kwi 152017
 

Gazeta Lubuska

Przeglądając gazety wyszukaliśmy artykuły, w których pojawiały się często wzmianki, a czasem i i całe artykuły opisujące o tym, co działo się w naszych miejscowościach. Niektóre artykuły cytujemy w całości, a z niektórych wzmianek wybraliśmy informacje będące dziś niejako kroniką. Artykuły te pochodzą z Gazety Zielonogórskiej (od 06.08.1950 do 30.06.1975) będących organem wydawniczym KW PZPR.

15 maj – STAL RADNICA-LZS NIETKOWIANKA 0:3

Rozegrany w Radnicy towarzyski mecz piłki nożnej między Stalą Radnica a LZS Nietkowice zakończył się zasłużonym zwycięstwem gości w stosunku 3:0. W pierwszej połowie gry gospodarze mieki lekką przewagę. Po przerwie drużyna Nietkowianka dokonała kilka zmian osobowych w swoim składzie, co również nie pozostało bez wpływu na wynik meczu. Najlepszym graczem na boisku był Gomółka, Mokrzecki, Gołaś. (Jankowiak-korespondent terenowy)

26 maj – Sportowcy naszego województwa stają do współzawodnictwa Zlotowego

Z całego woj. Zielogórskiego coraz większą falą napływają zobowiązania sportowców Ziemi Lubuskiej, którzy na apel LZS Lubieszów stają do współzawodnictwa Zlotowego. (…) LZS gm. Nietkowice doprowadzi boisko sportowe do stanu używalności, oraz wybuduje skocznię, rzutnię do dnia 1 czerwca br. LZS Radnica zbuduje boisko sportowe do piłki nożnej i do siatkówki do dnia 1 czerwca. (J.Głowacki –korespondent młodzieżowy)

29 sierpnia – LZS NIETKOWICE-LZS BUDACHÓW 3:2 (1:0)

W Nietkowicach tamtejszy LZS rozegrał towarzyskie spotkanie piłkarskie z LZS Budachów, które zakończyło się zwycięstwem gospodarzy w stosunku 3:2. Bramki dla zwycięzców uzyskali: Jankowiak 1 i Pietraszko 2. Dla pokonanych lewoskrzydłowy. Na marginesie tego spotkania trzeba zwrócić uwagę na brutalną grę zawodników z Budachowa, a w szczególności obrońców. Sędziował ob. Lasek. (St. Kancelarczyk – korespondent sportowy)

13września – W pracowni malarskiej Walerego Kozłowa

29 września – Sportowcy LZS Nietkowice apelują do GRN

Ludowy Zespół Sportowy w Nietkowicach liczy już 38 członków, co stanowi 90 proc. miejscowej młodzieży. Sportowcy wiejscy są pełni zapału do pracy, są odpowiednio zaopatrzeni w sprzęt, lecz niestety od kilkunastu miesięcy nie mogą się doczekać, by GRN przeznaczyła im jakiś kawałek nieużytków na boisko, Młodzież niedawno podjęła zobowiązanie zdobycia przez członków norm na „SPO” i zrozumiałe jest, że jeśli GRN wreszcie nie załatwi tej sprawy, to zobowiązanie to nie zostanie wypełnione. (St. Kancelarczyk – korespondent sportowy)

21 październik – Więcej uwagi dla sprawy planowego skupu mleka

Niemal we wszystkich powiatach naszego województwa daje się zauważyć, że walka o pełne wykonanie planów obowiązkowych dostaw mleka, wciąż jest jeszcze słaba. (…) Bierność w stosowaniu prawem ustalonych sankcji karnych wobec kułaków i opieszalców – to jedna z podstawowych przyczyn hamujących skup we wszystkich naszych powiatach. Dotyczy to nawet pow. Krosno, który w tej chwili zajmuje co prawda pierwsze miejsce w województwie, ale również i tutaj nie wykorzystano jeszcze wszystkich możliwości. Jako przykład można podać fakt, że w gromadzie Pomorsko (gmina Nietkowice) znajduje się wiele opornych, którzy mimo możliwości – nie sprzedają mleka w uspołecznionych zlewniach. (…) Dlatego należy walczyć z wszelkimi przejawami tolerancji w stosunku do kułaków i spekulantów, a wyniki na pewno będą lepsze.

27 październik – Zawody w Nietkowicach

W Nietkowicach odbyły się zawody sportowo-strzeleckie, w czasie których członek LZS Nietkowice ob. Stanisław Szwal uzyskał dobry wynik w strzelaniu z kbks – 47 pkt. na 50 możliwych. W meczu połkarskim piłkarze LZS Nietkowice ulegli LZS Łęczyca 2:3 (1:0) (Kancelarczyk korespondent)

22 listopad – Gminna Rada Narodowa w Nietkowicach, pow. Krosno Odrz. nie pomyślała dotychczas o oświetleniu ulic. Podróżni wracający w godzinach wieczornych z pociągu są narażeni na wypadki. (Kancelarczyk korespondent)

kwi 092017
 

Gazeta Lubuska

Przeglądając gazety wyszukaliśmy artykuły, w których pojawiały się często wzmianki, a czasem i i całe artykuły opisujące, co działo się w naszych miejscowościach. Niektóre artykuły cytujemy w całości, a z niektórych wzmianek wybraliśmy informacje będące dziś niejako kroniką. Artykuły te pochodzą z Gazety Lubuskiej (od 01.01.1950 do 05.08.1950) oraz Gazety Zielonogórskiej (od 06.08.1950 do 30.06.1975) będących organem wydawniczym Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

18 luty – „Przedterminowo wykonaliśmy plan skupu zbóż – wykonamy też przedterminowo akcję siewną” – mówią chłopi z gromady Brzezie pow. Krosno Odrzańskie

Długa kolumna wozów chłopskich zatrzymała się przed i w pobliżu punktu skupu Gminnej Spółdzielni Zw. Samopomocy Chłopskiej. Na wielu wozach powiewają biało-czerwone i czerwone sztandary oraz transparenty. W pierwszym wozie zajęła miejsce orkiestra wiejska. W momencie kiedy dano znać ręką – orkiestra zagrała sążnego marsza. Chłopi byli u celu. To gromada Brzezie, gmina Nietkowice, pow. Krosno Odrzańskie, zorganizowała w ramach „dnia zbożowego” masową odstawę zboża. Dotrzymali chłopi swego zobowiązania. W dniu 15 lutego mieli wykonać gromadzki plan skupu w 100 proc. – i też go wykonali. Już za chwilę zawartość pękatych worków poczęła znikać w głębi przestronnego magazynu. Ładne, zdrowe ziarno zsypane zostało na „górę zbożową”, która pęczniała coraz bardziej, przybierając kształt falistej piramidy. W magazynie gwarno. Mimo przejmującego chłodu chłopi mają zdrowy humor. Dowcipkując, „nabijają” się z tych, którzy nadal ociągają się z planową dostawą swych nadwyżek zbożowych. Na szczęście mało jest takich w Brzezin. To dobry znak. Tuż przy wadze zastajemy m.in. ob. Franciszka Piotrkowskiego, biedniaka na 2 hektarach. Przywiózł dziś do spółdzielni 6 kwintali zboża, co wynosi 300 proc. Przewidzianego dla niego planu. „Oddaję swą nadwyżkę zbożową – mówi ob. Piotrkowski – aby robotnicy w miastach wiedzieli, że my, małorolni, walczymy z nimi ręka w rękę o szczęśliwą przyszłość naszej Ludowej Ojczyzny. Wiem, że robotnik, dla którego potrzeb dostarczam swoje zboże, ze swej strony wykonywać będzie dla wsi coraz więcej maszyn i narzędzi rolniczych, które pomogą nam uprawiać ziemię lepiej i uczynić ją jeszcze bardziej wydajną”. Rozmowie przysłuchiwała się małorolna chłopka ob. Maria Wasilewska. Miała odstawić 150 kg zboża, lecz przywiozła dziś do magazynu jeszcze raz tyle, to znaczy 300 kg. Stojący obok średniorolny chłop ob. Adam Korneluk, który swój plan skupu wykonał w 160 proc. powiedział: „ Ja tam kułackich podań nawet nie słucham. Musimy się wreszcie wszyscy chłopi przyzwyczaić do tego, aby zboże odstawić terminowo, to znaczy wtedy, kiedy je potrzebuje Państwo”. Dużą zasługę w wykonaniu przez gromadę plany skupu ma sołtys ob. Maszyna. Twierdzi on, że przy dobrze zorganizowanej pracy każda inna gromada może i powinna osiągnąć te same wyniki, co „jego” gromada tj. wykonać plan w 100 procentach. Wykonać 100 procent planu to sukces. Dla chłopów z Brzezia uzyskanie tak chwalebnego wyniku jest jednak tylko – jak mówi sołtys – „rzeczą najzwyczajniejszą w świecie”, wypływającą z solidarnej postawy i głębokiej świadomości obywatelskiej. Przedterminowo wykonaliśmy plan skupu zboża – stwierdza z naciskiem sołtys Maszyna – i przedterminowo wykonamy też wiosenne prace w polu. Po chwili dodał: taka już nasza chłopska natura”. Obywatelska postawa chłopów z Brzezia jest godna pochwały. Przykład powinni brać z niej wszyscy chłopi naszego województwa obecnie, kiedy wieś przygotowuje się już w całej pełni do nowego wielkiego zadania – wiosennej akcji siewnej. (Ski)

4 marca – Brak świetlicy w Nietkowicach pow. Krosno hamuje pracę miejscowego Koła ZMP

Praca organizacyjna ZMP na terenie gminy Nietkowice daje coraz lepsze wyniki. Dzięki akcji ZMP-owców zostanie na terenie gminy zlikwidowany analfabetyzm. Młodzież postanowiła zakończyć akcję walki z analfabetyzmem do dnia 25 kwietnia. Również życie kulturalno – oświatowe w gminie Nietkowice przybiera na sile. Coraz więcej mieszkańców prenumeruje czasopisma. Ostatnio ZMP-owcy podjęli współzawodnictwo z Krosnem w prenumerowaniu pism. Jedyną bolączką młodzieży jest brak świetlicy w gromadach Będów, Brody i Pomorsko, gdzie zebrania odbywają się w ciasnych pomieszczeniach. Gromada Nietkowice również nie posiada świetlicy, ponieważ została ona przejęta przez komitet Gminny PZPR. Brak świetlic w poszczególnych gromadach utrudnia młodzieży pracę organizacyjną. Młodzież ZMP-owska ma nadzieję, że Prezydium GRN przeanalizuje to zagadnienie i będzie mogło przydzielić młodzieży ZMP możliwe pomieszczenie nadające się na świetlicę. (Jakub Sowiński – korespondent terenowy)

15 marca – Koło ZMP w gromadzie Pomorsko pow. Krosno dobrze pracuje społecznie

29 marca – Chłopi gromady Bródki gminy Nietkowice pow. Krosno Odrz. podejmując apel załogi Zakładów Przemysłowych Stowarzyszenia Mechaników w Pruszkowie, zobowiązali się jako Czyn 1-Majowy uprawić 4 ha odłogów. (Eugeniusz Rawa – korespondent wiejski)

3 kwietnia – Gromada Bródki pow. Krosno odpowiada na apel gromady Spławie

Kontraktacja w gromadzie Bródki gminy Nietkowice pow. Krosno Odrz. nie była należycie prowadzona. Powodem było stanowisko pracownika gorzelni w Sycowicach, który sprawę kontraktacji potraktował w bardzo swoisty sposób. Przede wszystkim nie nawiązał on kontaktu z kierownikiem grup producentów, a wszystko załatwiał sam „od ręki”. Chodził więc po mieszkaniach, a kiedy spotkał się z pretensjami, że za dużo nałożono kontraktacji ziemniaków gorzelnianych, oświadczył chłopom, by każdy z nich sadził tyle ziemniaków ile im się podoba. Nie poinformowani należycie chłopi o korzyściach kontraktacji nie chcieli kontraktować w ogóle. Ten stan rzeczy został naprawiony kiedy na zebraniu gromadzkim ob. Helena Świadek, inspektorka kobieca Zarządu Powiatowego ZSCh wytłumaczyła znaczenie kontraktacji w realizacji Plany 6-letniego i udział chłopów w froncie narodowym. Zmieniło to od razu nastawienie chłopów, biedniacy oraz średniacy od razu przystąpili do kontraktacji. M.in. og. Hejdasz stwierdził: „mam 1 ha ziemi, zrozumiałem jednak dokładnie zadania 2 roku Planu 6-letniegooraz frontu narodowego w walce o pokój i zakontraktuję 5 arów ziemniaków”. Biedniacy i średniacy postanowili podjąć apel gromady Spławie zwiększając wydajność pszenicy z 1 ha o 1q oraz zaorać i obsiać 4 ha odłogów, wzywając do współzawodnictwa w akcji siewnej i wydajności z ha gromadę Brzezie. (Eugeniusz Rawa – korespondent zakładowy)

13 kwietnia – Jak w praktyce oświatowcy powinni realizować swoje zadania w środowisku młodzieżowym? Na pytanie to kierownik wydziału propagandy KW PZPR odpowiada następująco: „weźmy dla przykładu niedawno prowadzoną przez naszą Partię akcję skupu zboża. Akcja ta poważnie przeorała naszą wieś. W toku walki o plan, rozstrzygały się wahania naszych średniorolnych chłopów, którzy w przeważającej większości wzmocnili sojusz robotniczo – chłopski na wsi. Czyż można choćby na chwilę przypuszczać, że rozmowy prowadzone w domu na temat skupu zboża nie oddziaływały na duszę młodego dziecka? I chociaż w ostatecznym wyniku wygraliśmy walkę o postawę polityczną średniaków, to jednak nie mamy gwarancji, czy na wnikliwej duszy ich dzieci nie pozostał osad z okresu ich tj. średniaków, wahań. A przecież gdyby w tej poważnej kampanii współdziałała szkoła, gdyby nauczyciele-wychowawcy, czując się odpowiedzialnymi za socjalistyczne wychowanie powierzonych mu dzieci, rozumiejąc swoją rolę w walce o postęp i rozkwit własnej Ojczyzny, wyjaśniali należycie znaczenie planowego skupu zboża dla realizacji naszego Planu 6-letniego, to spełniliby oni swój patriotyczny obowiązek wobec ojczyzny. Mamy przecież takich nauczycieli, którzy tak postąpili. Wystarczy podać dla przykładu, że rolę swoją na gromadzie dobrze pojął nauczyciel tow. Wacław Jankowiak z gminy Nietkowice, pow. Krosno. Omówił on na lekcjach szeroko znaczenie planowego skupu zboża, a w styczności z dziećmi na terenie pozaszkolnym wracał często do tego tematu. Jedna z uczennic po powrocie z lekcji zapytała swego ojca Wacława Jurewicza, czy wywiązał się już z planowej odstawy zboża. Ojciec początkowo nie chciał słuchać, tłumacząc córce, że „wtrąca się do spraw, które obchodzą starszych”. Gdy mu jednak córeczka wytłumaczyła, że zboże jest koniecznie potrzebne dla robotników w mieście, którzy pracują w przemyśle i dostarczają wsi maszyn rolniczych, nawozów i innych produktów, gdy przekonała go, że wywiązanie się z obywatelskiego obowiązku w planowym skupie zboża jest obowiązkiem Polaka, że poprzez wykonanie planowego skupu przyspieszymy realizację Planu 6-letniego, a przez to przyczyniamy się utrwalenia pokoju – ojciec, średniorolny chłop, na drugi dzień, mimo niedzieli, odstawił do punktu skupu swą nadwyżkę zbożową. Słowa ojca tej uczennicy, który oświadczył, że argumenty córki przekonały go i przełamały jego wahania, powinny dla wszystkich oświatowców na terenie naszego województwa stać się wskazaniem w ich pracy na przyszłość. Oto, w jaki prosty sposób nauczyciel może stać się w praktyce – mówiąc słowami Tow. Stalina – jednym z ogniw łączących masy chłopskie z klasą robotniczą.

2 sierpnia – Co na to PZGS w Krośnie?

Złe zaopatrzenie filii GS w Nietkowicach powiat Krosno w artykuły pierwszej potrzeby powoduje narzekania mieszkańców okolicznych gromad. Np. w filii brak od dłuższego czasu: piwa, lemoniady, cukru, nici, zapałek, naczyń kuchennych, papierosów, a nawet cukierków i ciastek. Chłopi gromady radnica są tym systemem zaopatrzenia rozgoryczeni, ponieważ po wymienione artykuły muszą jechać do Krosna lub do Zielonej Góry, na co tracą zbyt wiele czasu w tak ważnym okresie, jak żniwa. Należy jak najszybciej obudzić ze snu Zarządy GS i PZGS w Krośnie, aby braki natychmiast zostały usunięte i filie te zostały należycie zaopatrzone. (bi)

19 września – LZS Bytnica-LZS Nietkowianka 0:3

W Nietkowicach gościła drużyna LZS Bytnica, która rozegrała z miejscowym zespołem mecz piłkarski o mistrzostwo klasy powiatowej Krosno n/Odrą. Zwycięstwo odniosła drużyna LZS „Nietkowianka” w stosunku 3:0 (1:0). Gra była wyrównana. Zawody wywołały wielkie zainteresowanie miejscowej ludności. (Wolski)

6 październik – Młodzi technicy-Warszawie

Przy Wojewódzkiej komendzie Straży Pożarnej w Zielonej Górze odbywa się obecnie Kurs Młodych Techników Akcji Zapobiegawczej. Na ostatnim zebraniu kursanci podjęli czyn godny pochwały. Młodzi technicy jednogłośnie postanowili przepracować całą niedzielę na rzecz Odbudowy Warszawy. Zadowoleni ze swego zobowiązania i z wielkim entuzjazmem pomocy Warszawie – w niedzielę 16 bm. Wyjechali do Nietkowic, pow. Krosno, gdzie przez cały dzień pracowali przy załadowywaniu cegły na wagony. Należy zaznaczyć, że młodzi technicy wzięli już poprzednio udział w akcji żniwnej. Po całodziennej pracy, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku młodzi technicy postanowili pracować i uczyć się jeszcze ofiarniej. (kursanci)

27 październik – Kto nie brał udziału w zbiorowym transporcie ziemniaków w gromadzie Brody powiatu krośnieńskiego?

Jak dla wszystkich innych gromad naszego województwa, tak też dla gromady Brody gmina Nietkowice pow. Krosno n.O. sprawa terminowej odstawy ziemniaków dla robotników w miastach stała się sprawą honoru większości chłopów. Zagadnieniem wypełnienia planu gromadzkiego żyła od wielu dni podstawowa organizacja partyjna tej gromady. Stworzono tam silny aktyw, który poprzez osobiste kontakty z poszczególnymi chłopami zmobilizował całą gromadę do odstawy zbiorowej. W dniu 23 bm. Chłopi zorganizowali kolektywny transport ziemniaków. Na przeszło 20 udekorowanych flagami robotniczymi, transparentami i zielenią wozach i furmankach odwieźli oni do punktu skupu 9 ton ziemniaków niekontraktowanych. Na czele transportu jechał ob. Jan Piszcz, który wiózł na swoim wozie 650 kg ziemniaków. Za nim jechali chłopi Jan Pietrzykowski, Władysław Pluto, wdowa i matka pięciorga dzieci ob. Amelia Dojlide i wielu innych. W Brodach ziemniaki obrodziły w tym roku nie najgorzej, jednakże nie wszyscy miejscowi chłopi poczuli się do obywatelskiego obowiązku i nie wzięli udziału w ogólnogromadzkiej odstawie. Chłopi, którzy brali udział w kolektywnym transporcie pytają dlaczego razem z nimi nie odstawili ziemniaków tacy, jak Bolesław Lachowicz, Józef Wysoki, Antoni Tatarynowicz, Bronisław Waleriańczyk, Władysław Dębek, Stanisław Rola, Wincenty Wieczorek, Władysław galijski, Anna Stankiewicz, Władysław Żurek, Witold Czerwieński, Aleksander Czerwieński i inni. Gromada Brody piętnuje takich chłopów co to uważają, że plan gromadzki będzie wykonany bez nich. Robotnicy miasta czekają na ziemniaki od każdego, kto je posiada i zobowiązany jest do ich odstawy. Każde ociąganie się – jak to słusznie powiedział ob. Piszcz – to wroga postawa wobec całego narodu polskiego, walczącego z uporem o swoje lepsze jutro. (ekipa nr 1)

mar 272017
 

Gazeta Lubuska

Przeglądając gazety wyszukaliśmy artykuły, w których pojawiały się często wzmianki, a czasem i i całe artykuły opisujące, co działo się w naszych miejscowościach. Niektóre artykuły cytujemy w całości, a z niektórych wzmianek wybraliśmy informacje będące dziś niejako kroniką. Artykuły te pochodzą z Gazety Lubuskiej (od 01.01.1950 do 05.08.1950) oraz Gazety Zielonogórskiej (od 06.08.1950 do 30.06.1975) będących organem wydawniczym Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

7 styczeń – Zakończenie rejestru rezerw osobowych w powiecie Krosno

W ramach rejestracji rezerw osobowych mężczyzn urodzonych w latach 1905-1918 zamieszkałych w pow. Krośnieńskim, Wojskowa Komisja Rejestracyjna odbyła spisy, przyjeżdżając do wyznaczonych punktów spisowych w gminach i miastach, gdzie dokonywano rejestracji. (…) Do najlepiej zorganizowanych punktów rejestracji należy zaliczyć m.in. gminę Nietkowice. Gmina Maszewo wykazała się zrozumieniem potrzeb komisji, gdzie czynny udział wzięło miejscowe koło Ligi Kobiet dając dobry przykład koleżankom z koła w Bytnicy i Nietkowicach, które nie wykazały żadnej żywotności, zainteresowania ani współpracy. Gmina Nietkowice zamykała objazd Komisji po pow. Krosno. W dniu jej wyjazdu Podstawowa Organizacja Partyjna PZPR, ZS oraz Zarząd Gminny w osobach tow. wójta Sobkowiaka, sekr. gm. PZPR Zabłockiego, sekr. ZS ob. Łonia, żegnali Komisję w imieniu gm. Nietkowice oraz pow. Krosno, w prostych słowach dając wyraz chęci współpracy oraz serdecznego ustosunkowania się mas ludowych do Odrodzonego Wojska Polski Ludowej. (Jn)

8 czerwiec – Zorganizować w Gm. Nietkowice koło Samopomocy Chłopskiej

Gromada Brzezie w gminie Nietkowice pow. Krosno, jest chyba jedną gromadą nie posiadającą Gromadzkiego Koła Samopomocy Chłopskiej. Były już wprawdzie próby zawiązania Koła SCh, spełzły one jednak na niczym. Kilkakrotnie odbywały się zebrania gromadzkie, na których przewodniczący GRN tow. Józef Szczepiła oraz sekretarz Gminnego Zarządu ZSCh wygłaszali referaty omawiające znaczenie ZSCh na wsi – jednak nic nie zdołało „rozruszać” mieszkańców tej gromady. Drugą bolączką, która nurtuje mieszkańców gm. Nietkowice jest biurokracja i brak kolektywnej pracy w Gm. Zarz. ZSCh. Są wypadki, że pisma wpływające do Zarządu leżą nieraz po kilka lub kilkanaście dni, zanim nabiorą „mocy urzędowej”. Prezes Gminnego Zarz. ob. Jan Mesjasz mało interesuje się pracą ZSCh i wszelkie sprawy składa na barki sekretarza Henryka Packa, który nie może podołać swoim obowiązkom. Na przykład: nie rozprowadzono dotychczas znaczków i legitymacji ZSCh, które leżą na biurku sekretarza od 12 kwietnia br. mimo, że mieszkańcy gm. Nietkowice czekają na wydanie im legitymacji, chcą bowiem opłacać składki. Wydaje się nam, że kompetentne władze winny bliżej zainteresować się gm. Nietkowice i uzdrowić stosunki w miejscowym ZSCh. (Stanisław Wasilewski – korespondent wiejski)

15 czerwiec – Pożar lasu w gminie Nietkowice

Z nieustalonych przyczyn wybuchł w ubiegłym tygodniu pożar państwowego lasu w Gm. Nietkowice. Pożar rozprzestrzenił się bardzo szybko i gdyby nie natychmiastowa pomoc Ochotniczej Straży Pożarnej ze wsi Sycowice, która natychmiast przystąpiła do akcji ratowniczej, pożar wyrządziłby olbrzymie straty. (Wasilewski – korespondent wiejski)

OSP Sycowice (zdjęcie ze zbiorów Zdzisława Kociemby)

lut 052017
 

Dzięki uprzejmości Pana Andrzeja Nowaczyka mamy okazję zaprezentować zdjęcia z zimowej powodzi na Odrze w 1987 roku. Widać na nich potęgę naszej Odry i mrozu w postaci wielkich „kloców” lodowych.

 

 

 

sty 092017
 

Browarnik Karl Schubert

Przedstawiamy wspomnienia  Siegfrieda Heidera, który w latach 70-tych XX wieku odwiedził swoją rodzinną miejscowość Groß-Blumberg a swoje odczucia opisał w artykule  zamieszczonym w czasopiśmie  „Crossener Heimatgrüße”. Niestety Siegfried opisuje budynki wsi, które nie przetrwały zawieruchy wojennej i powojennej.

Mój dziadek od strony matki – browarnik Karl Schubert z Prus Wschodnich, wziął ślub w 1880 w Berlinie z moją babcią Caroline z Turyngii, a następnie udali się na siedem lat do Rosji. Dziadek pracował w Jekaterinoslawiu nad Dnieprem jako piwowar. Następnie para wróciła do Niemiec i browarnik Schubert nabył koło Groß-Blumberg 7830 mkw ziemi. Obejmujące część dawnej winnicy. Zbudował tam browar z zajazdem, a później dom. Warzył ciemne piwo. Potrzebny chmiel dziadek zbierał na pobliskim polu, „Federecke”. Piwo dostarczał w małych beczkach lub także „luzem” w wielkiej beczce na konnym zaprzęgu bezpośrednio do konsumentów w okolicznych wioskach. Z sześciorga dzieci małżonków Schubert, troje urodziło się w Rosji, a troje młodszych w tym moja matka, przyszło na świat w Groß-Blumberg. Najstarszy syn Ernst nauczył się także warzenia piwa, ale poległ w pierwszej Wojnie Światowej. Po śmierci dziadka w 1916 roku browar został zamknięty. Zajazd dalej prowadzili moi rodzice, o którym mieszkańcy Groß-Blumberg mówili „Beim Bräuer”. Także mnie nazywano jeszcze „Bräuersch Siegfried”.
Kiedy w roku 1974 wraz z żoną i córką odbyłem pierwszą podróż do ojcowizny, to szukałem naturalnie mojego dawnego domu, który był z boku wioski na skraju z lasu. Musiałem stwierdzić, że tam, gdzie kiedyś stał nasz dom jest tylko płaski teren, z dziko porośniętymi krzewami i drzewami wzgórzem. W ogóle, wszystkie budynki, które stały poza Groß-Blumberg, zostały zrównane z ziemią. Dotyczy to na przykład domu naszych sąsiadów Heißmannów, jak i wiatraku i całego „Dürre Katze”. Pełen entuzjazmu pokazałem żo
nie i córce, z zewnątrz miejsca w których spędziłem dzieciństwo i młodość, moją piękną szkołę, drogę do szkoły, którą kiedyś chodziłem boso a teraz spróbowaliśmy razem. Ale to było zabawne! Prowadziłem moją rodzinę dalej na naszą posesję z ogrodem, w której nawet jabłoń jeszcze stoi, i nasze wzgórze z lasem. Małe sosenki zasadzone niegdyś przez mojego dziadka, a teraz jest to okazały las. Mieliśmy zaplanowane, aby wziąć jakieś pamiątki z obecnego domu. Kopaliśmy w gruzie, i moja żona faktycznie odkryła ku radości wszystkich małe miedziane miski. Wprawdzie były pokryte patyną, ale od razu sobie przypomniałem, że kiedyś należały do mojej matki. Poza tą najpiękniejsza pamiątką z podróży spakowałem też kilka wyszukanych kamieni, i niektóre pędy dzikiego wina, które rosły już za czasów dziadka od strony południowej browaru i obecnie zarastają sklepienia dawnych piwnic. Przewiezione pędy rosną teraz w naszym ogrodzie w Rüsselsheim.
La
s obok naszego dawnego majątku i teren parafialny zostały wykarczowany do drogi do Klein-Blumberg, ale w międzyczasie ponownie obsadzony. Udaliśmy się wzdłuż do Federmühle, który znajdował się tuż przy granicy powiatu koło Hammer i był kiedyś popularnym miejscem wycieczkowym. Ale z młyna nie zostało nic. Również naprzeciwko mały dom, stara siedziba młynarza Hermanna, jest tylko kupą porośniętych krzaków. Tak samo nie ma trzeciego budynku od sędziego. Tylko stary most nad strumykiem Heidemühle nadal istnieje, tak że dzisiaj z Groß-Blumberg do Hammer można przejechać autem. Od wschodniej części mostu znajdował się się staw młyński, gdzie była spiętrzana woda i my jako dzieci podziwialiśmy jak zasila duże młyńskie koło, teraz nie widać prawie nic. Czasami wiosłowaliśmy łódką młynarza na krzyż i w poprzek po idyllicznej wodzie. Dziś jest to w dużej mierze zamulone przez liczne rośliny bagienne i otaczające wysokie drzewa liściaste. Tylko w środku przeciska się potok, któremu kierunek wody nadaję gąszcz brzóz.
Przy naszej drugiej wizycie w powiecie Crossen w 1976 wędrowaliśmy w osiem osób – moje dwie siostry i ich rodziny i tym razem byliśmy także w Rollmühle. Stary kamienny drogowskaz stoi jeszcze dzisiaj na rozwidleniu do Federmühle i Rollmühle. Napis jest wyblakły. Ponowne znakowanie jest bezcelowe, ponieważ obydwóch grup budynków już nie ma. Na tyłach tego kamienia są kamienne schody, które były bardzo przydatne w dzieciństwie do wspinania się. Ponownie nie mogłem się oprzeć wspiąć i skoczyć. Zrobiliśmy małą wycieczkę, w drodze do Rollmühle odbiliśmy w kierunku Luch, bagienne wrzosowiska, w otoczeniu lasu sosnowego. Niegdyś ten teren był piękny a dzisiaj niestety suchy i stepowy. Prawdopodobnie zostało to spowodowane przez rozległy wyrąb lasu w okolicy.
W Rollmühle nie stoi już żaden budynek, oprócz ogromnej tamy. Położony na północ ten ogromny zbiornik został utworzony w trakcie wznoszenia niemieckich umocnień granicznych, obecnie jest zamieszkały przez liczne gatunki ptaków wodnych, w pięknej, spokojnej naturze. Tam gdzie kiedyś był młyn i duża posiadłość rolna Frahnsa z budynkami gospodarczymi teraz znajdziemy tylko niewielkie kupki porośnięte krzakami.
Przeszliśmy brzegiem wzdłuż wspaniałego strumienia w kierunku Klein-Blumberg. Po lewej stronie stronie drogi na polu przywitał nas miło pracujący tam Polak. Z powodzeniem zbierając grzyby docieramy z powrotem lasem przez Hunde-Bergen do punktu wyjścia Groß-Blumberg.

Tłumaczenie Adam i Janusz

lis 142016
 
Jest to parowiec kołowy "Johannes" mieszkańca Groß-Blumbergu Heinricha Damschke z akwenu Berlin (przedmieścia Rummelsburga). Holownik został zbudowany w stoczni Schichau w 1877roku w Elblągu i wysadzony przez Wehrmacht w Kostrzynie na początku 1945 roku.

Parowiec kołowy „Johannes”

Holowniki rodziny Damschke/Zaube z Groß-Blumberger – dwa do 1963 roku popłynęły dla NRD

W artykule „Właściciele parowców z Klein- i Groß-Blumbergu” Kurt Kupsch wspomniał tylko pokrótce o rodzinie Damschke , ponieważ miał o nich nie pełne informacje. Kurt Kupsch jednak miał okazje na spotkaniu byłych mieszkańców powiatu Crossen w czerwcu 1994 w Rödinghausen zasiąść przy stole z braćmi Manfredem i Arno Zaube – wnukami Heinricha Damschke, którzy przeczytali artykuł i i byli trochę rozczarowani, że jest tak mało o ich rodzinie. Kurt Kupsch obiecał wtedy, że poprawi swoje zaniedbanie i w tym czasie zgłębił swoją znajomość przez telefon i przez przyjacielską korespondencje. Efektem tego był kolejny artykuł uzupełniający informację o rodzinie Damschke zamieszczony w czasopiśmie „Crossener Heimatgrüße”.

Żegluga odrzańska rozwijała się i bogaciła gospodarczo region. Nawet mieszkaniec Groß-Blumbergu Heinrich Damschke w tym uczestniczył. Kupił w 1902 roku, mając zaledwie 32 lata, parowiec kołowy „Johannes” i przyjmował każde zlecenie. Pływał po Odrze i po innych brandenburgskich drogach wodnych. W rodzinnej miejscowości holował prom z jednego brzegu do drugiego, jeśli podczas powodzi prom nie mógł normalnie pływać. Heinrich Damschke zbudował z żoną, synami Alfredem i Rudolfem oraz córką Ella i zięciem Siegfriedem Zaube interes, pływający zakład. Podczas II wojny światowej „Johannes”, zbudowany w 1877 roku w stoczni Schichau w Elblągu, którego wygląd był rozpoznawalny jako weterana z XIX wieku, pływał najpierw dla urzędu ds. budowy dróg wodnych. W 1943 roku był nawet włączony do służby dla Wehrmachtu ze względu na niskie zanurzenie i używany na Wiśle i Bugu. Jego właściciel i kapitan udał się w wieku 73 lat na zasłużoną emeryturę. W zimie 1944 /45, przetrwał ruchy wojsk i był zacumowany w państwowym budynku stoczni w Kostrzynie. Tam żołnierze niemieccy wysadzili go, kiedy musieli cofnąć się przed sowieckim naporem. Polacy później zezłomowali wrak. „Johannes”, który z pewnością nigdy nie był poważnym konkurentem dla dużych holowników z przełomu XIX i XX wieku w śląskiej spółdzielni żeglugowej i innych przedsiębiorstwach żeglugowych, ale karmił rodzinę do 1943 roku kiedy państwo położyło na nim „łapę”. Najstarszy syn, Alfred Damschke kupił w 1926 roku swój własny mały holownik, który nazwał „Rudolf Alfred”. Również na tym statku załoga składała się zwykle z członków rodziny. Pod spodem na starym przedrukowanym zdjęciu wyraźnie widać jak ojciec Heinrich Damschke pomaga synowi lub zięciowi(o którym jeszcze wspomnę), kiedy jego „Johannes” doświadczył złych czasów i nie holuje. Parowiec ” Rudolf Alfred ” przetrwał zawieruchę wojenną oraz wczesny okres powojenny i został wycofany z użytku, ponieważ holowniki zostały zastąpione pchaczami. W 1963 poszedł na „złom” . Został wycofany ze służby i zezłomowany w 1970 roku w Eisenhüttenstadt. Córka Heinricha Damschke Ella i jej mąż marynarz Siegfried Zaube w latach 20-tych również dążyli do samodzielności. Para kupiła w1928 roku dobrze wyglądający statek, wybudowany w 1923 roku przez szczecińską stocznię dla przedsiębiorstwa żeglugi Retzlaff. Statek początkowo nazwano „Mimi”, wysoko postawiony poprzedni właściciel zmienił na „Kurt”, a mieszkaniec Groß-Blumbergu Siegfried Zaube z „Manfred ” zmienił jego nazwę na „Narwa”. Z tą nazwą parowiec przybył do przedsiębiorstwa państwowego Binnenreederei w NRD . Siegfried Zaube zmarł w 1953 roku w skutek wypadku, którego doznał na pokładzie. Następnie „powinności” wobec zleceń wykonywali jego synowie Manfred i Arno a statek został upaństwowiony w NRD i synowie mogli nim pływać jako jego pracownicy. Również ten holownik – ostatni z rodzinnego Groß-Blumbergu został wyłączony z eksploatacji w 1963 roku. Marynarze – syn i zięć byli jeszcze kilka lat po II wojnie światowej powiązani z założycielami blumbergowskiej dynastii armatorów, Heinrichem Damschke. Kiedy rodzina opuszczała dom w 1945 roku zadała oczywiście pytanie: „Dokąd?” Parowiec „Manfred”, który teraz nazywał się „Narwa”, był pierwszym schronieniem. 75-letniego i bogatego w doświadczenia Heinricha Damschke, który został znowu kapitanem. Trwało to, aż do 1949 roku. Potem pracował na tym samym stanowisku na „Rudolf Alfred” do 1953 roku. Wreszcie wypuścił stery z rąk i spędził ostatnie lata swego życia u swojego syna Rudolfa, który był właścicielem tartaku drewna opałowego w Werndorf koło Erkner. Heinrich Damschke tam zmarł w 1959 roku w wieku 89 lat. Pamięć o nim i o parowcach zachowała rodzina, zwłaszcza jego wnuki Manfred i Arno Zaube, od których ja również otrzymałem kawałek żeglarskiej historii powiatu Crossen i przykładowe zdjęcia.

Tłumaczenie Adam i Janusz

paź 142016
 
Bródki

Bródki

W artykule „Od Stahns młyna do domu Exlerów” autor Kurt Kupsch „spacerował” po Klein-Blumberg czyli dzisiejszych Bródkach. Kurtowi Kupschowi udało się także stworzyć przedwojenny plan Klein-Blumberg, na którym dokładnie zaznaczył domy oraz wypisał ich właścicieli. Natomiast w nawiasach podał przezwiska, które niekiedy jak wspominany kiedyś Reinhold Petzke (Schillers), były bardziej rozpoznawalne niż same nazwiska. Plan przedstawia stan z przełomu roku 1938/39. Imponująca jest liczba 72 domów mieszkalnych oraz budynki szkoły i młyna z tartakiem. W tym kilka domów było dwurodzinnych. Niestety początek roku 1945 zniszczył blisko 60% domów mieszkalnych w wiosce. Obecnie Bródki mogą poszczycić się nieco ponad 30 domami. Zapraszamy mieszkańców Bródek do odnajdywania swoich domów na planie.

Szczególne podziękowania dla naszego przyjaciela z Niemiec – genealoga-hobbystę Manfreda Hansela, który zdobył dla nas ów plan.

 

Plan Klein-Blumberg

  1. Nippe, Otto (Exlers)
  2. Kupsch, Adolf (Kaufmann Kupsches)
  3. Lange, Ewald (Aurichs) und Lange, Lina
  4. Stobernack, Reinhold (Schulzes)
  5. Witzlack, Paul (Schiffseigner)
  6. König, Hermann
  7. Petzke, Reinhold (Schillers)
  8. Lange, Paul (Villa-Kupsches)
  9. Jäkel, Heinrich
  10. Hauch, Wilhelm

GRABEN (rów)

  1. Henschke, Hermann

WEG ZUR ODER (droga do Odry)

  1. Schön, Willi (Schloits)
  2. Lange, Reinhars (Hornes)
  3. Höhne, Reinhold (Kaufmann Nippes)
  4. Nippe, Alfred (Dampfer-Nippes)
  5. Mattner, Paul (Schwalbes) und Noack, Franz (Kaufmann)

WEG ZUM MÜHLFELD (droga na młyńskie pole)

  1. Schulz, Gustav
  2. Die Schule (szkoła)
  3. Lange, Paul (Schwobekupsches)
  4. Friesewald, Hermann (Kliems)
  5. Wilzack, Gustav (Preußes)
  6. Stahns Mühle mit Wohnhaus
  7. Stahns Gesindehaus – Vietze und Zerbe
  8. Stahns Sägewerk und Dauernhof
  9. Kleinvogel (Preußes Selma)
  10. Löchel, Ernst
  11. Vollmar, Paul / Gaffling, Herbert
  12. Hoffmann, Willi (Deckers)
  13. Pächnatz, Ernst / Klauke, Martka (Klaukes)
  14. Hirthe, Otto
  15. König, Heinrich (Heißner)
  16. Schmidt, Hermann (Nuß) und Janthur Paul
  17. Stellmacher, Paul (Backers)
  18. Höhne, Bertha
  19. Nippe, Bruno (Heißner)
  20. Eisemann, Agnes (Hampels) Gastwirtschaft und Saal
  21. Klauke, Paul (Schmiedeappels)
  22. Nippe, Bernhars (Kriegerpetzkes)
  23. Kulisch, Ernst
  24. Lange, Reinhold (Appels)
  25. Höhne, Herbert und Lange (Höhnes)
  26. Lange, Bertha
  27. König, Willi (Frietzes)
  28. Nippe, Otto (Hoffmanns)
  29. Stobernack, (Jäckels) Paul
  30. Müller, Anna (Owsarek)
  31. Witzlau, Hermann
  32. Conrad, Adolf und Heiterhoff, August
  33. Frietze, Oskar
  34. Dittmann, Kurt (Glogers)
  35. Höhne, Anna (Fellers)
  36. Schmidt, Paul
  37. Nippe, Willi
  38. Petzke, Otto (Magnus)
  39. Pfeiffer, Reinhard
  40. Schmidt, Matha (Pankowski)
  41. Das Gemeinde-Armen-Haus (Schlanßes)
  42. Lange, Arthur (Ruttkes)
  43. König, Paul (Arnolds)
  44. Schmidt, Reinhold (Hindemiths)
  45. Handke, Paul
  46. Appel, Hermann (Seiferts)
  47. Mattig, Emma
  48. Schulz, Martha (Schubets) und Rossel, Gustav
  49. Marschall, Gustav (Schillers)
  50. König, Gustav (Schloßkönig)
  51. Pächnatz und Vogt, Bertha
  52. Schneider, Auguste und Schneider, Bertha (Königs)
  53. Stadach, Otto
  54. Lange, Gustav (Franzes)
  55. Lange, Otto
  56. Glasing, Adolf (Höhnes)
  57. Büttner, Otto
  58. Büttner, Hugo
wrz 052016
 
Bródki

Bródki

Przedstawiamy tłumaczenie artykułu autorstwa Kurta Kupscha zamieszczonego w  czasopiśmie „Crossener Heimatgrüße”. Kurt Kupsch wspomina przedwojenny Klein-Blumberg. Ciekawe czy mieszkańcy Bródek wiedzą o które domy chodzi?

Społeczność ta na początku lat 30-tych w konkursie pod hasłem „Nasza wieś jest piękna” została uznana za najpiękniejszą wieś powiatu Crossen, usłyszałem to niedawno od kogoś kto tam dorastał. Dowiedziałem się z przedruku Heimatkreisbetreuers, że Klein-Blumberg miał około 330 mieszkańców i około 50 numerów domów. Wszystko to spowodowało, żeby wykonać z czytelnikami „Heimatgrüße” w myślach spacer przez wieś. Klein-Blumberg nie był tak mały. Doszedłem do tego wniosku, kiedy rozpoczynałem spacer na zachodnim wjeździe. Na początku duże wrażeniem robi Stahns młyn z trzypiętrowym budynkiem mieszkalnym i przemysłowym na prawo, a także tartak i romantyczny staw młyński z płaczącymi wierzbami na brzegu i siedliskiem łabędzi na środku i po lewej. Chociaż młyn administracyjnie należał do Deutsch-Nettkow (Straßburg a. O.), ale dla gości, którzy przybywali na przykład ze stolicy powiatu był ładnym wstępem do Klein-Blumbergu. Z pewnością niejedna wioska chciałaby mieć równie atrakcyjne wejście. Staw był odławiany każdej jesieni. A w zimie można było na lodowej powierzchni „ślizgać się” i jeździć na łyżwach. Strażnik Eisermann – mieszkał tuż prawdziwy „profesjonalista”. Z pracowitością i gorliwością próbował innych łyżwiarzy nauczyć swoich pętli i piruetów. Tuż za stawem stał dom zarządcy Stahns młyna. Dalej patrzymy po lewej na dobrze utrzymaną posiadłość: sklep mięsny, piekarnia i gospodarstwo rolne Vollmersów. Po prawej stronie drogi graniczą ze sobą dwa dumne gospodarstwa rolne: Preußes i Kliems. Dalej przy wejściu do wsi stoi dom – jeśli dobrze pamiętam – Linden, nie duży, ale ładny. Nieco dalej ukazuje się duży dziedziniec szkolny. Sama szkoła stoi w głębi. Obok jej wejścia można było przeczytać napisane dużymi literami: „Nauka przynosi zaszczyt”. O synu zasłużonego wiejskiego nauczyciela Hans Walter i Hänschen krążyły anegdoty. Jeszcze dziś niektórzy moi dobrzy znajomi sprawdzają moją pisownie i ortografię i muszę powiedzieć: Nauczyciel Walter na poważnie brał sentencję obok drzwi szkoły. Cześć jego pamięci!
Kilka kroków dalej znowu jest sklep spożywczy Noack – były tam także inne rzeczy, takie jak garnitur do bierzmowania, łańcuch dla krów i cotygodniowy świeży olej lniany – mieszkańcy centrum miejscowości załatwiali tu podstawowe potrzeby. Przed i za Noackiem dwie drogi prowadzą do pól. Przy pierwszej stoi krzak czarnego bzu. Drugą udaliśmy się do Odry. Z daleka widzieliśmy tutaj „Schnecke”, który podczas powodzi wodę zza wału przepompowuje do koryta rzeki. Idąc główną drogą widzimy po prawej stronie kilka gospodarstw. Następnie stoi „Villa Kupsch” z realistycznie odtworzonym parowcem na wewnętrznej otwartej werandzie, klejnot wsi. Ta jedna osoba- marynarz wsadził ciężko zarobione pieniądze w dom, który był podziwiany nie tylko w Klein-Blumberg. Teraz spacerowicze mogli pierwszy raz ugasić pragnienie i złożyć wizytę w gospodzie „Zur Hoffnung”. W przytulnej jadalni siedziało się dobrze. A kto nie lubi nieco dłużej, jeśli dwie ładne córki uśmiechały się do niego? Schiller Reinhold, gospodarz – w rzeczywistości nazywał się Petzke – zawsze był postacią oryginalna. W lecie jego brązowy koń ciągnął lekki wóz na którym we wsi sprzedawał czereśnie lub ciemne piwo. Intonował solo na trąbce przez małe uliczki, a następnie wołał „czereśnie, słodkie czereśnie”. Jeszcze dzisiaj cieknie mi ślinka, kiedy myślę o tym. Jego brat Oskar, nawiasem mówiąc, był jednym z najbardziej znanych kapitanów parowców, był podobnym „typem”. Idąc dalej w towarzystwie ciekawych spojrzeń z okien domów nie zasługujących na uwagę domów. Wreszcie dochodzimy do sklepu sprzedawcy Kupscha. Jakoś wiele Kupschy od niepamiętnych czasów jest związanych z tym terenem. Na samym końcu wsi wydaje się że spacer dobiega końca ale jeszcze nie teraz. Za polem, nieco już wśród sosen w lesie między Klein i Groß-Blumberg stoi jeszcze senny dom: Exlersów. Ale tutaj teraz naprawdę jest koniec wsi. Teraz musimy jeszcze zobaczyć prawą stronę patrząc od strony Groß-Blumbergu, ponieważ została tylko opowiedziana z tamtej strony do Noacka. W drodze powrotnej na zachodzie przechodzimy najpierw obok Büttnera, którego dom stał tak jak Exlersów oddalony trochę od innych. O Büttner Marie wiedzieli wszyscy. Nosiła bułki od piekarza Kowalskiego z Groß-Blumberg. Idąc dalej dwa lub trzy były pokryte słomą, a następnie niektóre z cegieł, także proste domy. Wszystkie z tyłu na podwórku miały gdakające kury i stosy drewna opałowego. Wiejską ulicę otaczały ładne ogródki przed domem. Między tym stał „Schloßkönigs Villa”. Duży dom, ale willa? Ludzie mówili że tak jest. Mieszkańcy Klein-Blumberg zatrzymywali się jawnie w „Hoffnung”. Dlatego nazywali też tak Schloßkönigs Motorschiff. Po kilku niepozornych wiejskich obejściach droga rozwidla się na Schmiedegasse. Za nim pojawia się duża i rozległa karczma Eisemannów z salą. Stary zajazd, przytulny budynek, gdzie później dobudowano salę z piaskowców i czerwonej cegły. Kto chciał zobaczyć cały Klein-Blumberg musiał iść według drogowskazu do Rollmühle, a więc wejść w głąb Schmiedegasse. Po prawej widać było domy socjalne. To nie było miejsce spotkań dla mieszkańców, ale przytułek, w którym mieszkały wdowy lub pojedyncze osoby. Około dziesięciu jedno- lub dwu-rodzinnych domów, otoczony z każdej strony alejką. Droga do Rollmühle była piaszczysta. W czasie suszy każda furmanka powodowała gęste tumany pyłu. Ostatni domy stał przed właściwie rozpoczynającym się lasem sosnowym. Po lewej stronie drodze towarzyszyły – w lecie – kołyszące się pola. W Rollmühle, w okolicznym terenie, w gospodarstwie, w domu rodzinnym Frahn zawsze było wesoło. To tam dużo świętowano i dużo jedzono, co jest u innych rodzin ledwo znane. Polowanie nad młyńskim potokiem na dziki, jelenie i sarny dawało jedzenie na talerz. Również ptactwo było obfite. Hałas z młyńskiej wody i śmiech dzieci już dawno zniknęły. Wojna pozostawił jedynie kilka nędznych ruin młyna. Klein-Blumberg, jaki zobaczyliśmy, to niestety przeszłość.

 

Tłumaczenie Adam i Janusz

lip 252016
 
Bródki

Bródki

Przedstawiamy tłumaczenie artykułu zamieszczonego w czasopiśmie Crossener Heimatgrüße w roku 1965 wyrażający tęsknotę autora za swoją utraconą ojczyzną oraz jak wyglądają miejscowości 20 lat po wojnie.


To co planowałem od lat i marzyłem było już niedaleko. Miałem odwiedzić miejsce mojego dzieciństwa. Dość często w przeszłości moje myśli tam wędrowały, i dość często w moim młodzieńczym, lekko poszarzałym entuzjazmie deklarowałem: jadę znowu do Małego Kwiatowca!
W jakim stanie zastaniemy nasza ojczyznę? Rozczaruje nas? A może ta wyprawa otworzy stare rany? Takie były nasze myśli, gdy wyjeżdżaliśmy. A jeśli będzie tak, ze przez te 20 lat, które minęły i były pełne nowych doświadczeń, wrażeń – także pełne walki o nowe życie- nasza wspaniała ojczyzna okaże się czymś nierealnym?
Wiec nasza ojczyzna jest czymś realnym. To twarda rzeczywistość. Oto ona – trochę zmieniona w porównaniu do przeszłości, ogólnie znajoma i żywa jak poprzednio. Przyjazd dał nam nowe siły, ale również pytania, na które obecnie brak odpowiedzi. Udaliśmy się do Czechosłowacji, nieporównywalnie pięknej Pragi i przekroczyliśmy granicę w Kudowie i z chęcią podziwialiśmy pierwsze wrażenia: pola starannie uporządkowane, równo rozciąga się bruzda od bruzdy a ludzie na polach są jeszcze do późnego wieczora. Jest to obraz rolnictwa, jaki został nam w pamięci. Rolnik z koniem i pługiem, z kosą określa obraz – bez ciągnika, bez zachodniej mechanizacji, bez kołchozów ze Wschodu. Gdyby nie byłoby polskich nazw miast i wsi, zapomnielibyśmy, że jesteśmy tylko odwiedzającymi, tylko gośćmi. Na ulicy bawią się dzieci, są schludnie ubrane: są prawdopodobnie wielkim kapitałem politycznym Polski. Wydaje się, że starsze pokolenie – głównie przesiedleńców – nie ma prawdziwego poczucia przywiązania do tej ziemi, ale dzieci dorastają w tym kraju i mają wewnętrzne powiązanie z nim.
Późnym wieczorem dotarliśmy do sąsiedniej Zielonej Góry. W pierwszym hotelu nie było wolnych pokoi. Propozycja: moja żona z jedna Polką a ja z Polakiem dzielimy pokój, co odrzucamy. Podjęliśmy próbę znalezienia innego zakwaterowania. Udało się potem jak nam powiedziano w hotelu drugiej kategorii. Pojawiają się trudności, bo nie mówią po niemiecku a trzeba wypełnić wiele formularzy.
Następnego dnia rano wita nas jasne słońce, a zatem niniejszy piękny dzień jest punktem kulminacyjnym naszej podróży. Pierwszym celem dzisiejszego dnia jest Krosno Odrzańskie. Krosno nie jest reprezentacyjnym miastem Poznańskiego. Na próżno w Zielonej Górze szukamy drogowskazu z tą nazwą. Tylko po za obrębem miasta Zielonej Góry, który jest niezwykle nienaruszone, jest znak CROSNO. Dobrymi drogami docieramy do siedziby powiatu. Dla osoby, która nie mieszkała w Krośnie, jest więcej niż trudno się zorientować. Krosno jest bardzo zniszczone. Zadane rany są jeszcze otwarte. Rynek taki jaki miałem w pamięci nie istnieje. Jako jedyny centralny punkt odniesienia pozostaje kościół Mariacki. Nie pozostajemy zbyt długo w tym mieście, w którym nie ma życia, ciągnie nas dalej. Przechodzimy przez most nad Odrą, Radnicę, Będów do Nietkowic.
Drogi nie stwarzają trudności, i tutaj gdzie bardziej natura niż człowiek charakteryzuje obraz otoczenia czujemy się swojsko. Jest wiele miejsc po drodze, które są pełne wspomnień. Przeżyłem coś czego nie da się opisać.
Wysoki poziom wody w Odrze trzyma w Krośnie całe rzędy barek przed mostem nad Odrą, sięga do domów na ulicy w Będowie i Radnicy. Tutaj także są wszędzie ludzie na polach. Ubogie gleby wymagają całkowitego zaangażowania i trudu – lecz wydaje się że nie oddaje z powrotem tego wysiłku i pracy. Szary obraz domów, szary obraz ludzi w nich zamieszkujących pomimo głębokiej zieleni wczesnego lata chcącego wiele zakryć.
W Nietkowicach (Nietkowice) robimy pierwszy większy postój. Fotografujemy wszystkie kierunki, nic nie zakłóca spokoju. Kilkoro dzieci jest świadkami naszego przyjazdu. Odwiedzamy miejsce urodzenia mojego ojca. Rozmowa z gospodarzami jest trudna, ponieważ nie potrafimy mówić po polsku. Ale chętnie bez wrogości pokazuje nam dom i stajnię.

Odwiedzamy cmentarz bardziej zniszczony przez naturę niż przez ludzi. Są wciąż fundamenty grobów, ale nie ma kamieni, które świadczą kto tu jest pochowany.
Zbliżamy się do Małego Kwiatowca (Bródki), gdzie kiedyś był nasz domu. Jak często w przeszłości przechodziliśmy lub przejeżdżaliśmy rowerem tą trasę. Krajobraz lasu się zmienił, jest inny niż go pamiętamy. Ale to jest bez wątpienia ulica mojego dzieciństwa. Mijamy miejsce, gdzie kiedyś stał młyn Stahn’scha i juz stoimy pod znakiem miejscowości. Gospodarstwo mojego wujka G. wita jako pierwsze przyjezdnych. Piec, studnia z żurawiem ciągle istnieją i opowiadają minione dnie. Wszystko jest swojskie i znane.
Dom Vollmar stoi jak zawsze dumny. Naprzeciwko szkoła, w której nauczyciel Waler prowadził ścisły reżim, zniknął. Dom mojej ciotki naprzeciwko mieszkania nauczyciela budzi silne emocje. Brakuje tej znajomej kochanej twarzy w oknie z mirta. Jak często ciotka B. stała w nim ze zmartwioną twarzą i czekała na mnie w swojej niestrudzonej opiece i cieple, gdy po raz kolejny zbyt długo siedziałem nad Odra.
Przyjazne twarze domów stały się szare, a stajnie i stodoła potrzebują naprawy. Ale wszystko jest jak dawniej. Nawet krzaki jagód rosną w starym miejscu. Brakuje mi tylko dużego drzewa gruszy, która tak często pokrzepiało małego chłopca swoimi owocami. Brakuje tez wędki, która stała za altana.
Tutaj też chętnie otwierają się drzwi, znajdują się ludzie umiejący niemiecki i prowadzona jest regularna rozmowa. Grób wuja O’s za stodołą jest nie do znalezienia. Kopiec grobu jest wyrównany. Staruszka pamięta to, ale nie potrafi tego miejsca dokładnie wskazać.
Podwórko Jackels – miejsce narodzin mojej matki – na skrzyżowaniu Landstrasse (Wiejska)i Kowalskiej (od kowala) stoi w swojej eleganckiej, kwadratowej formie jak kiedyś. Napięcie i niepewność, z którą weszliśmy do wsi, rozpływa się. Zrobiło się południe wiec od razu odwiedzamy właściciela. On umie po niemiecku. Bolesne są jego wspomnienia z Niemiec. Był w Buchenwaldzie od 1939 do 1945. Przywitał moją żonę pocałunkiem w rękę i przyjacielsko odpowiadał na pytania jakie mu stawialiśmy. On jest w średnim wieku i prowadzi gospodarstwo ze sympatyczną panią. On nie ma dzieci. Widać to w nim, że ma wiele zmartwień a i widok skromnego posiłku mówi więcej niż słowa. Narzeka na powodzie, przez które zrobiona praca poszła na marne. Jest prawie wszystko tak samo. W kuchni stoi szafa, a także stół na starym miejscu. Zapamiętany obraz mojego dzieciństwa stał się rzeczywistością, wprawdzie szarą, ale jednak stary, znany widok.
Szybko nawiązaliśmy kontakt z obecnymi gospodarzami – to już trzeci gospodarze od czasu wypędzenia. Co mamy odpowiedzieć na proste pytanie zdesperowanej bojaźliwej kobiety czy chcemy wrócić? – Gospodarz z dumą prezentuje jego dwa konie z prawdziwymi świadectwami rodowodowymi, jak sam wielokrotnie zapewniał. W oborze jest 5 krów, świnie i kury uzupełniają stary obraz. Indyki, które już dawniej tu były, są znowu, a także czarny podwórzowy pies przykuty do starej budy, szczeka prawie nieustannie na gości.
Podróż wyprowadza nas powoli z wioski. Dom wuja P już nie stoi, także dom Königs zniknął. Tam, wieś przestała istnieć. Natura z krzakami drzewami tworzy nowe życie i zakrywa ruiny. Zatrzymujemy się na obrzeżach, jeszcze raz stajemy i z powrotem oglądamy pozostawione widoki.
Tak, to stary Kwiatowiec, i jednocześnie nie ten sam! Nie chcemy być sentymentalni, i tak też nie jest. Możemy sobie wyobrazić, że nie będzie to pożegnanie na zawsze, ale w dalszym ciągu, możemy jutro znowu przyjechać. Chyba zawsze byłem za mało mieszkańcem a za dużo gościem, jako że nie mogłem przezwyciężyć bolesnego uczucia.
Na drodze do Dużego-Kwiatowca wszystko wydaje się niezmienione. Na cmentarzu przy wjeździe do wsi, nie można znaleźć grobów. Pojedyncza tablica nagrobna nadal głosi w języku niemieckim, że rolnik Lange jest tutaj pochowany. Drzewa i krzewy obejmują również tutaj łaskawie, to co nie powiodło się człowiekowi w trosce o zmarłych. Jedziemy do promu w Kwiatowcu, który jest nie czynny ze względu na powódź. Tutaj tez nie jesteśmy nachodzeni przez mieszkańców. Utrzymują oni odpowiedni dystans, tylko dzieci są ufniejsze, bo rozdajemy czekoladę. Ale i one są ostrożne, nie są nachalne.
Zamykamy rozdział naszej młodości i jedziemy przez znajome wsie do Sulechowa, gdzie nasz chłopak się urodził. Robimy krótką wizytę w szpitalu, robimy kilka zdjęć a następnie jedziemy w kierunku Poznania.

Tłumaczenie Adam  i Janusz

lip 102016
 

003Rozpędzony Janek Jarosz nie zwalnia tempa i dalej pisze…

Jeszcze w młodości licealnej były takie przepisy, że młodzież uczęszczająca do szkoły musiała koniecznie pojechać na hufiec pracy (na budowę, do lasu, do PGR-u), aby tam poznać trud pracy fizycznej no a przy okazji zarobić parę groszy na dalsze wakacje, na zakup błyskotek lub wymarzonych Wranglerów. Przez kolejne trzy lata z Bogdanem Kozubalem – tymże wspominanym Dankiem – jeździliśmy do Kombinatu PGR Czerwieńsk rowerami, aby tam stawić się na 6.00 do pracy jako pomocnicy kombajnistów w czasie akcji zbierania zbóż czytaj żniw. Podpisano z nami umowy i powiem uczciwie na duże pieniądze. Było to ok.6.000 tysięcy złotych za trzy tygodnie intensywnej pracy i tu jeszcze niespodzianka – w grudniu listonosz przyniósł ok. 2.000 złotych jak napisano w przelewie koloru czerwonego ( taki przekaz złotówek w owych czasach) „za akcję żniwną w roku 1967 podział 13 pensji”. To była radość. Kupiłem dwa garnitury, swetry, marynarki, bieliznę itp. Byłem gość miałem własne pieniądze i szansę takiego samego zarobku w przyszłym roku. W czasie żniw oczywiście myśmy jeździli na kombajnach a prawdziwi kombajniści leżeli w cieniu i kombinowali, komu sprzedać zbiornik lub dwa pszenicy, aby mieć na wódkę i zagrychę do niej. Średnio w czasie akcji kosiliśmy 3-4 kombajnami ok.300-400 hektarów trzech zbóż (żyto, pszenica, owies). Zboże jechało do Czerwieńska na dosuszanie lub bezpośrednio do silosów PZM lub młynów na mąkę. Ile ton było corocznie nie pomnę, ale wydaje mi się, że dużo. Wiem, że ok. 20 ton kombajniści kazali wypuścić w krzaki skąd chłopi z Pomorska, Wysokiego Przylepu wywozili wieczorem do swoich stodół. Należy pamiętać, że jeden zbiornik kombajnu zabierał ok. 1.200 kg dobrej wymłóconej zgodnie z normami pszenicy. Pamiętam, że kilka zbiorników zawieźliśmy do Wysokiego podczas jechania na nowe pola. Pszenicę wysypaliśmy na podwórko a nasi szefowie (kombajniści) już mieli na wódkę niezły pieniądz. Nikt tego nie pilnował a przynajmniej udawał,że nie widzi tego procederu. Byliśmy wówczas już uczniami LO w Sulechowie za czasów dyrektora Chojnackiego i mieliśmy świadomość tego karygodnego procederu… ale taki był socjalizm. Dyrektor Górnacz prawdziwy poznaniak z krwi i kości był dobrym gospodarzem i plony miał doskonałe.Chwalono go w zjednoczeniu, ale także jako człowiek był w porządku. Jeszcze lepsze zdanie można było usłyszeć o dyrektorze Lechu. Dlatego, że pracowaliśmy solidnie mieliśmy szansę na pracę w następnych latach. Nasz dzień pracy wyglądał następująco. Rano o 6.00 przyjazd do PGR, tankowanie kombajnu, smarowanie ponad 200 punktów smarowniczych, uzupełnienie płynów hydraulicznych, oleju silnikowego, dokręcenie śrub poluzowanych. O 7.00 Wyjazd na pole i do 14.00 Młocka – obiad- od 14.45 dalsze omłoty do wieczora. Niejednokrotnie prom nas nie zabrał (spóźniliśmy się) i do domu jechaliśmy na … most kolejowy. A bywało, że w czasie suszy jechaliśmy kombajnami do północy. Przejazd mostem kolejowym obowiązkowy i to nocą… Umyć się w zimnej wodzie i na 6.00 znowu w pracy. Poznaliśmy kawał ciężkiej i odpowiedzialnej pracy. Jak nie posmarowałeś łożysk to bądź pewny, że za dwa dni kombajn się zapalił w czasie pracy? My nie mieliśmy takiej sytuacji, ale w okolicznych gospodarstwach bywały przypadki pożarów.

Jednego lata byliśmy na OHP w Przetocznicy. Z naszą wychowawczynią Krystyną Palińską. Dziewczyny spały w budynku leśnictwa a my w wojskowych namiotach. Przez 3 tygodnie wycinaliśmy meczetami rodzaj burzanu, który zarastał szkółki leśne. Pamiętam, że po pracy urywaliśmy się z dziewczynami kawę do klubokawiarni w … Bródkach. Przez las prawie 10 kilometrów. Kawa była z ciastkiem i lemoniada na drogę. Potem powrót parami meldunek pani Palińskiej i dyskoteka z płyt winylowych w większości grupy „The Beatles”, które przywiozła na obóz Boguśka Bogucka wraz z odtwarzaczem i wzmacniaczem. Na tamte czasy to był rarytas. Myśmy to mieli. W nocy wyrywaliśmy się nad kanał Ołobok i tam nieśmiało próbowaliśmy całować nasze wybranki. Jakie to były fajne czasy. Jakie wspomnienia mamy do dzisiaj. Ja i mój kolega Danek Kozubal może potwierdzić naszą wakacyjną przygodę. A i dziewczyny na dowód byśmy znaleźli. Jasiu Galant, Jurek Kąkolewski, Rysiek Buzuk, Jurek Pater to paka, jaka wtedy trzęsła III A. Jesienią jechaliśmy na wykopki, sadzenie lasu- a latem do Wojnowa na obóz wypoczynkowy. Wszystko to zasługa wspomnianej już Krystyny Palińskiej naszej wychowawczyni-obecnie profesor Uniwersytetu Rzeszowskiego.

Chętnie wspominaliśmy Arnola – kłusownika, który całe życie niepokalał się pracą. Całe życie łowili wraz z kolegami ryby w Odrze (na Starej Odrze w szczególności), aby je sprzedać i mieć na wódkę. Arnol -tak go nazywano- potrafił jeszcze schwytać lisa, borsuka,wszystkie futerkowe-które obdzierał i sprzedawał w GS w Sulechowie lub przypadkowym ludziom prywatnym. Całe życie zajmował się swoim procederem. Techniki łapania były bardzo wymyślne i co tu gadać skuteczne.

Jan Jarosz

Translate »