cze 232014
 

 

Nietkowice

Nietkowice

Z chwilą wybuchu wojny na gospodarstwie pozostała jedynie Matka. Ja miałam 15 lat a brat i siostra byli znacznie młodsi i niewiele mogliśmy pomóc w ciężkich pracach polowych. Oprócz tego, że musieliśmy sami się wyżywić, na każde gospodarstwo nałożony był obowiązek dostarczenia określonych produktów żywnościowych w postaci mleka, jaj i mięsa na potrzeby niemieckiego państwa a praktycznie na potrzeby wojennych frontów.

Był to dotkliwy obowiązek szczególnie w sytuacji, w której nie bardzo kto miał pracować. We wsi zaczęli pojawiać się robotnicy przymusowi z podbitych krajów. Byli to głównie Francuzi i Polacy. Do naszego gospodarstwa przydzielono Francuza z którego nie było wielkiej pociechy, ponieważ z zawodu był masarzem i pracy w gospodarstwie musiał się dopiero uczyć, ale pracował na tyle na ile potrafił.
Po zakończeniu wojny sytuacja która powstała była zaskoczeniem zarówno dla Niemców, jak i dla Polaków. Do Nietkowic zaczęli napływać repatrianci ze wschodu, osadnicy wojskowi a także przesiedleńcy z głębi Polski. Niemcy systematycznie byli wysiedlani, a ich gospodarstwa przejmowali Polacy. Teraz role się odwróciły i do czasu wysiedlenia Niemcy przydzielani byli do pracy polskim gospodarzom.

Panowała specyficzna atmosfera polegająca na tym, że Niemcy opuszczając swoje gospodarstwa byli przekonani, że wkrótce tu powrócą, a Polacy byli początkowo przekonani, że długo tu miejsca nie zagrzeją.

Mnie przydzielono do pracy w gospodarstwie osadnika wojskowego Władysława Sobiecha który pochodził z okolic Garwolina koło Warszawy. Nie miał tam po co wracać, bo jego rodzina była dość liczna, a gospodarstwo mieli niewielkie.

Do czasu jego sprowadzenia się, przydzielonego mu domu i gospodarstwa w Nietkowicach pilnował jego brat Józef, wraz ze swoją matką, która opiekowała się trójką małych dzieci innego jeszcze syna, rozstrzelanego w czasie wojny przez Niemców. W ten sposób poznałam swojego przyszłego męża.

Józef, kilka lat ode mnie starszy, był przystojnym mężczyzną i przez pewien czas pracował w Berlinie, co umożliwiło mu poznanie trochę języka niemieckiego. Ta znajomość języka umożliwiła nawiązanie pomiędzy nami pewnej sympatii i uczucia z którego na początku nie zdawałam sobie sprawy. Ja w tym czasie zupełnie nie znałam języka polskiego.

24 listopada 1945 roku miało miejsce ostatnie wysiedlenie Niemców z Nietkowic. Na stację w Radnicy ciągnął smutny orszak ludzi z dobytkiem w tobołkach i ręcznie ciągniętych wózkach. Następny etap to Krosno Odrzańskie.

W tej ostatniej grupie wysiedleńczej znajdowałam się również ja, wraz z moimi Rodzicami i rodzeństwem. To co wszyscy wtedy przeżywaliśmy opuszczając swoje rodzinne strony, swoje gospodarstwo i dorobek całego życia, można sobie jedynie wyobrazić.

Kiedy byliśmy już w Krośnie, zamieszkując tymczasowo w zdewastowanych wojskowych barakach w okolicy szpitala, przypędził tam z Nietkowic bryczką zaprzężoną w parę ładnych gniadych koni mój Józef i wykrzyczał „ ERNA, WRACAJ !”.

Pomimo upływu tylu lat, nie jestem w stanie nawet dzisiaj powiedzieć, co spowodowało, że bez wahania opuściłam Rodziców i rodzeństwo i przesiadłam się do Józefowej bryczki. Czy to była miłość, czy chęć pilnowania opuszczonej gospodarki i zgromadzonego materiału na budowę domu, czy jedno i drugie, ale chyba to pierwsze… . No cóż, niezbadane są tajemnice kobiecego serca… .

Wróciliśmy do Nietkowic i początkowo zamieszkaliśmy w domu Władysława, brata Józefa. W tym czasie mój rodzinny dom był już zajęty, ale trwało to dość krótko, bo ludzie mieszkający tam wyjechali wkrótce do poznańskiego. Józef postarał się o przydział tego domu i zabudowań, ale ziemi moich Rodziców już nie udało się odzyskać. Dostaliśmy około 12 hektarów w innym miejscu, za co musieliśmy spłacać w ratach w przeliczeniu na zboże, bo Józef nie był ani repatriantem, ani osadnikiem wojskowym.

Po pewnym czasie wzięliśmy ślub cywilny i zmieniłam swoje rodowe nazwisko na polskie nazwisko mojego męża. Ślub kościelny wzięliśmy gdzieś po sześciu latach z uwagi na to, że ja byłam wyznania ewangelickiego i musiałam przejść na wiarę katolicką, co związane było z obowiązującą w tych sprawach procedurą. W tym czasie zupełnie dobrze nauczyłam się języka polskiego i wzięło się to niejako „samo z siebie”.

Rodzice i rodzeństwo którzy byli przeciwni mojemu pozostaniu w Polsce, dotarli w rejon Cotbus gdzie na początek wynajęli pokój z kuchnią. Ojciec pracował w kopalni węgla brunatnego a siostra chodziła do szkoły.

Brat został elektrykiem i rozpoczął pracę w swoim zawodzie. Mama prowadziła dom i pracowała trochę u gospodarzy w pobliskich wsiach, bo znała się na tej robocie i zawsze coś ze wsi do domu przywiozła. Z czasem stać ich było na kupienie własnego domku z ładnym ogródkiem.

Zaraz po wojnie w Nietkowicach brakowało wszystkiego, ale ludzie szybko zagospodarowali się i żyło nam się nie najgorzej. Gdzieś po trzech latach wprowadzono tzw. obowiązkowe dostawy które nakazywały sprzedaż „do państwa” produktów rolnych poniżej kosztów ich produkcji, np.: rolnik „pełno rolny” posiadający około 12 ha, musiał odstawić między innymi 200 kg żywca.

Praktycznie były to dwa 100 kg tuczniki. Cena tucznika kontraktowanego wynosiła 28 zł/kg, a cena odstawianego w ramach dostaw obowiązkowych tylko 8 zł/kg. Żyto kosztowało 60 zł/q, a na obowiązkowe dostawy 16 zł/q, mleko 1,05-1,10 zł/litr i odpowiednio 0,51 gr.
Sprowadzało się to do tego, że praktycznie rolnik musiał jeszcze do tych świń, żyta i mleka dopłacić, ponieważ uzyskiwana cena nie pokrywała kosztów produkcji. Jeśli ktoś świń nie hodował to musiał je kupić i odstawić jako swoje. Po pewnym czasie zlikwidowano obowiązkowe dostawy mleka.

Konieczność ratalnego spłacania gruntów wprowadzała dodatkowe obciążenia a uzyskiwane plony na nietkowickich ziemiach nie były wysokie. Sytuacja taka powodowała, że rolnik pomimo codziennej harówki, nie bardzo mógł się dorobić.

W każdym bądź razie całe moje życie upłynęło na ciężkiej pracy która była niewspółmierna do osiąganych efektów. Nieraz zastanawiałam się nad tym jak by ono wyglądało gdybym nie pozostała w Polsce? Z pewnością lepszy byłby mój status materialny, ale czy tylko o to chodzi?

Człowiek podejmuje w życiu różne decyzje i zobowiązania, a miarą jego człowieczeństwa jest to, czy potrafi się z nich wywiązać i czy jest im wierny. Są to wartości które nadają życiu sens i które dla mnie zawsze były i są najważniejsze… .

 

Wspomnienia udostępnione dzięki życzliwości autora Cezarego Wocha

(opublikowane na sycowice.net oraz w książce autorstwa Cezarego Wocha Drogi do domu)

Erna Sobiech (druga z lewej) z mężem Józefem (pierwszy z prawej) i odwiedzający ich Niemcy (zdjęcie ze zbiorów Władysława Sobiecha)

Erna Sobiech (druga z lewej) z mężem Józefem (pierwszy z prawej) i odwiedzający ich Niemcy (zdjęcie ze zbiorów Władysława Sobiecha)

cze 152014
 
Zdjęcie szkolne Erny Kreuziger

Zdjęcie szkolne Erny Kreuziger

Na stół przykryty czyściutkim obrusem, podano ciastka i aromatyczną kawę. Wśród kilku zasiadających osób jest drobna, starsza Pani o miłym, pogodnym i życzliwym uśmiechu. Jest koniec kwietnia 2007 roku. Nietkowice.

Moje niemieckie nazwisko to Erna Krellziger. Urodziłam się w Nietkowicach 14 września 1924 roku. Moi Rodzice byli właścicielami 12- hektarowej gospodarki i mieszkaliśmy w domu w którym przebywam do dnia dzisiejszego. Miałam jeszcze młodsze rodzeństwo: brata i siostrę.
Do wybuchu wojny ani też w czasie jej trwania nigdy nie byłam w Sycowicach ale w tym czasie zarówno w Nietkowicach, Sycowicach czy Będowie, zamieszkiwali sami Niemcy. Każdy prowadził jakąś większą lub mniejszą gospodarkę. Najczęściej były to gospodarstwa około 12-hektarowe ale były też małe, po jednym czy dwa hektary, na których utrzymywano zazwyczaj jedną krowę, jakąś świnkę i trochę drobiu.
Najczęściej na tych małych areałach uprawiano na własne potrzeby jedynie ziemniaki i trochę zboża. Nikt z tych małych gospodarzy nie miał koni. Do prac polowych wynajmowane były za tzw.
„odrobek” od tych, którzy je posiadali. Ludzie ci zawsze mieli jakieś inne dodatkowe zajęcie, bo z takiej małej gospodareczki nie można było wyżyć.

Większe gospodarstwa miały od 10 do 15 hektarów, zazwyczaj około 12-tu. Ponieważ wszystkie prace w polu wykonywane były ręcznie, każdy z gospodarzy miał najczęściej po dwa konie. Chowane były krowy, cielęta, świnie, owce i zawsze trochę drobiu.

Wszyscy ludzie pracowali bardzo ciężko tym bardziej, że ziemia w Nietkowicach jest na ogół słaba. Zazwyczaj są to lekkie piaszczyste gleby, chociaż zdarzają się też lepsze kawałki. Mój Ojciec poświęcił się tylko pracy na roli a dla nas dzieci, też było mnóstwo obowiązków. Po powrocie ze szkoły zastawaliśmy napisane karteczki, gdzie i co mamy zrobić. Lekcje odrabiane były wieczorem.

W okresie zimowym kiedy było mniej pracy w polu i gospodarstwie, mężczyźni pracowali w lesie przy wywózce kopalniaka. Jedynym środkiem transportu były wydłużone chłopskie wozy i konie. Drewno wywożono z okolicznych lasów na stację kolejową w Radnicy. Była to ciężka praca, ale pozwalała na podreperowanie domowego budżetu.

We wsi wszystko było na miejscu. Były między innymi cztery knajpki, w których wieczorami gospodarze lubili pogadać przy piwie, ale alkoholu nie nadużywali. Były oczywiście osoby przebywające tam znacznie częściej i dłużej, ale to raczej wyjątki a tak jest przecież i dzisiaj. Dość często organizowano zabawy na które my jako dzieci nie mieliśmy wstępu. Działała straż i organizacje zrzeszające określone zawody.
Nasze gospodarstwo miało stare budynki, pamiętam jeszcze stodołę krytą strzechą. Rodzice ciężko pracując zbudowali najpierw stodołę, później budynek gospodarczy i świniarnię. W następnej kolejności zgromadzili materiał na dom, ale wtedy wybuchła wojna i odpowiednie urzędy nie pozwoliły na jego budowę twierdząc, że nie jest to właściwy czas i że dom postawimy po wojnie.

Ludzie nie byli przychylni prowadzonej wojennej polityce, bo wiedzieli czym to grozi. Rozmawiali o tym zarówno moi Rodzice, jak również dyskutowano pomiędzy sąsiadami. Nie minęło wiele czasu, jak zaczęto powoływać mężczyzn do służby wojskowej na rozlicznych niemieckich frontach.

We wsi pozostali jedynie starcy i bardzo młodzi chłopcy. Powołany został również mój Ojciec pomimo, że nie był już młodym człowiekiem i walczył na froncie w czasie pierwszej wojny światowej. Ojca skierowano do służby we Francji, skąd po wojnie szczęśliwie wrócił do domu. W ostatnim roku wojny do wojska został powołany i skierowany na front również mój brat. Miało to miejsce zaraz po skończeniu przez niego 18 lat, ale na szczęście on także wrócił do domu.

Wspomnienia udostępnione dzięki życzliwości autora Cezarego Wocha

(opublikowane na sycowice.net.pl oraz w książce autorstwa Cezarego Wocha Drogi do domu)

Zdjęcie szkolne  z 1936 roku - w czerwonym kółku zaznaczona Erna Kreuziger

Zdjęcie szkolne z 1936 roku – w czerwonym kółku zaznaczona Erna Kreuziger

 Zamieszczone przez o 21:57
Translate »