
Chachaj Jan 23.04.1946
Libicki Bolesław 2.05.1946
Krasowski Jan 3.05.1946
Mińkowski Józef 7.05.1946
Mackiewicz Jan 7.05.1946
Piszcz Jan 11.05.1946
Stępniak Józef 23.05.1946
Tatarynowicz Antoni 25.05.1946
Kozik Władysław 16.06.1046
Sawrasewicz Józef 21.06.1946
Maciuszkiewicz Jan 24.06.1946

Adam

 Zamieszczone przez o 18:30  Tagged with:
mar 022015
 
Bogdan Tomaszewski (źródło zdjęcia Wikipedia)

Bogdan Tomaszewski (źródło zdjęcia Wikipedia)

Czasami w życiu zachodzą pewne paradoksy, dzięki którym można się dowiedzieć czegoś bardzo interesującego. Tak jest też w tym przypadku. Niedawna informacja o śmierci znanego dziennikarza sportowego Bogdana Tomaszewskiego (1921-2015) wywołała dyskusję, dzięki której dowiedzieliśmy się że ten znany dziennikarz w 1968 roku odwiedził Bródki.

Młodzi mieszkańcy nawet nie wiedzą albo słyszeli jedynie z opowiadań rodziców i dziadków, że w miejscu gdzie teraz jest świetlica wiejska w Bródkach na przełomie lat 60 i 70-tych bardzo prężnie działała klubokawiarnia. Starsi mieszkańcy byli natomiast częstymi gośćmi w klubie. O działalności tej instytucji w Bródkach opowie krótko Honorata Łukowska, która przez 7 lat prowadziła klubokawiarnię.

Zaczęłam prowadzić klub w Bródkach w roku 1965 do 1972. Przede mną prowadziły go dwie osoby ale nie długo, a po mnie działał chyba jeszcze z pół roku, może rok. Nazywało się to „Klub książki i prasy”. Działało podobnie do dzisiejszego EMPIKU, można było przyjść poczytać książki, gazety, zobaczyć telewizję, bo wtedy tylko w klubie był jedyny telewizor na wsi i do tego wypić kawę. To była klubokawiarnia. Klubem zarządzał RUCH, bo on organizował zaopatrzenie czyli gazety, kawę itp. a książki przywoziliśmy co jakiś czas na wymianę z biblioteki z Nietkowic. Pieczę nad wydarzeniami kulturalnymi miał natomiast Wydział Kultury. Ja dbałam o to aby zawsze były stoliki wytarte, w wazonikach kwiaty, szklanki umyte a podłoga była cały czas wypastowana. Było to swoiste centrum kultury w wiosce albo i nawet same serce wsi w tamtym czasie.

Nie tylko Bogdan Tomaszewski odwiedził Bródki ale byli tu także scenarzysta Jerzy Przeździecki, dziennikarz sportowy z Zielonej Góry Tadeusz Cegielski i jakiś znany zespół jazzowy ale nazwy nie potrafię sobie przypomnieć. Był Uniwersytet Powszechny. Przyjeżdżali znawcy z różnych dziedzin np. lekarze i prowadzili wykłady. W klubie przeprowadzono także wywiad radiowy z Józefem Hercem z Bródek, który miał wystawę swoich obrazów w TPPR (Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej). Mój mąż organizował w klubie turnieje szachowe i warcabowe. Mogę się pochwalić że nasz klub był malutki ale prężnie działał i RUCH do takich klubów wysyłał ciekawych gości. A sama dostałam wiele nagród za wzorowe prowadzenie klubu.

Spotkanie z Tomaszewskim było zorganizowane wspólnie z RUCHEM i Towarzystwem Wiedzy Powszechnej. Bogdan Tomaszewski miał opowiadać o Igrzyskach Olimpijskich w 1968 roku w Meksyku, na których był jednym z głównych polskich sprawozdawców. Chodziłam po wsi i zapraszałam ludzi, żeby przyszli na prelekcję Tomaszewskiego ale prawie nikt nie przyszedł. Dopiero 10 minut po tym jak przyjechał to cała sala się zapełnił,a tak że nie było gdzie siedzieć. Ludzie przyszli z ciekawości. Tomaszewski po spotkaniu napisał w kronice piękne podziękowania.

Adam

 Zamieszczone przez o 21:06
lut 272015
 
Bródki

Bródki

12 stycznia Armia Czerwona razem z Wojskiem Polskim ruszyły znad Wisły w kierunku Berlina. Dowództwo Operacji Wiślańsko-Odrzańskiej na czele ze sławnym marszałkiem Żukowem planowało w jak najszybszym czasie przesunąć front znad Wisły nad Odrę a nawet tym jednym rzutem dojść do samego Berlina. Zgodnie z przewidywaniami radziecki front przesuwał się szybko do przodu wyzwalając polskie miasta. Już pod koniec stycznia pierwsi żołnierze Armii Czerwonej dotarli i przeprawili się przez Odrę. Do 2 lutego 1945 roku 1 Front Białoruski złamał opór Niemców i na prawie całym odcinku frontu osiągnął Odrę. Zaczęły się walki o utrzymanie i zwiększenie przyczółków po zachodniej stronie Odry. „Czerwony Walec” Armii Radzieckiej przetoczył się także przez ówczesny Pommerzig, Groß-Blumberg, Klein-Blumberg i Straßburg/Oder.

Po okresie walk do miejscowości za frontem zaczęli napływać szabrownicy i ludzie z Centralnej Polski, którzy szukali nowego miejsca do zasiedlenia. Także z nastaniem końca wojny na Ziemie Odzyskane zaczęła napływać fala przymusowych robotników, którzy wracali z głębi Niemiec. Wojsko zaczęło ze swoich szeregów demobilizować żołnierzy, którzy także szukali nowego miejsca do życia. Ze wschodu zaczęli zjeżdżać ze swoim dobytkiem repatrianci, a z Syberii wywiezieni w 1940 roku.

Zaczęła się tworzyć polska administracja. Ludzie zaczęli uporządkowywać sprawy mieszkaniowe i majątkowe na nowych terenach. Nowych mieszkańców zaczęto rejestrować w Księdze Osadniczej Powiatu Krośnieńskiego.

Oto pierwsi osadnicy w Bródkach i Brzeziu według Księgi Osadniczej (z boku podano datę przybycia).

Bródki

Rutkowski Ludwik 15.07.1945
Haba Grzegorz 15.07.1945
Staszewski Jan 1.08.1945
Antczak Józef 31.10.1945
Dobroczyńska Bronisława 26.11.1945
Michalski Franciszek 27.11.1945
Kalbarczyk Stanisław 1.12.1945
Salwa Władysław 15.12.1945
Kulizek Władysław 10.02.1946
Ludwików Michał 10.02.1946
Dobroczyński Stanisław 10.02.1946
Mańkowski Paweł 10.02.1946
Augustyn Władysław 1902.1946
Miller Stanisław 11.04.1946
Nawruć Wojciech 27.05.1946

Brzezie

Piasecki Władysław 24.01.1946
Krupa Henryk 27.02.1946
Cygańczuk Bartłomiej 10.04.1946
Lachowicz Wacław 19.04.1946
Zarzecki Aleksander 7.05.1946
Weryszko Mieczysław 24.05.1946

Adam

lut 202015
 
Pomorsko

Pomorsko

12 stycznia Armia Czerwona razem z Wojskiem Polskim ruszyły znad Wisły w kierunku Berlina. Dowództwo Operacji Wiślańsko-Odrzańskiej na czele ze sławnym marszałkiem Żukowem planowało w jak najszybszym czasie przesunąć front znad Wisły nad Odrę a nawet tym jednym rzutem dojść do samego Berlina. Zgodnie z przewidywaniami radziecki front przesuwał się szybko do przodu wyzwalając polskie miasta. Już pod koniec stycznia pierwsi żołnierze Armii Czerwonej dotarli i przeprawili się przez Odrę. Do 2 lutego 1945 roku 1 Front Białoruski złamał opór Niemców i na prawie całym odcinku frontu osiągnął Odrę. Zaczęły się walki o utrzymanie i zwiększenie przyczółków po zachodniej stronie Odry. „Czerwony Walec” Armii Radzieckiej przetoczył się także przez ówczesny Pommerzig, Groß-Blumberg, Klein-Blumberg i Straßburg/Oder.

Po okresie walk do miejscowości za frontem zaczęli napływać szabrownicy i ludzie z Centralnej Polski, którzy szukali nowego miejsca do zasiedlenia. Także z nastaniem końca wojny na Ziemie Odzyskane zaczęła napływać fala przymusowych robotników, którzy wracali z głębi Niemiec. Wojsko zaczęło ze swoich szeregów demobilizować żołnierzy, którzy także szukali nowego miejsca do życia. Ze wschodu zaczęli zjeżdżać ze swoim dobytkiem repatrianci, a z Syberii wywiezieni w 1940 roku.

Zaczęła się tworzyć polska administracja. Ludzie zaczęli uporządkowywać sprawy mieszkaniowe i majątkowe na nowych terenach. Nowych mieszkańców zaczęto rejestrować w Księdze Osadniczej Powiatu Krośnieńskiego.

Oto pierwsi osadnicy w Pomorsku według Księgi Osadniczej (z boku podano datę przybycia).

Goleńczak Maksymilian 26.07.1945
Moder Stanisław 26.07.1945
Salecki Władysław 17.12.1945
Salecki Aleksander 17.12.1945
Krzyziński Zygmunt 17.12.1945
Grykiel Paweł 4.02.1946
Szuczak Eugeniusz 8.02.1946
Leszko Tadeusz 11.02.1946
Chodor Michał 11.02.1946
Surmacz Stanisław 11.02.1946
Taurogiński Bronisław 12.02.1946
Żubik Mikołaj 12.02.1946
Różecki Feliks 12.02.1946
Skrzypiec Wacław 12.02.1945
Gowin Andrzej 12.02.1946
Łukasik Antoni 12.02.1946
Stachyra Stanisław 12.02.1946
Firląg Wawrzyniec 12.02.1946
Grzechnik Stefan 12.02.1946
Krupa Stanisław 12.02.1946
Lada Tadeusz 13.02.1946
Babinowski Stanisław 13.02.1946
Mordosewicz Bronisław 14.02.1946
Paszukiewicz Jan 14.02.1946
Jarzęcki Władysław 15.02.1946
Zieliński Piotr 17.02.1946
Jaworska Franciszka 17.02.1946
Chodor Stanisław 19.02.1946
Łozowski Wiktor 19.02.1946
Bryćko Anna 19.02.1946
Juretko Maria 19.02.1946
Romanowicz Janina 19.02.1946
Sokół Julian 21.02.1946
Proch Józef 22.12.1946
Kurjata Czesław 26.02.1946
Redzik Józef 6.03.1946
Turkiewicz Władysław 8.03.1946
Prus Rozalia 12.03.1946
Stawski Feliks 13.03.1946
Szwal Aleksander 14.03.1946
Szwal Stefania 28.03.1946
Żaguń Karol 30.03.1946
Muraszka Aniela 10.04.1946
Kołogrecki Józef 16.04.1946
Soroko Stanisław 15.05.1946
Zaręba Henryk 16.05.1946
Greczycho Małgorzata 1.07.1946

Adam

 

lut 132015
 
źródło zdjęcia; Wikipedia

źródło zdjęcia; Wikipedia

Z okazji tego, że w mijającym tygodniu świętowaliśmy Tłusty Czwartek chcieliśmy przedstawić satyryczną opowieść na faktach, która zdarzyła się 70 lat temu w Deutsch-Nettkow, a główną postacią w niej był jej autor Georg Schilde. Tekst otrzymaliśmy ze zbiorów Pana Władysława Sobiecha.

Jako rekompensatę dała mieszkańcom Deutsch-Nettkow kanapki z szynką – przyznałem się do tego w 1982 roku

Stało się to w miejscowości Deutsch-Nettkow nad Odrą w zimie 1934/1935. Pewnego wieczoru, my młodzi ludzie tak naprawdę nie wiedzieliśmy, co mamy robić. Był wieczór rwania pierza i nie mogliśmy znaleźć żadnej dziewczyny. Nagle jeden z nas powiedział: dzisiaj u pani Michel jest rwanie pierza. Musieliśmy się tam udać. Poszliśmy do gospodarstwa i usłyszeliśmy, stojące przy oknie w kuchni, znajome głosy matek i córek.
Zastanawialiśmy się co by tu nabroić, gdy nagle zapaliły się światła w piwnicy. Widzieliśmy przez piwniczne okno dużą emaliowaną miskę wypełnioną pączkami. Musieliśmy je mieć!
Krata z okna piwnicy została zdjęta. Ponieważ byłem najchudszy musiałem zejść na dół i podać miskę do góry. Następnie radośnie się częstowaliśmy. Pączki smakowały nam doskonale. Ale nie chcieliśmy się okazać zbyt nieuprzejmi. Dlatego oddaliśmy jednego pączka w misce i zaniosłem go z powrotem do piwnicy.
Czekaliśmy pełni emocji, co się stanie, kiedy zauważą straty. Zawsze po darciu pierza jest kawa i ciasto. W końcu ożywiło się w kuchni. Wycofaliśmy się z powrotem w ciemność podwórza i obserwowaliśmy kobiety i dziewczęta jak otrzepywały swoje chusty i fartuchy. Potem znowu zapaliło się światło w piwnicy. Widzieliśmy i słyszeliśmy jak pani Michel wymachuje rękami nad głową i krzyczy
JEZU JEZU pączki znikły!
Niektóre z kobiet nabijały się. Mówiły
pani Michel z pewnością nie miała upieczonych pączków. Ale ta pokazał jako dowód, że został jeden kawałek ciasta. Jako rekompensatę dała kanapki z kiełbasą i szynką. Tego w gospodarstwie nie brakuje.
Następnego dnia we wsi dużo mówiono o zniknięciu pączków. Dziewczyny spoglądały na nas bardzo sceptycznie. Ale nikt nie zdradził niczego.
Jakieś dwa tygodnie później była w Hofekrug zabawa taneczna. Stałem przy ladzie i zamówiłem dla moich przyjaciół i siebie kolejkę wódki. Gdy obok mnie pojawiła się pani Michel, pchnęła mnie lekko w bok i powiedziała
Czy zamówisz mi sznapsa. W końcu zjadłeś pączki!
Powyższa historia była przedstawiona na spotkaniu mieszkańców Deutsch-Nettkow w1982 w Hemfurth nad jeziorem Eder. Odbyłem wtedy spacer po miejscowości z Liesbeth Engler (Buthe) i Ella Kupsch (Dohmke). Pamiętając o mojej historii kupiły pączek, uroczyście mi go wręczyły z uwagą , że to ten ostatni z miski z przeszłości. Pączek został sfotografowany kilka razy. Potem musiałem go zjeść pod nadzorem moich przyjaciół. Tak więc po 47 latach od „zbrodni” na mieszkańcach Deutsch-Nettkow zjadłem ostatniego pączka.

Tłumaczenie Adam i Janusz

lut 062015
 
Stanisław Krupa

Stanisław Krupa

Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia napisał do nas e-meila interesujący gość. Nawiązaliśmy kontakt e-meilowy i telefoniczny. W Nowym Roku zostaliśmy mile zaskoczeni. Efektem tego kontaktu są bardzo ciekawe wspomnienia Pana Stanisława Krupy, który urodził się, spędził dzieciństwo i wczesną młodość w Brzeziu. Szczególną uwagę zwraca styl wspomnień. Są to krótkie, najczęściej jednowyrazowe zdania. Często bez czasowników.
Czuć w nich tęsknotę autora za czasami beztroskiego dzieciństwa i miejscem urodzenia.

Zdjęcia. Szkoła Podstawowa. Brody. Rocznik 1948. Dyrektor Marciniec. Pierwsza Pani Kościukiewicz. Miła. Potem Pan Wiącek Franciszek. Później Winek, Żyża Wincenty, osobowość, ogromny wpływ na nas. Imponował nam. Wychowawcy. Nasze otoczenie jak zwyczajna rzeczywistość. Normalka. My u siebie, to nasz świat, tu się urodziliśmy. Z czasem zaczniemy identyfikować, że to gdzie jesteśmy to skutek dramatycznych wydarzeń. Co dopiero co, a wielu jeszcze liże rany. Straszą niewypały, jeszcze wiatr zawiewa zapachem prochu. W szkole religia. Najpierw w szkole, potem w kościele a potem wcale. Ruchy polityczne i ideologiczne docierały w tej postaci i do nas. Nie mieliśmy pojęcia o co, i czy w tym o coś w ogóle chodzi. To było obok. Odpadła religia, kłopot z głowy. Na przerwach grało się w pieniądze. Były rozmaite. Monety. Poniemieckie, przedwojenne polskie a także niewiadomego pochodzenia. Uderzało się krawędzią monety w cegłę, moneta odbijała i lądowała na ziemi. Sztuką było trafić w monetę przeciwnika lub ulokować się co najmniej jak najbliżej. Z Brzezia do szkoły mieliśmy jakieś 3-4 kilometry na piechotę. Przez las, przez pola. Wydeptały się ścieżki. Jesień. Nadchodziły długie wieczory. Kiedyś było wielkie wydarzenie. Na wieś, wieczorem przyjechał na motorze kino. Kino to ten co wyświetlał. Przyjeżdżał na Zundappie z koszem. Skórzana kurtka, pilotka. No ktoś. Pokazał „Los Człowieka”. Propaganda w głuszy Puszczy Rzepińskiej dopadła i wzburzała wyobraźnię. W drodze ze szkoły figle. Psoty, pośpiech i głód. Na polach brukiew, buraki, kalarepa, słoneczniki i warzywa, jak to w polu. Szliśmy w szkodę. Głód. Zjadło by się wszystko.

Zima. Kiedyś rodzice urządzili dzieciom dowożenie, bo zima i śnieg po pachy dorosłym. Szkoda, poradzilibyśmy sobie i bez tego. Popsuli nam zabawę. Dzieci bawią się wszystkim i zawsze. Zabawa to istota dzieciństwa. Traci z czasem na rzecz rygorów, obowiązków i ciężarów. Nadciągał czas, gdy dobrze to poznałem i zatęskniłem za beztroską szczenięcych lat. Mieliśmy frajdę przebijać się przez metrowy śnieg. Ryć w śniegu korytarze. Tłuc i kotłować się w zaspach. Zimy były jakby mocniejsze. Żaby zamarzały wyciągnięte jak długie niczym w skoku w krystalicznej wodzie. Łuskaliśmy je z lodu. Dla ciekawości. Dłużyło się doczekać aż śnieg zejdzie. Raził bielą, nim spod śniegu znowu wyłoniła się ciemna ściółka lasu i ociepliło się.

W klasie jak to w grupie. Zawsze wyłania się jakiś porządek. Są ważniejsi i gorsi. Alfą była Pikulina. Pikuła. Regina, nomen omen. Mieliśmy zresztą dwie Reginy. Pikulina i nasza Renia, Weryszko. Chyba najładniejsza, lecz nieśmiała. Na zdjęciach wszystkie dzieci ładne i z przyszłością. Wtedy wszystko kręciło się wokół Pikuliny. Pierwsza ławka, zawsze pierwsza. Najlepsze stopnie. No, niedościgła. Potem, z latami, stawka zaczęła gęstnieć. Dołączali chłopcy. Stankiewicz, Kuczynski, chyba i ja. Pozostawaliśmy w cieniu Pikuliny. Nikt nie zastanawiał się nad przyszłością. A przynajmniej tego nie zauważyłem. Pani, gdy już umieliśmy pisać, dała nam za zadanie byśmy napisali co byśmy chcieli robić, czy kim być gdy dorośniemy. Szok. Napisaliśmy. Niepewni i nieśmiali. Nie pamiętam jak wypadło to u innych. Jak im się sprawdziło? Byłoby ciekawie zweryfikować tamto wypracowanie. Napisałem, wyznałem, że chciałbym budować wielkie okręty. Wtedy nawet nie widziałem Odry. Słyszałem, że są wały i między nimi płynie rzeką woda. Wylewa od czasu do czasu. Podnosi się niepokój lub trwoga. Wiatry miotały mną zdrowo i porywała niejedna fala. Skończyło się to tym, że kończąc edukację, w czasach skierowań do pracy, poprosiliśmy pełnomocnika na uczelni o skierowanie in blanco. Dostaliśmy. Tym sposobem wylądowałem w środku budowy socjalizmu na budowach kopalń i hut zagłębia miedziowego. Z czasem zmieniłem profil budownictwa przemysłowego na energetyczne. Tak już zostało. Budowałem kopalnie, huty i elektrownie. Prawie okręty. Dziecięce majaki prawie się ziściły.

Wyrastaliśmy nieświadomi otoczenia. Po latach tułaczki rodzice, osadnicy, pozajmowali poniemieckie domostwa, głodni i spragnieni wolności, pokoju i swojego. Być na swoim. Z zapałem poświęcali się uprawom i hodowli. Dzieci się mnożyły, rosły i psociły. To my. Pojawił się pierwszy rower „Diamant”. Ho, ho, co to był za rower. Z ramą i jazda pod ramę. Nie jakieś tam „Pafaro” czy „Ukraina”. Potem przyszła kolej na zegarki na rękę. „Pobieda”. Kolektywizacja do Brzezia nie dotarła. Nie dało się. Osadnicy to albo przesiedleńcy zza Bugu albo osadnicy wojskowi. Ojciec był osadnikiem wojskowym. Pojęcia o gospodarzeniu i technice jaką zastali było rozpaczliwie mało. Że nikomu nie oberwało ręki, nogi czy głowy, to aż dziw. Pojawiło się radio. Do Brzezia nie dotarła kołchozowa radiotechnika. Głośniki. Głośnik w każdym domu, dla wszystkich jedna muzyka, jedna propaganda, szlaban i mrok. No, klęska! Że będzie telewizja nawet sobie nikt nie wyobrażał. Takiego pomysłu ani śmiałka nie było. Czasem, po pracy, gdy już obowiązków ubywało, w zapusty lub przy podobnej okazji, zapraszali skrzypka. Przyjeżdżał z Pomorska. Utykający na jedną nogę Juretko, co tak ciął na swych skrzypkach, że aż dymiło mu ze smyczka. A oni tańcowali. Hej i ho! Z przytupami, z okrzykami, z gwizdami. Kiecki fruwały, aż bielizna odsłaniała, aż powała trzeszczała i sypało próchnem a deski podłogi stękały. My z gałami jak dynie i gębami na roścież po kątach, pod ławami a obraz wyciskał się w pamięci. Dzieciństwo jak sielanka, naiwne. Był pomysł na nazwanie jednej uliczki imieniem Lumumby. Piętrzyła się propaganda komunizmu i straszenie odwetowcami z Zachodu. Było radio, a wieczorami „Bum, bum bum, Tu mówi Londyn” albo „I si Lille, I si Lille” i Głęboka studzienka. Taki ówczesny dżingiel. Z Francji. A także łapane z trudem, zagłuszane, że jakby czołgi już, już, nadjeżdżają. Radio Wolna Europa. Starzy gospodarze pochyleni do radia, z uszami przyklejonymi do głośnika, spluwali na podłogę, ćmili Sporty, komentarza było mało i nie dla dzieci. Kobiety osobno. My pod stołem. Albo w szafie. Na gwoździu wisiał naszelnik. To dla dyscypliny. Jak się przeskrobało, to szedł w ruch. W nocy były koszmary. Niektóre miewam do dziś. A my, jak przychodziło Wszystkich Świętych, odnawialiśmy mogiły pod lasem. Podobno, gdy było wysiedlanie Niemców, byli tacy którym było trudno pogodzić się z losem. Rosjanie sprawę załatwili od ręki. Kulka w łeb i do piachu. Ledwie nabrałem pojęcia o miejscu i sytuacji, a już trzeba było dorastać i ruszać w poszukiwaniu własnego losu. Tak to leciało. W drogę i byłe do przodu. Zawsze się dokądś dojdzie. Potem poznałem środowiska, gdzie ludzie z dziada pradziada byli na swoim. Poznałem, jak się dba o swoje. Jak gromadzi się bogactwo i doświadczenie. My, latami na walizkach, ponieśliśmy straty, których się za nic nie da nadrobić. Dbałość o zastane, poniemieckie dobro, często sprowadzała się ledwie do podparcia kołkiem, gdy się waliło lub zatkania dziury po wybitej szybie szmatą. I niektóre z tych pamięci właściwe bolą do dziś.

I to jest z grubsza, ale jakby wystarczająco, o tym jak było. Oczami rocznika ‘48. Bogactwo dokumentacji fotograficznej powinien mieć Zagrodny i Kozubal z Pomorska. Na zdjęciach podpisałem twarze, te które pamiętam z nazwiska.
No i wdzięczny jestem za poruszenie, jakim skończył się powrót do wspomnień.

Pozdrawiam.
Stanisław Krupa
Lubin, dnia 08.01.2015r.

 

Translate »