lip 232017
 

Sala blumbergowskiego „Alten Schenke” w czasie remontu we wczesnych latach 80-tych

Historia „Alten Schenke” w Groß-Blumberg – Wszyscy gospodarze byli potomkami Schulzów

Po dłuższej przerwie postaramy się wrócić do regularnej publikacji artykułów na naszej stronie internetowej.
Przedstawiamy artykuł Kurta Kupscha opublikowany w „Crossener Heimatgrüße” opowiadający o budynku w Brodach, który przed wojną służył Niemcom jako miejsce spotkań towarzyskich i zabaw. Natomiast po wojnie podobną rolę spełniał dla Polaków jako miejsce spotkań, występów, zabaw tanecznych czy imprez rodzinnych. Niestety ów budynek ostatecznie skończył jako fabryka obuwia zwana potocznie „kapciarnią”, który po pożarze sprzed kilku lat straszy zaroślami i resztkami pogorzeliska. Stąd także nasza prośba. Może ktoś posiada, a na pewno dużo ludzi w swoich albumach rodzinnych ma zdjęcia z lat świetności owego budynku, który tak bardzo przysłużył się Brodom i zechce się nimi podzielić.


Historia „Alten Schenke” w Groß-Blumberg zasługuje by być ukazana w druku, a tym samym zachowana. Na pewno był to jeden z najstarszych budynków w wiosce, a także niezwykle ciekawy architektonicznie. W latach 30-tych dobudowano salę, co pozostało w pamięci rodaków jako centrum towarzyskie (zabaw) także dla sąsiednich miejscowości. W budynkach gospodarskich znajdowała się kiedyś wiejska kuźnia, później stacja hodowlana państwowej stadniny Neustadt/Dosse. Nie powinno pozostać niewypowiedziane to, że gospodarze, chociaż dość szybko się zmieniali (autor poznał jeszcze trzech z nich), ale wszyscy należeli do rozgałęzionej blumbergowskiej rodziny Schulzów. „Schulze” według lokalnych rejestrów kościelnych pojawili się w 1774 roku. Pierwszy Schulze był określony jako grenadier i nazywał się Gottlob. Być może pozostał tu po wojnach Fryderyka Wielkiego nad Odrą. Jego syn Wilhelm Schulze, urodził się w 1801 i w księdze kościelnej został zapisany już jako właściciel gospody i kowal. Nie ma żadnych dokumentów czy kupił „Alten Schenke” lub sam ją wybudował. Zmarł w 1851 roku na zapalenie płuc, mając zaledwie 50 lat. Syn Wilhelma Johann Heinrich Schulze, który żył w latach 1833-98, był rodzicem obecnego byłego Blumberganina, o którym mowa. Ożenił się z Johanne Auguste Lange (przypuszczalnie o przezwisku Mirus). Z siedmiu dzieci tej pary, dwóch chłopców zmarło bardzo wcześnie. Jednak pięć córek było istotnie związanych z historia gospody w dużej wsi. Troszczyli się w takim stopniu, że pomimo wszelakich występujących trudności zajazd pozostał w rodzinie do 1945 roku. Dwie z nich zajmowały się ze swoimi mężami drobnym i kolonialnym handlem w miejscowości: Dohrmann i Zinke. W związku z tym, mogą one być wymienione z nazwiska ich mężów a lata urodzeń w nawiasach: Berta Vietzke (1861), Agnes Kirsch (1863), Anna Dohrmann (1865), Marta Kessler (1872) i Alma Zinke (1879).
Johann Heinrich Schulze nie miał męskiego potomka i przekazał posiadłość jednej z córek. Dlaczego była to druga najstarsza Agnes Kirsch, autor nie ma pojęcia. Jej mąż Johann Heinrich Kirsch zmarł już w 1904 roku a sama przeżyła go zaledwie pięć lat. Jej córka, Käthe, która później wyszła za mąż za (właściciela) kierownika poczty Bruno Voerkela, była jeszcze zbyt młoda, by przejąć gospodę. Tak Wilhelm Kessler zajął się gospodą. Przybył do Groß-Blumberg na przełomie wieków jako stajenny, wziął sobie drugą najmłodszą córkę Schulza – Marthę i mieszkał wraz z żoną na działce, na której stał później dom Kuchlingów (poczta). Był prawnym opiekunem Käthe Kirsch, zarządzana przez niego lub dzierżawiona gospoda i gospodarstwo kupił w 1911 roku za 72 000 marek w złocie. Wilhelm Kessler był prawdopodobnie bardziej rolnikiem niż karczmarzem. Utrzymywał kontakty ze stadniną Neustadt i postarał się o to, że za jego czasów – zawsze były dostępne do rozmnażania dwa wspaniałe ogiery z Prignitz – i tak pozostało aż do 1944 roku. Armia cesarska, a nawet Wehrmacht byli wdzięcznymi odbiorcami dwuletnich młodych koni.
Restauracja Wilhelma Kesslera zajmowała przestronną salę jadalną, która leżała tuż za drzwiami, niektóre przylegające pokoje oraz tylne sąsiednie budynki gospodarcze. Zapewne w latach 1910-1912, prawdopodobnie znacznie więcej, bo mieściła się w niej poczta. W jadalni później tańczono, kiedyś raz się tam znalazłem, odbywały się tam spektakle teatralne. Duży zielony piec kaflowy ogrzewa pomieszczenie. Na stole przed piecem dla gości były do picia ćwiartki lub achtelki wódki, gdzie opowiadano świetne historie lub „wymyślone”. Na środku pokoju stał duży bilard z pięcioma kulami, a na ścianie można zobaczyć uchwyt do kiji bilardowych i tablicę do pisania. Pod oknem było sześć lub osiem stolików, gdzie odbywały się turnieje w skata i Schafskopfturnier (to rodzaj gry w karty). Bar był tak wysoki, że średniej wysokości osoba musiała mocno unosić podbródek i nos. Ale to była przytulna gospoda Wilhelma Kesslera, pod którego nazwą na zewnątrz domu prześwituje jeszcze nazwa Schulze.
W środku światowego kryzysu gospodarczego 1932/33, Wilhelm Kessler zrobił głupstwo. Postanowił dobudować dużą salę do zabudowań gospodarczych, a tym samym pogrążył się w ogromnych długach. Poza tym salą jest dopiero teraz, po tym, jak Polacy podnieśli ją do rangi domu kultury, tj. została oczyszczona. Ale w środku były od początku wielkie bale marynarzy, piosenkarzy i weteranów wojennych. Scena była dla Benno Schmulinsky i jego zespołu w sam raz. Kiedy Benno pogłaskał jak mały Paganinii struny skrzypiec z kokardą, to tańczyło się oszałamiająco na pięknym parkiecie. Ale Wilhelm Kessler stał finansowo bardzo słabo i musiał prawdopodobnie już w pierwszym rok po inauguracji sali opuścić to miejsce. W przerwie znów ktoś wyskoczył z rodziny: George Vietzke, najstarszy syn pierwszej córki Johanna Heinricha Schulza – Berthy. Stracił w wypadku jako elektryk dłoń i stopę, a dzięki dużej kwocie odszkodowania mial dużo pieniędzy pod ręką. Przejął gospodę i wszystko, co należało do niej, ochrzcił ją mając w pamięci swoje zawodowe lata w Berlinie „Zur Molle” i prawdopodobnie nie żyło mu się za dobrze. Bo już w 1935 roku splajtował. W celu ratowania tego, co jeszcze można było uratować, posiadłość rodzinną odziedziczyła Käthe Voerkel, z domu Kirsch, córka Agnes – córki Schulza. Więc rodzina Voerkel otrzymała od Wilhelma Kessler pożyczone pieniądze. Żyli skromnie i oszczędnie i mieli nawet perspektywy na to, co zrobić, gdy wojna dobiegnie końca – chcieli modyfikacji, renowacji i naprawy. Dla nas, „nastolatków” z połowy lat 30., którzy „Alte Schenke” – obecnie nazywają go na pewno solidną firma i prawdziwym klubem tanecznym. W 1945 podczas podpaleń rosyjskich żołnierzy w Groß-Blumberg „Alte Schenke” pozostał w dużej mierze oszczędzony. Karczma jest rzeczywiście trochę z dala od głównej drogi. Ale detonacja wcisnęła część dachu budynku głównego. Wilhelm Kessler w tym czasie już nie żył, a rodzinę Voerkel pochłonęła fala uchodźców i uciekinierów. Nowa polska administracja nie zajęła się uszkodzonym budynkiem. Tak więc w całej restauracji hulał wiatr. W końcu polski rząd zrobił inwentaryzację, które zniszczone i uszkodzone budynki w pierwszej kolejności rozebrać, a które wyremontować. Centralny budynek, który służył Schulzom i ich potomkowie jako budynek mieszkalny i budynki gospodarcze oraz sala pozostały. Kiedy po 1980 roku, rolnik Ernst Becker w październikowym numerze z 1985 „Heimatgrüße” poinformował, że lokal stał się miejscem zebrań. Ściana szczytowa „Alte Schenke” została otynkowana. Odwiedzający i obserwujący mogą tylko w marzeniach zobaczyć ciepły piec kaflowy oraz ćwiartki i achtelki które kiedyś tu pili.

Tłumaczenie Adam i Janusz

mar 052017
 

Kurt Kupsch

Przedstawiamy krótką biografię Kurta Kupscha, który dzięki wielu swoim artykułom przybliżył nam historię naszych miejscowości.
Kurt Kupsch urodził się 11 kwietnia 1918 roku w Groß-Blumberg nad Odrą w domu numer 57 a obecnie zamieskałym przez Państwa Szarota. Został ochrzczony w ówczesnym Kościele Ewangelickim. Po nauce w szkole podstawowej pracował przez kilka lat w gospodarstwie zanim ukończył kurs żeglugi po Odrze, a następnie został zatrudniony jako marynarz w Śląskiej Dampferkompanie. W 1938 roku został powołany do służby w RAD. Po wybuchu II wojny światowej, od 1939 służył jako strzelec w lotnictwie aż w 1940 roku został zestrzelony w bombowcu nad Wielką Brytanię.
Po sześciu latach niewoli wrócił do pływania na barkach. Gdy jego statek cumował w 1949 roku na Küstenkanal w Esterwegen to Kurt Kupsch poszedł na festyn myśliwski do pobliskiego Neuvrees i wtedy poznał tam swoją przyszłą żonę Katharinę Brinkmann. W 1950 para pobrała się i zamieszkała w Friesoythe. Mał
żeństwu urodził się syn. Kurt Kupsch pływał dalej jako kapitan na barkach i transportował głównie rudę żelaza i węgiel z Rotterdamu do Zagłębia Ruhry i z powrotem. W 1963 roku zrezygnował z żeglugi i rozpoczął pracę w urzędzie gminy w Fiesoythe oraz dalej się kształcił w szkole zarządzania administracyjnego w Oldenburgu. Do czasu przejścia na emeryturę w 1981 roku Kurt Kupsch pracował w różnych działach administracji miasta, ale najdłużej w wydziale budownictwa.
W Friesoythe Kurt Kupsch zaangażował się także w kościele protestanckim, gdzie przez wiele lat jako wolontariusz działał w radzie parafialnej. Interesował się też swoim rodzinnym Groß-Blumberg. Napisał książkę o żegludze na Odrze, która wywołała wielkie zainteresowanie.
Po tym jak jego żona zmarła w 1998 roku, Kurt Kupsch spędzał emeryturę sam w Friesoythe. Jednak nuda nie była mu znana. Nawet mając 90 lat jeszcze regularne robił wycieczki po okolicy za kierownicą swojego samochodu. Zmarł w 2009 roku w wieku 91 lat pozostawiając po sobie bogata spuściznę historyczną części powiatu Crossen.

Adam

gru 122016
 
Brody

Brody

Kurt Kupsch z Groß-Blumberg w okresie 1982-1988 pisał dla „Die neue Oder-Zeitung” „Artykuły o historii żeglugi odrzańskiej”. Autor zebrał te artykuły i wydał w formie książki (w dwóch wydaniach). Były marynarz badał historię swojego cechu (zawodu) i jego migracji (pływania) po wschodnioniemieckich drogach wodnych. Artykuł ten pojawił się także w czasopiśmie Crossener Heimatgrüße.


Jeśli na przykład mieszkaniec Deutsch-Nettkow, Pollenzig, Rampitz Aurith przeczyta nazwę „Schill”  to powinien sobie przypomnieć: „Mały parowiec, którego często widywał”. A potomkowie Adolfa Otto i Karla Bretaga z Güntersberg oraz Maxa Stara z Fürstenberga dodatkowo powiedzą: ” Nasz ojciec (lub dziadek) byli przecież na nim kapitanem, bosmanem albo maszynistą.
To jest omawiany stosunkowo niewielki statek, który został zbudowany w 1908 roku w Stoczni Caesar Wollheim w Cosel koło Breslau dla berlińskiej Lloyd AG. Miał 15,44 m długości, 4,45 m szerokości i 1,55 m zanurzenia. Silnik parowy wykonywał pracę tak jak 100 koni. Należał do zwinnych i stabilnych typów ciągników, które często spotykano na wschodnich drogach wodnych, w Berlinie oraz w hamburskim porcie. Holownik został nazwany „Schill”, tak jak pruski oficer, który w 1807 roku odznaczył się w obronie Kołobrzega a w 1809 jego pułk huzarów bezskutecznie próbował wzniecić powszechne powstanie przeciwko Napoleonowi I. Schill poległ w Stralsundzie w ulicznej walce. Jedenastu jego oficerów karnie rozstrzelano w Wesel, a ponad 500 żołnierzy wysłano na francuską galerę. Tyle podaje encyklopedia o nim. Parowiec jeszcze do połowy 20-tych lat miał symbole berlińskiego Lloyd a potem czerwono-biało-czerwone Śląskiej Żeglugi. Połączenie tych dwóch firm w 1917 roku spowodowało powstanie praktycznie największego wschodnioniemieckiego przedsiębiorstwa żeglugowego. „Schill” został pierwotnie wyposażony bardzo skromnie i funkcjonalnie. Jednak akcja „Piękna prace” narodowosocjalistycznego Frontu Pracy w latach 30-tych doprowadziły do tego, że statek stał się lepszą kwaterą dla personelu, wygodne zejście pod pokład i tzw kuchnia letnia. To było wśród ciągników i holowników wizytówką przedsiębiorstwa żeglugowego. W czasie II wojny światowej „Schill” był używany jako holownik między Fürstenberg (Oder) a Berlinem. Tak było długo dobrze, jednak pod koniec wojny parowiec mocno ucierpiał podczas nalotu. Musiał zostać odholowany do stoczni remontowej w Spandau. Wiosną 1946 roku parowiec był ponownie sprawny ale musiał pływać pod kierunkiem sowieckiego okupanta z numerem rejestracyjnym 1-236. Holował długi czas śmieci nasypywane luzem na barki z Berlina na składowiska poza miastem. W końcu przedstawiciel realnego socjalizmu odkrył prusko-patriotyczną nazwę, która w tym czasie była nie do przyjęcia. Łódź została przechrzczona. Najpóźniej w 1949 roku została nazywana „Johannes” i od 1950 roku z nowym numerem rejestracyjnym D 2-148 należała do DSU (Deutschen Schiffahrts- und Umschlagsbetriebszentrale) w NRD. W 1957 został przydzielony do państwowego Przedsiębiorstwa Żeglugi Berlin. W 1957 „Johannes” otrzymał nowy kocioł, ale w 1971 roku został „wyłączony” . Przedsiębiorstwo żeglugowe kazało go unieruchomić. W 1973 hamburski makler opchnął starego parowca holenderskiej spółce na złomowanie. Jednak u zachodniego sąsiada miłośnik parowców o nazwisku Siem Visser odkryl „Johannnesa”, spojrzał na niego jako rarytas i uratował go przed złomowaniem. Holownik został podreperowany i jeszcze na koniec 1973 roku posadzony na wodzie. Jaki holownik okazał się nieekonomiczny tego nie ujawniono. W związku z tym w 1976 roku przeszedł kolejny remont dla nowego celu. Holownik został małym osobowym parowcem z tarasem słonecznym i zadaszeniem chroniącym pasażerów przed złą pogoda z miejscem dla 34 osób.
Ponieważ komin musiał być przedłużony to sylwetka byłego „Schilla” była teraz ledwie
rozpoznawalna. Czerwono-biało-czerwone z socjalistycznymi symbolami emblematami miało teraz zastąpić biało-czerwono-białe logo holenderskiej firmy. W 1983 „Schill” pseudonim ” Johannes ” nadal pływał opalany węglem. Potem jednak ślad statku w Holandii znikł. Kto przeliczył, dochodzi do wniosku, że mały i zwinny ciągnik z 1908 roku osiągnął poważny wiek 75 lat. Ta martwa rzecz „przeżyła” taką historię jak ludzie z XX-wieku.

Tłumaczenie Adam i Janusz

 Zamieszczone przez o 20:20  Tagged with:
lis 142016
 
Jest to parowiec kołowy "Johannes" mieszkańca Groß-Blumbergu Heinricha Damschke z akwenu Berlin (przedmieścia Rummelsburga). Holownik został zbudowany w stoczni Schichau w 1877roku w Elblągu i wysadzony przez Wehrmacht w Kostrzynie na początku 1945 roku.

Parowiec kołowy „Johannes”

Holowniki rodziny Damschke/Zaube z Groß-Blumberger – dwa do 1963 roku popłynęły dla NRD

W artykule „Właściciele parowców z Klein- i Groß-Blumbergu” Kurt Kupsch wspomniał tylko pokrótce o rodzinie Damschke , ponieważ miał o nich nie pełne informacje. Kurt Kupsch jednak miał okazje na spotkaniu byłych mieszkańców powiatu Crossen w czerwcu 1994 w Rödinghausen zasiąść przy stole z braćmi Manfredem i Arno Zaube – wnukami Heinricha Damschke, którzy przeczytali artykuł i i byli trochę rozczarowani, że jest tak mało o ich rodzinie. Kurt Kupsch obiecał wtedy, że poprawi swoje zaniedbanie i w tym czasie zgłębił swoją znajomość przez telefon i przez przyjacielską korespondencje. Efektem tego był kolejny artykuł uzupełniający informację o rodzinie Damschke zamieszczony w czasopiśmie „Crossener Heimatgrüße”.

Żegluga odrzańska rozwijała się i bogaciła gospodarczo region. Nawet mieszkaniec Groß-Blumbergu Heinrich Damschke w tym uczestniczył. Kupił w 1902 roku, mając zaledwie 32 lata, parowiec kołowy „Johannes” i przyjmował każde zlecenie. Pływał po Odrze i po innych brandenburgskich drogach wodnych. W rodzinnej miejscowości holował prom z jednego brzegu do drugiego, jeśli podczas powodzi prom nie mógł normalnie pływać. Heinrich Damschke zbudował z żoną, synami Alfredem i Rudolfem oraz córką Ella i zięciem Siegfriedem Zaube interes, pływający zakład. Podczas II wojny światowej „Johannes”, zbudowany w 1877 roku w stoczni Schichau w Elblągu, którego wygląd był rozpoznawalny jako weterana z XIX wieku, pływał najpierw dla urzędu ds. budowy dróg wodnych. W 1943 roku był nawet włączony do służby dla Wehrmachtu ze względu na niskie zanurzenie i używany na Wiśle i Bugu. Jego właściciel i kapitan udał się w wieku 73 lat na zasłużoną emeryturę. W zimie 1944 /45, przetrwał ruchy wojsk i był zacumowany w państwowym budynku stoczni w Kostrzynie. Tam żołnierze niemieccy wysadzili go, kiedy musieli cofnąć się przed sowieckim naporem. Polacy później zezłomowali wrak. „Johannes”, który z pewnością nigdy nie był poważnym konkurentem dla dużych holowników z przełomu XIX i XX wieku w śląskiej spółdzielni żeglugowej i innych przedsiębiorstwach żeglugowych, ale karmił rodzinę do 1943 roku kiedy państwo położyło na nim „łapę”. Najstarszy syn, Alfred Damschke kupił w 1926 roku swój własny mały holownik, który nazwał „Rudolf Alfred”. Również na tym statku załoga składała się zwykle z członków rodziny. Pod spodem na starym przedrukowanym zdjęciu wyraźnie widać jak ojciec Heinrich Damschke pomaga synowi lub zięciowi(o którym jeszcze wspomnę), kiedy jego „Johannes” doświadczył złych czasów i nie holuje. Parowiec ” Rudolf Alfred ” przetrwał zawieruchę wojenną oraz wczesny okres powojenny i został wycofany z użytku, ponieważ holowniki zostały zastąpione pchaczami. W 1963 poszedł na „złom” . Został wycofany ze służby i zezłomowany w 1970 roku w Eisenhüttenstadt. Córka Heinricha Damschke Ella i jej mąż marynarz Siegfried Zaube w latach 20-tych również dążyli do samodzielności. Para kupiła w1928 roku dobrze wyglądający statek, wybudowany w 1923 roku przez szczecińską stocznię dla przedsiębiorstwa żeglugi Retzlaff. Statek początkowo nazwano „Mimi”, wysoko postawiony poprzedni właściciel zmienił na „Kurt”, a mieszkaniec Groß-Blumbergu Siegfried Zaube z „Manfred ” zmienił jego nazwę na „Narwa”. Z tą nazwą parowiec przybył do przedsiębiorstwa państwowego Binnenreederei w NRD . Siegfried Zaube zmarł w 1953 roku w skutek wypadku, którego doznał na pokładzie. Następnie „powinności” wobec zleceń wykonywali jego synowie Manfred i Arno a statek został upaństwowiony w NRD i synowie mogli nim pływać jako jego pracownicy. Również ten holownik – ostatni z rodzinnego Groß-Blumbergu został wyłączony z eksploatacji w 1963 roku. Marynarze – syn i zięć byli jeszcze kilka lat po II wojnie światowej powiązani z założycielami blumbergowskiej dynastii armatorów, Heinrichem Damschke. Kiedy rodzina opuszczała dom w 1945 roku zadała oczywiście pytanie: „Dokąd?” Parowiec „Manfred”, który teraz nazywał się „Narwa”, był pierwszym schronieniem. 75-letniego i bogatego w doświadczenia Heinricha Damschke, który został znowu kapitanem. Trwało to, aż do 1949 roku. Potem pracował na tym samym stanowisku na „Rudolf Alfred” do 1953 roku. Wreszcie wypuścił stery z rąk i spędził ostatnie lata swego życia u swojego syna Rudolfa, który był właścicielem tartaku drewna opałowego w Werndorf koło Erkner. Heinrich Damschke tam zmarł w 1959 roku w wieku 89 lat. Pamięć o nim i o parowcach zachowała rodzina, zwłaszcza jego wnuki Manfred i Arno Zaube, od których ja również otrzymałem kawałek żeglarskiej historii powiatu Crossen i przykładowe zdjęcia.

Tłumaczenie Adam i Janusz

paź 142016
 
Bródki

Bródki

W artykule „Od Stahns młyna do domu Exlerów” autor Kurt Kupsch „spacerował” po Klein-Blumberg czyli dzisiejszych Bródkach. Kurtowi Kupschowi udało się także stworzyć przedwojenny plan Klein-Blumberg, na którym dokładnie zaznaczył domy oraz wypisał ich właścicieli. Natomiast w nawiasach podał przezwiska, które niekiedy jak wspominany kiedyś Reinhold Petzke (Schillers), były bardziej rozpoznawalne niż same nazwiska. Plan przedstawia stan z przełomu roku 1938/39. Imponująca jest liczba 72 domów mieszkalnych oraz budynki szkoły i młyna z tartakiem. W tym kilka domów było dwurodzinnych. Niestety początek roku 1945 zniszczył blisko 60% domów mieszkalnych w wiosce. Obecnie Bródki mogą poszczycić się nieco ponad 30 domami. Zapraszamy mieszkańców Bródek do odnajdywania swoich domów na planie.

Szczególne podziękowania dla naszego przyjaciela z Niemiec – genealoga-hobbystę Manfreda Hansela, który zdobył dla nas ów plan.

 

Plan Klein-Blumberg

  1. Nippe, Otto (Exlers)
  2. Kupsch, Adolf (Kaufmann Kupsches)
  3. Lange, Ewald (Aurichs) und Lange, Lina
  4. Stobernack, Reinhold (Schulzes)
  5. Witzlack, Paul (Schiffseigner)
  6. König, Hermann
  7. Petzke, Reinhold (Schillers)
  8. Lange, Paul (Villa-Kupsches)
  9. Jäkel, Heinrich
  10. Hauch, Wilhelm

GRABEN (rów)

  1. Henschke, Hermann

WEG ZUR ODER (droga do Odry)

  1. Schön, Willi (Schloits)
  2. Lange, Reinhars (Hornes)
  3. Höhne, Reinhold (Kaufmann Nippes)
  4. Nippe, Alfred (Dampfer-Nippes)
  5. Mattner, Paul (Schwalbes) und Noack, Franz (Kaufmann)

WEG ZUM MÜHLFELD (droga na młyńskie pole)

  1. Schulz, Gustav
  2. Die Schule (szkoła)
  3. Lange, Paul (Schwobekupsches)
  4. Friesewald, Hermann (Kliems)
  5. Wilzack, Gustav (Preußes)
  6. Stahns Mühle mit Wohnhaus
  7. Stahns Gesindehaus – Vietze und Zerbe
  8. Stahns Sägewerk und Dauernhof
  9. Kleinvogel (Preußes Selma)
  10. Löchel, Ernst
  11. Vollmar, Paul / Gaffling, Herbert
  12. Hoffmann, Willi (Deckers)
  13. Pächnatz, Ernst / Klauke, Martka (Klaukes)
  14. Hirthe, Otto
  15. König, Heinrich (Heißner)
  16. Schmidt, Hermann (Nuß) und Janthur Paul
  17. Stellmacher, Paul (Backers)
  18. Höhne, Bertha
  19. Nippe, Bruno (Heißner)
  20. Eisemann, Agnes (Hampels) Gastwirtschaft und Saal
  21. Klauke, Paul (Schmiedeappels)
  22. Nippe, Bernhars (Kriegerpetzkes)
  23. Kulisch, Ernst
  24. Lange, Reinhold (Appels)
  25. Höhne, Herbert und Lange (Höhnes)
  26. Lange, Bertha
  27. König, Willi (Frietzes)
  28. Nippe, Otto (Hoffmanns)
  29. Stobernack, (Jäckels) Paul
  30. Müller, Anna (Owsarek)
  31. Witzlau, Hermann
  32. Conrad, Adolf und Heiterhoff, August
  33. Frietze, Oskar
  34. Dittmann, Kurt (Glogers)
  35. Höhne, Anna (Fellers)
  36. Schmidt, Paul
  37. Nippe, Willi
  38. Petzke, Otto (Magnus)
  39. Pfeiffer, Reinhard
  40. Schmidt, Matha (Pankowski)
  41. Das Gemeinde-Armen-Haus (Schlanßes)
  42. Lange, Arthur (Ruttkes)
  43. König, Paul (Arnolds)
  44. Schmidt, Reinhold (Hindemiths)
  45. Handke, Paul
  46. Appel, Hermann (Seiferts)
  47. Mattig, Emma
  48. Schulz, Martha (Schubets) und Rossel, Gustav
  49. Marschall, Gustav (Schillers)
  50. König, Gustav (Schloßkönig)
  51. Pächnatz und Vogt, Bertha
  52. Schneider, Auguste und Schneider, Bertha (Königs)
  53. Stadach, Otto
  54. Lange, Gustav (Franzes)
  55. Lange, Otto
  56. Glasing, Adolf (Höhnes)
  57. Büttner, Otto
  58. Büttner, Hugo
wrz 052016
 
Bródki

Bródki

Przedstawiamy tłumaczenie artykułu autorstwa Kurta Kupscha zamieszczonego w  czasopiśmie „Crossener Heimatgrüße”. Kurt Kupsch wspomina przedwojenny Klein-Blumberg. Ciekawe czy mieszkańcy Bródek wiedzą o które domy chodzi?

Społeczność ta na początku lat 30-tych w konkursie pod hasłem „Nasza wieś jest piękna” została uznana za najpiękniejszą wieś powiatu Crossen, usłyszałem to niedawno od kogoś kto tam dorastał. Dowiedziałem się z przedruku Heimatkreisbetreuers, że Klein-Blumberg miał około 330 mieszkańców i około 50 numerów domów. Wszystko to spowodowało, żeby wykonać z czytelnikami „Heimatgrüße” w myślach spacer przez wieś. Klein-Blumberg nie był tak mały. Doszedłem do tego wniosku, kiedy rozpoczynałem spacer na zachodnim wjeździe. Na początku duże wrażeniem robi Stahns młyn z trzypiętrowym budynkiem mieszkalnym i przemysłowym na prawo, a także tartak i romantyczny staw młyński z płaczącymi wierzbami na brzegu i siedliskiem łabędzi na środku i po lewej. Chociaż młyn administracyjnie należał do Deutsch-Nettkow (Straßburg a. O.), ale dla gości, którzy przybywali na przykład ze stolicy powiatu był ładnym wstępem do Klein-Blumbergu. Z pewnością niejedna wioska chciałaby mieć równie atrakcyjne wejście. Staw był odławiany każdej jesieni. A w zimie można było na lodowej powierzchni „ślizgać się” i jeździć na łyżwach. Strażnik Eisermann – mieszkał tuż prawdziwy „profesjonalista”. Z pracowitością i gorliwością próbował innych łyżwiarzy nauczyć swoich pętli i piruetów. Tuż za stawem stał dom zarządcy Stahns młyna. Dalej patrzymy po lewej na dobrze utrzymaną posiadłość: sklep mięsny, piekarnia i gospodarstwo rolne Vollmersów. Po prawej stronie drogi graniczą ze sobą dwa dumne gospodarstwa rolne: Preußes i Kliems. Dalej przy wejściu do wsi stoi dom – jeśli dobrze pamiętam – Linden, nie duży, ale ładny. Nieco dalej ukazuje się duży dziedziniec szkolny. Sama szkoła stoi w głębi. Obok jej wejścia można było przeczytać napisane dużymi literami: „Nauka przynosi zaszczyt”. O synu zasłużonego wiejskiego nauczyciela Hans Walter i Hänschen krążyły anegdoty. Jeszcze dziś niektórzy moi dobrzy znajomi sprawdzają moją pisownie i ortografię i muszę powiedzieć: Nauczyciel Walter na poważnie brał sentencję obok drzwi szkoły. Cześć jego pamięci!
Kilka kroków dalej znowu jest sklep spożywczy Noack – były tam także inne rzeczy, takie jak garnitur do bierzmowania, łańcuch dla krów i cotygodniowy świeży olej lniany – mieszkańcy centrum miejscowości załatwiali tu podstawowe potrzeby. Przed i za Noackiem dwie drogi prowadzą do pól. Przy pierwszej stoi krzak czarnego bzu. Drugą udaliśmy się do Odry. Z daleka widzieliśmy tutaj „Schnecke”, który podczas powodzi wodę zza wału przepompowuje do koryta rzeki. Idąc główną drogą widzimy po prawej stronie kilka gospodarstw. Następnie stoi „Villa Kupsch” z realistycznie odtworzonym parowcem na wewnętrznej otwartej werandzie, klejnot wsi. Ta jedna osoba- marynarz wsadził ciężko zarobione pieniądze w dom, który był podziwiany nie tylko w Klein-Blumberg. Teraz spacerowicze mogli pierwszy raz ugasić pragnienie i złożyć wizytę w gospodzie „Zur Hoffnung”. W przytulnej jadalni siedziało się dobrze. A kto nie lubi nieco dłużej, jeśli dwie ładne córki uśmiechały się do niego? Schiller Reinhold, gospodarz – w rzeczywistości nazywał się Petzke – zawsze był postacią oryginalna. W lecie jego brązowy koń ciągnął lekki wóz na którym we wsi sprzedawał czereśnie lub ciemne piwo. Intonował solo na trąbce przez małe uliczki, a następnie wołał „czereśnie, słodkie czereśnie”. Jeszcze dzisiaj cieknie mi ślinka, kiedy myślę o tym. Jego brat Oskar, nawiasem mówiąc, był jednym z najbardziej znanych kapitanów parowców, był podobnym „typem”. Idąc dalej w towarzystwie ciekawych spojrzeń z okien domów nie zasługujących na uwagę domów. Wreszcie dochodzimy do sklepu sprzedawcy Kupscha. Jakoś wiele Kupschy od niepamiętnych czasów jest związanych z tym terenem. Na samym końcu wsi wydaje się że spacer dobiega końca ale jeszcze nie teraz. Za polem, nieco już wśród sosen w lesie między Klein i Groß-Blumberg stoi jeszcze senny dom: Exlersów. Ale tutaj teraz naprawdę jest koniec wsi. Teraz musimy jeszcze zobaczyć prawą stronę patrząc od strony Groß-Blumbergu, ponieważ została tylko opowiedziana z tamtej strony do Noacka. W drodze powrotnej na zachodzie przechodzimy najpierw obok Büttnera, którego dom stał tak jak Exlersów oddalony trochę od innych. O Büttner Marie wiedzieli wszyscy. Nosiła bułki od piekarza Kowalskiego z Groß-Blumberg. Idąc dalej dwa lub trzy były pokryte słomą, a następnie niektóre z cegieł, także proste domy. Wszystkie z tyłu na podwórku miały gdakające kury i stosy drewna opałowego. Wiejską ulicę otaczały ładne ogródki przed domem. Między tym stał „Schloßkönigs Villa”. Duży dom, ale willa? Ludzie mówili że tak jest. Mieszkańcy Klein-Blumberg zatrzymywali się jawnie w „Hoffnung”. Dlatego nazywali też tak Schloßkönigs Motorschiff. Po kilku niepozornych wiejskich obejściach droga rozwidla się na Schmiedegasse. Za nim pojawia się duża i rozległa karczma Eisemannów z salą. Stary zajazd, przytulny budynek, gdzie później dobudowano salę z piaskowców i czerwonej cegły. Kto chciał zobaczyć cały Klein-Blumberg musiał iść według drogowskazu do Rollmühle, a więc wejść w głąb Schmiedegasse. Po prawej widać było domy socjalne. To nie było miejsce spotkań dla mieszkańców, ale przytułek, w którym mieszkały wdowy lub pojedyncze osoby. Około dziesięciu jedno- lub dwu-rodzinnych domów, otoczony z każdej strony alejką. Droga do Rollmühle była piaszczysta. W czasie suszy każda furmanka powodowała gęste tumany pyłu. Ostatni domy stał przed właściwie rozpoczynającym się lasem sosnowym. Po lewej stronie drodze towarzyszyły – w lecie – kołyszące się pola. W Rollmühle, w okolicznym terenie, w gospodarstwie, w domu rodzinnym Frahn zawsze było wesoło. To tam dużo świętowano i dużo jedzono, co jest u innych rodzin ledwo znane. Polowanie nad młyńskim potokiem na dziki, jelenie i sarny dawało jedzenie na talerz. Również ptactwo było obfite. Hałas z młyńskiej wody i śmiech dzieci już dawno zniknęły. Wojna pozostawił jedynie kilka nędznych ruin młyna. Klein-Blumberg, jaki zobaczyliśmy, to niestety przeszłość.

 

Tłumaczenie Adam i Janusz

mar 212016
 
Była stolarnia z mieszkaniem stolarza na piętrze i dom

Była stolarnia z mieszkaniem stolarza na piętrze i dom

Przedstawiamy kolejne tłumaczenie artykułu autorstwa Kurta Kupscha zamieszczonego w czasopiśmie „Crossener Heimatgrüße”. Kurt Kupsch opisuje tartak w Groß-Blumberg.

Założyciel urodził się w 1888 roku Pommerzig i zmarł w 1960 roku koło Erkner
Tartak powiększał się w czasach Wielkiego Kryzysu
Blumbergaowska firma Augustin produkowała słupy energetyczne i drewniane stemple

Przy wyjeździe z miejscowości Groß-Blumberg w kierunku Pommerzig dzisiejsi goście nie wpadną na to, że kiedyś pracował tam jedyny w miejscowości „zakład przemysłowy”. Wszystko, tartak z ciesielstwem i stolarstwem Hermanna Augustina zniknęły. Tartak i drewutnia, brama i torowisko, piła tarczowa, strugarka, piły taśmowe, itp, oraz przechowywane tam drewno zaraz po wojnie pojechały do Związku Radzieckim lub zostały utracone w inny sposób. Dzisiaj są tam tylko dom i niektóre budynki gospodarcze. Plac na którym był tartak jest porośnięty krzewami i chwastami.
Zakład był dziełem życia Hermanna Augustin, który urodził się w 1888 roku w Pommerzig a z zmarł połowie 1960 roku w DDR-1255 Woltersdorf koło Erkner. Ożenił się w 1914 roku z Agnes z domu Engler, z Groß-Blumberg, co prawdopodobnie spowodowało, że spróbował szczęścia w tej miejscowości. Już w 1912/13 zaczął od stolarki. Dom, stodoła i kuchnia letnia pochodzą z lat 1913-18, a druga stodoła została wybudowano w około 1922 roku. Wszystko było początkowo małe i wystarczające. W skromnej skali interes istniał do późnych lat 20-tych
Jak na ironię w czasie światowego kryzysu gospodarczego w latach 1928-32 firma znacznie się rozbudowała. Hermann Augustin nabył piły tarczowe, piły ramowe, strugarki, piły taśmowe, stoły stolarskie, a także szlifierki do ostrzenia piły. Wielu stolarzy, sześciu niewykwalifikowanych, dwóch stolarzy i jeden woźnica znaleźli stałą pracę. Częstym widokiem aż do końca wojny przy wjeździe do miejscowości od Pommerzig po lewej stronie było zazwyczaj 600 metrów sześciennych desek i bali, 200 metrów sześciennych drewna okrągłego (świerk i sosna) i około 220 metrów sześciennych starannie poukładanych kantówek. Dwa konie pomagały w ciężkiej pracy, choć pracowały też na 2-hektarowy gospodarstwie co było niezwykłe jak na tamte czasy.
Okrąglaki pochodziły z
okolicznych lasów i częściowo przywożono je własnymi zaprzęgami, a częściowo wozami chłopów. Pnie cięto na placu, cięto je na długość, a następnie przetwarzane były na pile na deski i belki. Drewniane wióry i odpady były tanim opałem w wielu gospodarstwach domowych w Groß-Blumberg. Mocniejsze, szersze deski zostały pocięte na stemple (prawdopodobnie chodzi o takie stosowane w górnictwie) i wysłane pociągiem jako ceniony materiał szalunkowy dla Górnośląskiego Zagłębia Węglowego. Deski i belki odbierało lokalne budownictwo i robiło z nich więźby dachowe, szopy i stodoły, a także podłogi, schody, okna i drzwi. Najlepsze pnie było czysto okorowane, moczone przez cztery godziny w betonowym korycie w karbolinie i ostatecznie dostarczane do urzędu telegraficznego jako słupy. Wióry były wykorzystywane jako opał do dużych pieców do suszarni stolarskiej. Albo służyły także jako ściółka dla zwierząt.
Główna działalność była w zimie. Wtedy większość żeglarzy była w domu. Wielu z nich spędzało kilka tygodni jako pomocnicy na placu drzewa Hermanna Augustin i byli zadowoleni, że mogą zarobić kilka dodatkowych marek.
Zasilanie elektryczne wsi w czasach, kiedy tartak się rozrastał było niewystarczające. Oprócz konsumpcji gospodarstw domowych maszyny tartaczne o wysokich wymaganiach mocy, zwłaszcza
piły obciążały sieć tak, że często żarówki w domach bladły, lub migały czerwonawym światłem tak jakby chciały zgasnąć. Tylko wtedy, gdy piły ponownie pracowały na biegu jałowym było jaśniej w domach. Niektórzy w Groß-Blumberg zaczęli rzucać przekleństwa w kierunku „pommerzigowskiego końca”. Gdy wybudowano transformator skończyły się problemy i gniew zelżał. Technologia potrzebowała po prostu więcej czasu, niż jest to dzisiaj, w celu dostosowania się do okoliczności.
Właściciel okazałego tartaku naturalnie wypowiadał się w lokalnej polityce. Hermann Augustin należał przez 1
4 lat do zarządu gminy. Był poza tym przez wiele lat szefem funduszu oszczędnościowo-kredytowego w Groß-Blumberg. Od 1932 roku strzelał też do jeleni, dlatego w tym czasie dzierżawił tereny łowieckie po drugiej stronie Odry na granicy z Rothenburg.

Tłumaczenie Adam i Janusz

mar 132016
 
Powódź

Powódź

1980: Jak co roku otrzymałem listy od znajomych z ojczyzny ze skargami: „Odra znowu spowodowała powódź! Dzień i noc trzeba czuwać przy grobli.” Pomimo wszelkich postępów techniki i budownictwa niewiele się zmieniło od czasów naszych przodków i naszej młodości. To spowodowało, iż przeczytałem w kronikach miasta Krosno, co też jest w nich napisane na temat powodzi w przeszłości. Następnie pogrzebałem trochę we własnych wspomnieniach i porozumiałem się listownie z wieśniakami, którzy podczas II. Wojny Światowej pozostali w domach, aby nakreślić wilgotną i uciążliwą stronę życia w ojczystych wsiach w górę od Krosna.

Kronika Krośnieńska informuje o szczególnie silnych powodziach w latach 1862, 1876 i 1883. W roku 1862 panowała wielka klęska żywiołowa w Pomorsku i Brodach, która przerwała dwie groble, a spowodowana była przemieszczaniem się lodu. Woda stała częściowo aż po dachy, tak więc mieszkańcy znaleźli się w opresji i musieli się ewakuować. Znaleźli oni chwilowo schronienie w zamku hrabiego von Schmettau w Pomorsku. Mieszkańcy Krosna zbierali pieniądze, produkty spożywcze i paszę dla zwierząt dla poszkodowanych. Zebrano wtedy m.in. 237 talarów w gotówce.Na przełomie lutego i marca 1876 Krosno zostało nawiedzone przez powódź wraz ze spływem kry. Kronika nie wspomina o tym, jak bardzo dotknięte zostały wówczas miejscowości nad Odrą. W roku 1883 w porze letniej miały miejsce dwie powodzie, które zalały łąki i pola na Nizinie Odrzańskiej i zniszczyły sianokosy.

W roku 1903 nie było wprawdzie powodzi w zimie, ale 19. kwietnia zaczęła się niepogoda, która trwała z przerwami do 22. lipca. Odra i jej dopływy przybrały wówczas ponad miarę. Według kroniki powstały przez to na Śląsku i w prowincji Brandenburg olbrzymie straty na groblach, liniach kolejowych, polach, łąkach i budowlach. W sąsiedztwie Krosna miejscowości Rusdorf, Alt-Rehfeld i Güntersberg zostały szczególnie dotknięte przez powódź. Brody nie są wspomniane w tym miejscu w kronice, lecz o przerwaniu tamy i powodzi w tej mojej wsi ojczystej opowiedziała mi dokładnie moja matka. Fala powodziowa przetoczyła się nagle z niezmierzoną siłą przez wieś. Odegrały się dramatyczne sceny. Na odcinku o długości ok. 200 metrów została przerwana tama na Odrze. Kiedy matki i ojcowie opowiadali o przerwanej grobli i dziurze na śluzie, wyrażali później obawy, że coś podobnego może zdarzyć się ponownie. Ślady tejże katastrofy są jeszcze zauważalne dla znających miejscowość.

Nie tylko przerwania grobli prowadziły do powodzi we wsiach szyprów. Także rwąca woda powodowała często szkody i stwarzała ciężkie warunki życiowe. Tego rodzaju zdarzenie, które przeżyłem w młodości, zostało jeszcze w mej pamięci. Długo utrzymująca się powódź nie pozwalała na spływanie wody płynącej z górskich łąk za tamę. Woda wdarła się do Odry, która sięgała aż korony grobli i parła coraz dalej, aż po najdalsze części wsi, które stawały się coraz bardziej mokre. W końcu wszystkie piwnice, część wsi chłopskiej Brody, a także wszystkie uliczki i drogi od ulicy głównej aż po Odrę znalazły się pod wodą. Tylko jezdnia przebiegającej przez miejscowość szosy sulechowskiej i prowadzący do promu bruk wystawały kilka centymetrów ponad stan wody. My, dzieciaki uważaliśmy całą sytuację za niezmiernie interesującą, gdy mogliśmy wiosłować w korytach i cebrach do prania i obserwować zalany przez wodę, zmieniony ojczysty krajobraz. Ponieważ woda za tamą przybierała bardzo powoli, można było zapewnić bezpieczeństwo bydłu. Także ludzie, o ile dobrze pamiętam, nie narzekali.

Kiedy my, dziś o 60 lat starsi mieszkańcy okolic Krosna byliśmy w większości żołnierzami w Rosji, naszą małą ojczyznę, przede wszystkim Będów, nawiedził kataklizm powodzi. Aby dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat napisałem do kilku rodaków, w tym dziesięciu mieszkańców Będowa. Niestety w niewielu przypadkach otrzymałem odpowiedź i tylko dwaj krajanie udzielili mi cennych informacji. Byli nimi pani Stephan z Pomorska, zamieszkała teraz 2440 Döhnsdorf przy Oldenburg/Holstein i pan Willi Kroschel z Będowa, zamieszkały teraz przy Allee 39 w 2435 Dahme. Pani Stephan datuje swoje wspomnienia na zimę 1943/44. Pan Kroschel pisze o roku 1942. Ponieważ w archiwach „Heimatgrüβe” znajduje się seria fotografii przedstawiająca będowską katastrofę, wykonana przez mieszkańca Krosna Kurta Regel i opatrzona datą 1942, istnieją dwie możliwości: albo pani Stephen popełniła błąd przy podaniu daty, co ja również zakładam, albo w roku 1942 i 1944 powódź spowodowała wielkie straty.

W Pomorsku, tak wynika z relacji pani Stephan, utworzył się lód przed mostem linii kolejowej Czrwieńsk – Sulechów. Pękł on podczas zrzutów bomb Luftwaffe. Woda musiała więc poszukać nowej drogi przez „Saator”, „Schwierke” i „Pijaske” i rwała grzmiąc i niszcząc wszystko. Zmyła m.in. 300 pni drewna, które zostały wcześniej ścięte i ułożone w stosy przez chłopów. Pnie drzew leżały później na łąkach w okolicy Nietkowic i Będowa, gdzie grobla dwukrotnie uległa zniszczeniu.

Także w Będowie utworzył się lód, jak informuje pan Kroschel. Kostrzyńscy saperzy wielokrotnie próbowali wysadzić lód. To im się jednak nie udało. Tama na Odrze nie wytrzymała jednak powstałego ciśnienia. Pękła w 1942r. dwukrotnie na tzw. „Faschinkenberg” w górnej części wsi i kawałek dalej w lesie nietkowickim. Woda zalała pola i wieś i 2 km od Będowa i wpadała znowu do Odry. Ludzie i zwierzęta uszli z życiem. Ciężkie straty poniosły budynki i lasy. Odcinek kolejowy Czerwieńsk – Rzepin został podmyty pod Nietkowicami, a most został tam zamknięty na dłuższy okres, gdyż groził zawaleniem. Transport kolejowy przejęły częściowo omnibusy. Transport daleki i ruch towarowy odbywały się przez Krosno – Gubin lub przez Zbąszynek. Mimo okresu wojennego szkody zostały względnie szybko usunięte dzięki staraniom mieszkańców dotkniętych powodzią wsi.

Prawie każdego roku obawiano się wody lub powodzi. Siła fal powodziowych jest jednak nieporównywalna do strachu z roku 1945, kiedy to woda zniszczyła wszystko, co ojcowie i pradziadowie stworzyli z wielką pieczołowitością i rozwagą. Kiedy tak się spogląda na całą sprawę, myśli się ileż trosk i starań powodowała każda fala powodziowa. To również jest częścią ojczyzny.

 

Artykuł udostępniony dzięki życzliwości zaprzyjaźnionej strony www.sycowice.net

Autor artykułu Kurt Kupsch
Wybór tekstów: Cezary Woch
Tłumaczenie: Aneta Sopoćko

mar 062016
 
Brody

Brody

Na niemieckich pocztówkach z okręgu krośnieńskiego, które pochodzą z czasów przedwojennych, jest narysowany wiatrak pomiędzy miejscowościami Brody i Pomorsko. Turyści zza granicy znajdują tam jednak ówcześnie rozpadającą się budowlę. Miejsce, gdzie stał dom mieszkalny rodziny młynarskiej, jest otoczone zaroślami i częściowo wysokimi akacjami.

Przez dłuższy czas przypuszczałem, że nikt z rodziny Mattnerów nie przeżył. Rodzina ta gospodarowała w młynie do czasów przesiedlenia. Na spotkaniu mieszkańców okręgu krośnieńskiego 24. I 25. czerwca 1995 zostałem jednak wyprowadzony z błędu. Zawarłem tam ponowne znajomości z córkami mistrza młynarskiego Reinholda Mattnera, Anną i Herthą. Komiczne, mieszkańcy Bródek, a także ja mówiliśmy zawsze o Karlu Mattnerze, a on nazywał się Reinhold. Z czasów szkolnych pamiętałem jego syna Artura i córkę Annę, w przeciwieństwie do Herthy, która jest nieco młodsza. W Berlinie rozpoczęliśmy oczywiście rozmowę. Spytałem o historię rodziny i młyna. Słowo mówione bywa jednak ulotne, dlatego niezbędne były również późniejsze telefony oraz korespondencja, abym mógł choć trochę uzupełnić historię ojczyzny:

Anna Mattner wie ze słyszenia, że w roku 1938 młyn istniał już od stu lat i że zawsze był w posiadaniu jej rodziny. Teraz więc minęło około 160 lat, odkąd jakiś Mattner, którego imienia dziś nie znamy, zbudował, bądź zlecił budowę wiatraka pomiędzy dwiema dużymi, odrzańskimi wsiami. Młynarz drugiej, bądź też trzeciej generacji ożenił się w młodych latach z dziewczyną ze wsi Lochow. Ten Mattner jednak długo nie pożył. Zmarł wkrótce mając 25 lat na skutek wypadku. Młoda wdowa nie czuła się na siłach, aby nadal prowadzić zakład z pomocą zatrudnionego czeladnika, czy też mistrza. Wzięła więc swojego syna Reinholda (urodzonego w 1886 r.), którego my później nazywaliśmy Karlem, za rękę i wróciła do swojej wsi Lochow. W tej wsi żył jej brat, który przygarnął obu nieszczęśliwych ludzi. Reinhold, który przyszedł na świat w Brodach, wzrastał i wychowywał się we wsi Lochow. Gdy skończył 14 lat matka wysłała go do Unruhstadt, aby tam uczył się rzemiosła młynarskiego. Cztery lata później, gdy z ucznia stał się czeladnikiem, wziął wraz z matką w posiadanie swe dziedzictwo.

W międzyczasie młyn był dzierżawiony, lub stał pusty. Z tego powodu dom i młyn były odwiedzane przez licznych złodziejaszków i łupieżców. Brakowało drzwi, ram okiennych i pieców kaflowych, które to grabieżcy wyrwali, bądź połamali. Syn wraz z matką doprowadzili dom do porządku i młyn zaczął znowu funkcjonować. Mogli więc sobie zapewnić życie na odpowiednim poziomie.

W roku 1910, mając 24 lata, Reinhold Mattner żeni się z córką chłopa z miejscowości Mosau. To przyczyniło się również do zawodowo – gospodarczego sukcesu. W międzyczasie z czeladnika stał się mistrzem młynarskim. Kilka lat poźniej na świat przychodzą dzieci, najpierw syn Arthur, później córka Anna i na końcu Hertha. Syn Arthur byłby w dzisiejszych czasach z pewnością uczniem szczególnym. Nie otrzymał on żadnej porządnej nauki, zarabiał jednak na chleb ucząc się od ojca. Przeżył drugą Wojnę Światową jako żołnierz ostatniego powołania do służby wojskowej i przetrwał trzy lata sowieckiej niewoli. Później mógł pracować przez jakiś czas w Lieberose jako młynarz. Zmarł w roku 1975 w wieku 60 lat.

W roku 1945 nastąpiły przesiedlenia ludności niemieckiej. Wszyscy, zarówno rodzina Mattnerów, jak i my, musieliśmy opuścić wsie. Po militarnych wydarzeniach z przełomu stycznia i lutego wydawało się, iż nie będziemy musieli opuszczać naszych domów, jednakże Armia Czerwona zarządziła, jak wiadomo, ewakuację z terenów znajdujących się blisko frontu. Tak więc Mattnerowie musieli się wyprowadzić około 20 km na północny wschód. Osiedli w Riegersdorf, na południe od Świebodzina, u brata żony. Były młynarz zmarł już w marcu 1945.

Reszta rodziny wróciła jeszcze później do Brodów, ale nie do swojej posiadłości, lecz do pusto stojącej zagrody (Kreuzingera) we wsi. W sierpniu 1945r. pani Mattner wraz z córkami i trzema w międzyczasie urodzonymi wnuczętami musiała opuścić ojczyznę. Ich pierwszą stacją po przesiedleniu był lager Jamlitz, położony na zachód od Odry i Nysy. Matka Mattner znalazła swoje ostatnie miejsce pobytu w pobliskim Lieberose, gdzie zmarła w roku 1968. Córki dotarły do Berlina. Anna, której pierwszy mąż poległ na wojnie, wyszła za mąż po raz drugi i stała się panią Lucht. To tyle, jeżeli chodzi o los rodziny Mattner.

A młyn? Niektóre uratowane fotografie są podstawą wspomnień. Najstarsze zdjęcie powstało w roku 1934 i jest trochę wyblakłe. Ale widoczny jest na nim taki młyn, jaki znamy z czasów naszej młodości. Dwie kolejne fotografie oddają stan młyna z okresu pomiędzy rokiem 1935 a 1939. W tym czasie skrzydła młyna zostały rozebrane, a mistrz Mattner przekształcił zakład w młyn silnikowy. Wojna zakończyła jednak incydent z Dieslem. Brakowało ropy naftowej surowej. Już w roku 1940 silnik Diesla musiał ustąpić elektrycznemu agregatowi napędowemu. Aż do gorzkiego końca Reinhold Mattner zaopatrywał piekarnie w okolicy w bardziej lub mniej białą, na końcu już razową mąkę. Mąka docierała aż do Züllichau (Sulechów), Schwiebus (Świebodzin) i Grünberg (Zielona Góra).

Gdy w końcu broń ucichła, Polacy ponownie uruchomili młyn.

Pewnego dnia spłonął jednak dom mieszkalny, zbudowany w latach 30-tych, uszkodzony lekko podczas wojny przez radziecki samolot. Po tym wydarzeniu rozebrano młyn. O miejscu pobytu urządzeń oraz maszyn córki Mattnera nie mogą nic opowiedzieć. Nikt więc nie wie, czy gdzieś w Polsce części młyna się jeszcze zakręciły.

Artykuł udostępniony dzięki życzliwości zaprzyjaźnionej strony www.sycowice.net

Autor artykułu Kurt Kupsch
Wybór tekstów: Cezary Woch
Tłumaczenie: Aneta Sopoćko

lut 142016
 
Grupa marynarzy z Pommerzig w 1928 gotowi do pochodu.

Grupa marynarzy z Pommerzig w 1928 gotowi do pochodu.

Przedstawiamy kolejne tłumaczenie artykułu autorstwa Kurta Kupscha zamieszczonego  w czasopiśmie „Crossener Heimatgrüße”. Kurt Kupsch opisuje jak wyglądało najważniejsze święto największej grupy zawodowej (stanowili około 1/3 społeczeństwa) jakim byli marynarze w przedwojennym Groß-Blumberg czy Pommerzig.

Prawie regularnie w pierwszej połowie stycznia zamarzała Łaba i wszystkie wody na wschód od niej leżące i płynące. Następnie ustawał niewielki ruch turystyczny z Wrocławia, Szczecina i Berlina, a także nieco dalej w kierunku nadodrzańskich wsi. Często marynarze z całym ekwipunkiem w lnianym worku powracali do swoich rodzinnych miejscowości, aby nie przegapić tego balu, zawrzeć związek małżeński lub te kilka tygodni wykorzystać na spotkania towarzyskie z rodziną, przyjaciółmi i znajomymi.

Chyba w każdej wsi było stowarzyszenie-klub marynarzy. To był – może obok chóru – prawdziwy związek w miejscowości. Zimowy bal marynarzy, był kulminacyjnym punktem stowarzyszenia w który wkładano wiele wysiłku i troski.
Gdy zjechali do domu to w krótkim czasie zwoływano zebranie. Na którym szybko podsumowano zeszły rok.
W wyznaczonym terminie punktualnie przybywali muzycy, w Groß-Blumberg i Pommerzig „Schmulinsker” z Züllichau. W Groß-Blumberg miejsce do tańczenia było w „Alten Schenke”. Flagi i chorągwie stowarzyszenia były już wcześniej pobrane z kościoła. Ktoś mógł być niepoważany jeśli pojawiłby się w nie wyznaczonym tradycyjnym stroju: ciemny garnitur z surdutem, szarfą i w cylindrze.
Z miarową muzyką ruszał uroczysty pochód do wojennego pomnika poległych. Tam w ceremonii złożenia wieńca i modlitwy zostali upamiętnieni polegli i zmarli w ostatnim roku. Następnie udaliśmy się w rozbawionym pochodzie, jakbyśmy obudzili się ze snu zimowego i smutku, przez wieś. Czasami muzycy mieli prawie przymarznięte usta do trąbki i usztywnione palce tak, że nie mogli prawidłowo grać. Ale niezmordowani marynarze szli wyboistymi, zmrożonymi i piaszczystymi drogami miejscowości, na przedzie zasłużeni panowie kapitanowie i sternicy a z tyłu młodsi żeglarze.
Często pochód był zatrzymywany przez grupy, które w profesjonalnych ubraniach wykonały duże modele parowców i barek. Ubrania profesjonalne, co oznaczało, skórzane buty, angielskie spodnie, bluzkę w biało i niebieskie paski jak marynarz i nakrycia głowy „Elbsegler” (chętnie noszona niebieska czapka). Modele były prawdziwymi dziełami sztuki i zostały zrobione podczas długich wieczorów. Telewizji wtedy nie było. Więc był czas na takie rzeczy.
Po długim marszu, wielu towarzyszących maszerującym w pochodzie dotarło do kościoła bez (jeszcze) wódki i innych rozgrzewaczy. Tam została złożona flaga i pierwszy raz się rozeszliśmy.
Pospiesznie udaliśmy się do domu w celu ogrzania się, przebrania i wzmocnienia. Następnie udaliśmy się na bal. Który był wielką radością dla wszystkich! Kobiety z „delikatnie ułożonymi” fryzurami lub falistymi włosami w najpiękniejszych sukniach, mężczyźni w smokingach lub ciemnych garniturach, sala porządnie ozdobiona. Orkiestra dęta została zastąpiona przez smyczki (niektórzy muzycy zmienili tylko instrument). Większość, po krótkim przywitaniu przez przewodniczącego i kilku odpowiednich łączących słowach kapelmistrza (był nazywany Benno Schmulinski z Züllichau) ruszyła do porywającego do tańca otwierającego walca.
Podczas balu pito wódkę i piwo, a niektórzy wznosili toasty winem. Godzina policyjna zawsze była anulowana. Gdy zaświtał dzień, to już myślano o następnym balu.

Tłumaczenie Adam i Janusz

Translate »