W drugi Dzień Świąt Wielkanocnych 13 kwietnia 2020 roku zmarł w wieku 92 lat ks. Ludwik Walerowicz, który przez ponad 30 lat był proboszczem parafii Nietkowice. Ksiądz Ludwik służył Bogu przez 65 lat. Wielu parafianom zapadł głęboko w pamięć i serca a sam także z nostalgią wspominał pracę w Nietkowicach. Wspomnienia ks. Ludwika można znaleźć na naszej stronie.
Msza św. pogrzebowa w intencji zmarłego zostanie odprawiona w czwartek 16 kwietnia o godz. 10 w kościele pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Sulechowie (ze względu na pandemię koronawirusa bez trumny), a po niej dalsze obrzędy pogrzebowe na cmentarzu komunalnym w Sulechowie o godz. 11.30. Msza św. w intencji śp. ks. Ludwika Walerowicza z udziałem kapłanów i wiernych zostanie odprawiona w Sulechowie po ustaniu pandemii koronowirusa.
Przedstawiamy
tłumaczenie, które przywiózł do Polski Pan Horst Adam podczas
swojej lipcowej wizyty w Brodach i Zielonej Górze. Relacja z wizyty
wkrótce.
Było to pewnego słonecznego letniego dnia w roku 1944. Miałem wtedy dziewięć lat i siedem miesięcy. Mieszkaliśmy we wsi Brody nad Odrą (po niemiecku Groß-Blumberg). Jak co dzień szedłem do chłopów Noskego, Kupscha i Mathäe’a, by popędzić ich krowy na łąkę. Droga wiodła obok remizy strażackiej, która miała kraty w oknach i służyła za wioskowe więzienie. Usłyszałem, że ktoś woła moje imię. Głos wydał mi się znajomy. Usłyszałem ponowne wołanie: „Adamie, podejdź tu!”. Jako że Adam jest popularnym imieniem polskim, ciągle wołano do mnie, posługując się moim nazwiskiem. Był to głos Bolka, mojego polskiego przyjaciela, z którym pilnowałem codziennie krów. Podszedłem do remizy i zapytałem zdziwiony: „Co(oni) z tobą zrobili? Czemu cię uwięzili?”. Wściekłym i pełnym napięcia głosem posypały się z jego ust słowa: „Ci zbrodniarze, ci naziści uwięzili mnie bez powodu. Nie wolno ci jednak z nikim o tym mówić. Obiecaj mi!”. „Słowo!” Obiecałem Bolkowi, że coś wymyślę i wieczorem przyjdę, jak tylko odprowadzę chłopom krowy. Cały dzień myślałem o tej niebezpiecznej sytuacji, w której znalazł się mój przyjaciel. Rozmyślałem o tym, jak by mu pomóc. Również ja nie mogłem powiedzieć o nazistach dobrego słowa. Odczuwałem wobec nich odrazę, wręcz nienawiść. Szczególnie wobec moich nazistowskich nauczycieli: Kaniga, kierownika szkoły i Ortsgruppenfuehrera NSDAP (partii nazistów) i mojego wychowawcy Rhodego, aktywnego członka SA oddziału kawalerii. Rhode przychodził na lekcje zawsze ze swoją szpicrutą, i to nie dla postrachu, ale i czynnego użycia. Większość moich kolegów z klasy należała do Jungvolku lub organizacji Hitlerjugend (HJ), na zajęcia przychodzili więc w mundurkach. Ja z nimi nie miałem nic wspólnego. Nie należałem również do grupy dzieci bogatych chłopów, które regularnie przynosiły nauczycielowi mięso, szynkę i temu podobne własne produkty. Dlatego też jako ewakuowany w końcu lutego 1943, wraz z matką i trojgiem rodzeństwa, z bombardowanego wciąż Berlina do mieszkającej w Brodach mojej ciotki, Anny, nie miałem szans na sprawiedliwe traktowanie. Jedna sytuacja wyryła się szczególnie w mojej pamięci, jakby to było wczoraj. Chodziłem do 3. (trzeciej)klasy. Nauczyciel Rhode zarządził w naszej czterostopniowej klasie – tzn. klasy od 1 do 4 uczyły się jednocześnie w jednym pomieszczeniu (jednoklasowy system nauczania) – naukę kaligrafii, podczas gdy uczniowie innych stopni klasowych otrzymali inne zadania, bądź też byli uczeni ustnie. Muszę szczerze przyznać, że zawsze miałem bardzo ładne pismo i umiałem pisać stosunkowo szybko. Jednym z zaleceń nauczyciela było, żeby po napisaniu dwóch stron pokazać swoją pracę. Zgłosiłem się po napisaniu dwóch stron, jednak pan Rhode odprawił mnie opryskliwie z uwagą, że nie powinienem przeszkadzać, tylko pisać dalej, co też uczyniłem. Po pewnym czasie zgłosiłem się z moim zeszytem do kontroli. Stwierdził oczywiście, że napisałem wprawdzie ładnie, ale o kilka stron za dużo. Poniżył mnie przed klasą i ukarał za to „przewinienie” dwudziestoma okrążeniami karnymi wokół kościoła, który znajdował się obok szkoły. Kara wydawała mi się całkowicie niesprawiedliwa, gdyż właściwie wykonałem szczególnie dobrą pracę, którą należałoby pochwalić. Ale co mogłem zdziałać przeciw władzy nazistowskiego nauczyciela. Musiałem przebiec w dużym upale 20 okrążeń wokół kościoła. Przebiegłem 6 razy, odczekałem trochę, mniej więcej tyle, ile trzeba na przebiegnięcie dwudziestu okrążeń. Wróciłem „zziajany” do klasy i zameldowałem się u nauczyciela – „dręczyciela”. On zapytał: „Adam, ile jest 20 minus 6?” Oczywiście podałem prawidłową odpowiedź. „14”. Po tej odpowiedzi musiałem obnażyć przed wszystkimi uczniami w klasie swoje siedzenie. Otrzymałem swoją „karę” czternastu uderzeń szpicrutą, a to bardzo bolało. Tymi uderzeniami nazwisko „nauczyciela” Rhodego utrwaliło się na zawsze w mojej pamięci. Z drugim decydującym doświadczeniem związana była osoba kierownika szkoły i NSDAP, Ortgruppenleitera, Kaniga. Mój ojciec, który pracował w fabryce w Berlinie, odwiedził nas i powiedział, że nasza babcia jest bardzo chora i ucieszyłaby się, gdyby wnuczkowie ją odwiedzili. Ojciec zaproponował, żeby mój starszy brat, Werner, pojechał z nim do babci na dwa dni, co też zrobił. Dostałem polecenie od rodziców, aby usprawiedliwić mojego brata u nauczyciela i kierownika szkoły, Kaniga. Zrobiłem to na lekcji rysunku. Reakcja kierownika była następująca: „Kłamiesz!” Rzucił potem w obecności uczniów drewnianą kulą w kierunku mojej głowy. Musiałem mu ją odnieść do biurka, po czym znowu rzucił, co powtórzyło się jeszcze około pięciu razy. Podczas późniejszej wizyty u nauczyciela Rhodego mój ojciec oskarżył go o niesprawiedliwe, niepedagogiczne potraktowanie mnie. Użył przy tym sformułowania: „Mój syn, Horst, zawsze był najlepszym uczniem w Mahlsdorf” (część Berlina, z której pochodziłem). Protest mojego ojca został naturalnie ostro odrzucony. Później jeszcze wielokrotnie odczułem skutki wizyty ojca u nauczyciela-nazisty, wracały one bowiem niczym bumerang. Obok cielesnej przemocy nasilił się ze strony nauczyciela i uczniów terror psychiczny. W każdą sobotę z kilkoma innymi uczniami musiałem dokładnie sprzątać szkolne podwórze i doprowadzać do porządku ogród nauczyciela. Musiałem też z innymi uczniami nauczyć się poniżającego zwrotu i wypowiadać go przed wszystkimi uczniami: Berliner kind, Spandauer Wind, Charlottenburger Pferd – sind alle drei nicht wert. („Berlińskie dziecko, wiatr ze Spandau, koń z Charlottenburga – cała trójka jest nic nie warta”). Wstrząsnęła mną informacja od dobrej koleżanki w klasie, że jej matka, która przcowała w fabryce w Rzepinie (niem. Reppen), została aresztowana w miejscu pracy. Prawdopodobnie pomogła obcym, niemieckim robotnikom przymusowym, którzy byli w naszej wiosce i stawiła Niemcom opór. Podobnym czynnym sprzeciwem wykazała się moja matka. Jej wielka opiekuńczość, miłość bliźniego i solidarność wyrażała przez potajemne dostarczanie chleba rosyjskim jeńcom wojennym oraz polskim i ukraińskim robotnikom przymusowym. Jako pastuch, opiekujący się krowami, byłem pewnego razu świadkiem, jak grupa około 230-250 sowieckich jeńców wojennych musiała się ustawić na podwórzu pewnego gospodarstwa. Niektórzy z więźniów musieli wystąpić z szeregu i zostali nieludzko pobici na śmierć. Po śmierci burmistrza rozniosła się pogłoska, że musiał się on zastrzelić, gdyż nie dość surowo traktował robotników przymusowych i jeńców wojennych. Te wydarzenia i doświadczenia umocniły mnie już jako dziecko w moim silnym postanowieniu wyrażania oporu wobec nazistów, których uosabiali szczególnie okrutni hitlerowcy. W owym czasie zaprzyjaźniłem się z kilkoma osobami, którymi byli m.in.: jeden rosyjski i jeden polski chłopiec, Bolek, którzy mieli wtedy ok. 14-15 lat. Byli robotnikami przymusowymi, podobnie jak były serbski oficer, który jako więzień musiał pracować u bogatego chłopa. Z nimi prowadziłem zawsze bardzo przyjacielskie rozmowy. Oni pytali się o sytuację mojej rodziny i opowiadali o zbrojnym oporze w swojej ojczyźnie. Wyrażali przy tym nadzieję, że również w Niemczech wkrótce przeminą złe czasy. Moi przyjaciele często mówili o szybkim zbliżaniu się Armii Czerwonej, mówili mi też, że po wojnie wstawią się za mną. Gdy mój kuzyn raz rzucił nieostrożną uwagę, że mój ojciec był w „czerwonych”, upomnieli go, by nikomu nie wspominał o tym słowem. Gdy wieczorem zapędziłem krowy do zagród, poszedłem do stodoły Kupscha, gdzie mieszkaliśmy. Szukałem narzędzi dla Bolka. Znalazłem młotek, szczypce (cęgi) i piłkę do metalu. Poszedłem z tym w ciemności do remizy. Przez kraty w oknie podałem Bolkowi te narzędzia i krzyknąłem do niego: „Spróbuj szczęścia, Bolek! Uciekaj, Bolek, uciekaj!” następnego wczesnego ranka po wiosce biegało wielu policjantów, SS-manów i członków S.A., szukając polskiego zbiega. Szybko obiegła całą wieś wiadomość: „Polaka nie ma. Polak uciekł!” Odczuwałem wielkie wewnętrzne napięcie, nikomu o niczym nie mówiłem. Bardzo się martwiłem, czy mu się powiedzie. Ale mogłem tylko mieć nadzieję, pewności uzyskać nie mogłem. Trwało to jeszcze do końca stycznia/początku lutego, zanim Armia Sowiecka wspierana przez Polaków położyły kres władzy nazistów i wojnie w Brodach. Wcześniej jeszcze oddziały SS i Wehrmachtu zdołały wysadzić w powietrze mosty na Odrze i urządzenia fabryczne. Po ewakuacji pozostało mojej mamie, mojemu rodzeństwu i mnie jedynie ucieczka przed frontem do berlina, naszego rodzinnego miasta. Do Berlina dotarliśmy pod koniec lutego. Tu czekały nas znowu straszne naloty bombowe. Codziennie, zazwyczaj wieczorem i w nocy, ale też i coraz częściej w ciągu dnia. Ze względu na siłę niszczenia bombowych ataków nie szukaliśmy już schronienia w piwnicy, ale gdy zawyły syreny ogłaszające nalot, udawaliśmy się do dużego cementowego bunkra w dzielnicy Mahlsdorf na skrzyżowaniu ulic Am Rosenhang i Kieler Straße. Bitwa o Berlin miała jeszcze trwać kilka miesięcy, do 2 maja 1945 roku. W jej wyniku doszło do ogromnych zniszczeń, a miliony straciły życie. Rozpoczęta 1 września 1939 atakiem na Polskę druga wojna światowa która kosztowała życie 50 milionów istnień ludzkich i pociągnęła za sobą duże zniszczenia, skończyła się ostatecznie bezwarunkową kapitulacją hitlerowskich Niemiec 8 maja 1945, w dniu wyzwolenia. Najważniejszym dla mnie osobiście zobowiązaniem, wynikającym z moich doświadczeń życiowych, w szczególności doświadczeń i przeżyć w czasie II wojny światowej, jest ciągłe aktywne działanie na rzecz zapewnienia pokoju, żebyśmy my, nasze dzieci, wnuki i następne pokolenia już nigdy nie doświadczyli wojny. Dzisiejsze czasy, kiedy w różnych częściach świata ciągle jeszcze toczą się konflikty zbrojne, a ludzie są uciskani, stawiają nas ciągle na nowo przed tym wyzwaniem. Jeśli obchodzimy 8 maja jako dzień wyzwolenia od faszyzmu hitlerowskiego, to odnosi się to do wszystkich i każdy się powinien czuć zobowiązany wykazywać się odwagą cywilną i występować przeciwko zaślepieniu ideologią nazistowską przeciwko neonazizmowi, prawicowym ekstremizmom i rasizmowi.
Niektóre nagrane na dyktafon wspomnienia leżą w przysłowiowej „szufladzie” i czekają na opracowanie i uzupełnienie. Tak też było z tymi wspomnieniami. Rozmowa z bohaterką tych wspomnień odbyła się w sierpniu 2014 roku a dopiero teraz „dojrzały” do opublikowania. Uzupełnione zdjęciami przez wnuczkę.
Początkowo Pani Emilia i jej syn
niechętni rozmowie zgodzili się aby chwilę powspominać stare
czasy. Pani Emilia Galińska – wtedy najstarsza żyjąca i
mieszkająca osoba w Brodach. Mając 94 lata Pani Emilia zadziwia
sprawnością fizyczną.
Nazywam się Emilia Galińska z domu
Przewoźnik. Urodziłam się 15.06.1920 roku w „centrali”, tzn
koło Bochni w miejscowości Zabierzów koło Niepołomic. Moi
rodzice Stanisław i Magdalena mieli 7-ro dzieci. 4 synów i 3 córki
w tym jedną z nich byłam ja. Ja byłam przedostatnia. Z rodzeństwa
żyje tylko ja i młodszy ode mnie brat. A tak to wszyscy już
poumierali.
Rodzice zajmowali się rolnictwem.
Ojciec miał trochę ziemi, parę hektarów, którą uprawiał i z
tego żyliśmy. Przed wojną żyliśmy biednie. Wszystko było na
kartki. Odzież, bielizna. Jedzenia też nie było. Człowiek żył,
bo musiał żyć. Skończyłam tylko 4 klasy szkoły i pracowałam na
gospodarstwie rodziców i w lesie. Rodzice nie dbali o to czy dziecko
chodzi do szkoły czy nie.
W czasie wojny i przed wojną
pracowałam w nadleśnictwie. Czasy wojny wspominam bardzo źle. Nie
było co jeść. Nie było gdzie kupić jedzenia. W sklepach nic nie
było. Kryzys jak diabli. We wrześniu 1939 roku nie pamiętam, żeby
jakoś brutalnie Niemcy weszli do mojej miejscowości ale z czasem
zaczęli mordować Żydów. Pamiętam taką sytuację, jak poszłam
nazbierać z koleżanką trawy dla bydła na łąki. Byłyśmy na
łące, gdy patrzymy, a wałem idą Niemcy. Krzyczą do nas, żebyśmy
podeszli do nich. Ze strachu, aż się trzęsłyśmy ale tylko nas
wylegitymowali. Gdy szedł Żyd i Niemcy go zaczęli kontrolować to
od razu go zabijali. A w naszej wiosce było bardzo dużo Żydów. W
czasie wojny był straszny głód. W nadleśnictwie pracowałam przy
wiklach (wiklina). Ścinaliśmy je sierpami i łupaliśmy kleszczami,
a na wiosnę sadziłam lasy. Dzięki pracy w nadleśnictwie nie
wywieźli mnie na roboty przymusowe. Gajowy powiedział Niemcom, że
jestem niezbędna w pracy w lesie i mnie zostawili w spokoju. Zabrali
tylko moich dwóch braci na roboty. Jednego brata na tych robotach
Niemcy zabili.
Pod koniec wojny pamiętam, że do nas
na wioskę uciekło bardzo dużo ludzi z Krakowa, bo bali się, że
zbombardują miasto. Uciekali przed bombardowaniem ale Rosjanie
wkroczyli i Kraków ocalał. Nie pamiętam, żeby Rosjanie u nas
jakoś źle się zachowywali. Nie mordowali ani nie gwałcili. Kilka
lat po wojnie wyjechałam na zachód. Do Nietkowic, a później
Brodów.
Na zachód przyjechałam na przełomie
1952/53 roku. Pamiętam że była wtedy bardzo ciężka zima.
Przyjechałam do brata do Nietkowic. 12 czerwca 1953 roku wzięłam
ślub z Władysławem Galińskim z którym w małżeństwie byłam
ponad 30 lat. Całe życie ciężko pracowałam. Do tej pory jestem
aktywna fizycznie. Nie widzę na jedno oko dlatego czytanie albo
oglądanie telewizji jest dla mnie trudne. Wolę prać, sprzątać,
gotować a nawet drzewa narąbać.
Niestety bohaterka tych krótkich
wspomnień zmarła 5 czerwca 2017 roku mając niespełna 97 lat.
Wspomnienia Jana Messyasza odbiły się mocnym echem, dlatego chcemy przedstawić poezję, którą pisał bohater wspomnień. Będąc na emeryturze ostatnie lata życia Jan Messyasz spędził w Domu Zbowidowca, gdzie miał czas na przemyślenia i na pisanie. Wnuczka Pana Jana Messyasza przekazując nam zdjęcia i tą poezję powiedziała, że był to człowiek, który lubił żartować i mówić rymami. Taka jest poezja – można rzec, że satyryczna. Jeszcze raz dziękujemy wnuczce Pani Katarzynie.
Nowy Hymn Polski
Jeszcze Polska nie zginęła
Bo jeszcze żyjemy
Ale w takim dobrobycie
Niedługo zdechniemy.
Nie ma mięsa, masła, jajek
zniknęła słonina
Trzeba będzie chyba z głodu
Jeść dzieła Lenina.
Zawiedziony, wygłodzony
Naród się buntuje
Wnet na władzę towarzyszy
Pięści pokieruje.
Mówił Gierek do swej Stasi
Drżący i ponury
Słuchaj, ponoć Naród chce się
dobrać nam do skóry.
Już za sobą lat 35
mamy demokracji
Ale cukier wciąż na kartki
jak za okupacji.
Wszystkie ceny nasze władze
ciągle podwyższają
Regulując co nam dali
zaraz odbierają.
Marsz marsz Polacy
Bez jedzenia do pracy
Pod partii przewodem
rząd zamorzy nas głodem.
Cóż nam z tego, że wszedł Kania
Na wysoki stołek
Gdy musimy z oszczędności
W tyłek wbijać kołek
Chociaż sami ledwo, ledwo
Już dyszymy z głodu
Naszym mięsem odżywiamy
Przyjaciół ze Wschodu.
Naród musi poznać prawdę
Jak wygląda ona
W tym przypadku i stu Kani
Cudów nie dokona.
Za granicę za pół darmo
wszystko oddajemy
kapitalizm się bogaci
a my biedniejemy.
Skutki tego dobrze widać
i każdy to przyzna
w Polsce zamiast dobrobytu
Jest głód i drożyzna.
Rząd ma także i sukcesy
przyznać im to trzeba
w Polsce można bez kolejki
dostać się do Nieba.
Gdy się trochę zastanowisz
To przyznasz po chwili – racja
Nie o taką przecież Polskę
Nasi ojcowie walczyli.
Jeden Polak jest Papieżem
Drugi siedzi przy Carterze
Kilku przed Breżniewem klęczy
Reszta w kolejkach się męczy.
Ojcze Święty Pawle Drugi
spłać za Polskę wszystkie długi
Czy to w lirach czy w dolarach
Bo się Polska nam rozwala.
Pomóż aby w siłę rosła
Miała wodza a nie osła
Mamy już po dziurki w nosie
To moskiewskie nienażarte prosię
Wszystkie kraje ssie jak może
a najwięcej – Polskę, Boże !
Messyasz Jan
Dom Zbowidowca
pawilon”A”
ul. Lubuska 11/107
65-265 Zielona Góra
Wspomnienia
na dzień XXXV rocznicy Ludowego Wojska Polskiego
Trzydzieści pięć lat wspomnień spod Lenina aż do Berlina
Polski żołnierz przy boku Armii Radzieckiej kroczył.
Doznawał chłodu i głodu, krwią broczył.
Były ciężkie działa, armaty, pociski się rozrywały,
szarpiąc ludzkie ciała i szaty.
Żołnierz polski czuwał przy karabinie maszynowym w ubogim mundurze,
nakryty płaszczem-pałatką, wiatr przewiewał po jego wychudłej skórze.
Czekał na rozkaz szturmować wroga.
Przyszedł czas – nastąpiła trwoga. Hitlera niedługo cholera ciśnie
Polski żołnierz u boku Armii Radzieckiej okazał swe męstwa.
Wyszła na ulice staruszka, podniosła ręce do nieba – krzyknęła !
Wolna Ojczyzna, wolna Warszawa kochana, wolne więzienia, gnębione obozy
krematoria, męczeństwo. Cała polska ziemia była łzami i krwią zalana
A na Dzień Zwycięstwa już wyrosła trawa zielona. Kroczyły Pułki wyzwalające:
Kraków, Łódź, Poznań, Pomorze
Hitler ze złości rwie włosy na głowie i spać już nie może.
II Polska Armia forsuje Odrę i Nysę Łużycką,
zdobywa Rottenburg, ale do Berlina nie jest blisko.
Toczą się walki pod Budziszynem, Dreznem i Łabą
Hitlerowi zrobiło się całkiem słabo. Polscy żołnierze dotarli do hitlerowskiej skóry.
Dnia 8-go maja wszyscy hitlerowscy faszyści uklękli na kolana w Berlinie, podnieśli ręce do góry !
Polski żołnierz stanął na granicy: Odrze i Nysie Łużyckiej. Ku chwale ojczyzny uprawia prastare piastowskie hektary, chociaż zmęczony wojną i jest już stary.
Pokolenie polskich żołnierzy i weteranów buduje domy, fabryki, szkoły i świetlice, do których przychodzi dziatwa mała i miłe dziewice.
Polski żołnierz wolności zdobył sławę trzydzieści pięć lat temu na polu chwały.
A nad Polska Ludową szerokie rozłożył skrzydła Orzeł Biały.
Na tę rocznicę rozbrzmiewa wielka sława, że jest odbudowana stolica wielka Warszawa.
My polscy żołnierze weterani włożyliśmy wytężony zwycięstwa trud za Wolność i Lud.
Nie rzucim ziemi skąd nasz ród, polski my Naród, polski ród.
Opracował i napisał ogniomistrz II-ej Armii Ludowego Wojska Polskiego.
III-a Dywizja 69 Pułku Artylerii Przeciwlotniczej, III Bateria
Jan Messyasz ur. 12.05.1897 r. w Makowiskach woj.częstochowskie.
Będąc ostatnio w Archiwum Państwowy w Zielonej Górze udało natrafić się na archiwalne wspomnienia weteranów II Wojny Światowej, które spisywali w latach 60-,70-, i 80-tych. Wśród nich byli też mieszkańcy naszych wiosek. Przedstawiamy wspomnienia Jana Messyasza z Nietkowic. Pisownia oryginalna. Dziękujemy za pomoc Pani Halinie Węgrzyn, która „rozszyfrowała” dla nas nieczytelne pismo. Wspomnienia wzbogaciła zdjęciami i dokumentami wnuczka Pani Katarzyna.
RELACJA KOMBATANCKA MESSYASZ JAN SYN WALENTEGO UR. 1897 RELACJĘ ZŁOŻONO DN. 24.06.1977 TEMAT: LWP – II ARMIA RELACJĘ PRZYJĘŁA KOMISJA HISTORYCZNA PRZYZARZĄDZIE KOŁA MIEJSKIEGO ZBOWiD W ZIELONEJ GÓRZE DN. 24.06.1977
RELACJA KOMBATANCKA /ankieta/
Pochodzenie – chłopskie Data i miejsce urodz. – 12.05.1897 Zawód i miejsce zatrud. – urzędnik pocztowy, ochrona mienia PKO Przynależność do organ. – ZSL, ZBOWiD Działalność społeczna – ławnik sądowy, Działacz Społeczny ZSL (prezes – skarbnik Nietkowice) Środowisko kombatanckie – II Armia LWP Działalność kombatancka – wrzesień 1944 – 69 PAP, plutonowy ogniomistrz – instr. chemii zdemobilizowany 16.09.1945 Posiadane odznaczenia – złoty krzyż zasługi 6.II.1970, medal za Berlin 9.V.1969, Odra Nysa Bałtyk 27.8.1945Za Pabiedu 9.V.1946Za zwycięstwo i wolność 1946 Brązowy za zasługi obronności 1946Relację kombatancką przyjął, dnia 22.06.1977 r.
Relacja kombatancka Kol. Messyasz JanaWcielony zostałem do 69 Paplot (Pułk Artylerii Przeciwlotniczej), dnia 12.9.1944 r w Garwolinie. Miejsce postoju pułku Abramowice koło Majdanka. D-cą pułku był w stopniu majora oficer Radziecki Agurejew. Szefem Sztabu był major Chantonow. Przydzielony zostałem do 3-ciej baterii 3-go dywizjonu na stanowisko szefa baterii w stopniu plutonowego.Następnie skierowano mnie na szkolenie instruktorów chemików, który trwał 6 tygodni.Po skończeniu kursu szkoliłem żołnierzy baterii w zakresie chemicznym.Po rozpoczęciu ofensywy styczniowej w 1945 r. Pułk został przeznaczony do ochrony przeciwlotniczej mostów w Warszawie. W tym czasie nalotów niemieckich na mosty nie było.Następnie w końcu stycznia 1945 pułk został skierowany do Łodzi, gdzie bateria osłaniała zakłady przy ul. Daszyńskiego. W lutym 45 pułk został skierowany do Poznania do osłony dworca głównego i zakładów przemysłowych. A nasza bateria osłaniała tory kolejowe w kierunku Wrocławia. Na początku marca 1945 r skierowano pułk do Gorzowa Wlkp, gdzie jak pamiętamosłanialiśmy dworzec kolejowy. W dalszym ciągu dyslokowano pułk w rejon Kostrzyna, a następnie do Oleśnicy koło Wrocławia, gdzie przybyliśmy początkiem kwietnia. Pułk osłaniał dworzec i węzeł kolejowy. W dniach 13 – 14.4.1945 pułk skierowany został w rejon Zgorzelca z zadaniem wzięcia udziału w ofensywie w dniu 16.04.45r. W dniu 16.04.45 o godz. 4.40 rozpoczęła się ofensywa a następnie pułk przeprawił się na drugą stronę Nysy. Bateria nasza brała udział w przygotowaniu ogniowym do natarcia. Bateria bez strat dotarła do Rottenburga następnie w okolice Budziszyna. Pamiętam, że w godzinach wieczornych bateria i pułk nasz przechodził przezpalący się Budziszyn. Po przejściu Budziszyna dowiedzieliśmy się, że jesteśmy odcięci iznajdujemy się w okrążeniu. W czasie natarcia bateria nasza zniszczyła jeden czołg w strzelaniu na wprost. Nasza bateria z powodu braku dowozu amunicji posiadała tylko cztery pociski. W tym czasie bateria nasza poniosła straty: 3 zabitych i kilkunastu rannych od pocisków artylerii niemieckiej. Nie pamiętam kiedy, ale przypominam sobie, że spotkaliśmy wycofujących się żołnierzy 26 p.p . Wspólnie zorganizowano obrony osłaniając i nasz pułk i nieprzyjacielskie ataki zostały powstrzymane. Obrona trwała około 2 dni. Następnie przyszły na pomoc wojska Radzieckie, które odparły nieprzyjaciela. Po trzydniowym odpoczynku z jednostkami II Armiiprzeszliśmy do Pragi Czeskiej, gdzie przebywaliśmy dwa dni. Następnie nasz pułk skierowany został do Neustadt, gdzie zastała nas kapitulacja. Po dwu tygodniach pułk przeniesiony został do Garnizonu w Lesznie Wlkp. W czasie walk bateria nasza posiadała następujące uzbrojenie: 4 działa p.plot 37mm, żołnierze wyposażeni byli w Kb i pepesze. Żołnierze na baterii nie posiadali hełmów.Z żołnierzy którzy służyli ze mną w czasie wojny pamiętam: plutonowy Jurewicz Stanisław, szeregowy Kobusiński Kazimierz, szeregowy Sobiech Władysław. Posiadam zaświadczenie wydane przez d-cę 69 paplot Nr 30/31 z dnia 17.03.1945 o mianowaniu mnie do stopnia ogniomistrza. Po przybyciu jednostki do Leszna w m-cu lipcu 1945 r skierowany zostałem jako magazynier wraz z 20 żołnierzami na akcję żniwną do miejscowości Hammer (obecnie Radzyń) koło Sławy Śląskiej. Część żołnierzy baterii zajmowała się żniwami a ja z żołnierzami magazynowałem zboże w barakach po jeńcach wojennych. Jak pamiętam przyjąłem do magazynowania około 40 ton zboża, które przekazałem administracji miejskiej w Sławie Śląskiej. Po zakończeniu akcji żniwnej zostałem zdemobilizowany w dniu 16.09.1945 r. Po zdemobilizowaniu przybyłem do Nietkowic powiat Krosno n/Odrą jako osadnik wojskowy. Po przybyciu do Nietkowic uruchomiłem punkt sprzedaży artykułów reglamentowanych a w sierpniu placówkę tj. Agencję Urzędu Pocztowego.W późniejszym okresie pracowałem w różnych zakładach w Zielonej Górze biorąc udział w różnych pracach społecznych.
Wywiad z Kol. Janem Messyaszem z Nietkowic odnośnie uzupełnienia danych do jego wspomnień z okresu walki II Armii Woj. Polskiego
Kol. Jan Messyasz był żołnierzem 69 pułku artylerii przeciwlotniczej pod dowództwem pułkowym majora Agurejewa, a szefem sztabu był major Charłamow, naszym dowódcą plutonu był pomocnik Kondakow. Kol. Messyasz był wówczas jeszcze plutonowym, a później otrzymał nominację na ogniomistrza w dniu 17.03.1945r. Nysę Łużycką forsował w nocy z 15/16 kwietnia 1945r, o godz. 4.40 w rejonie Żary – Żagań. Po sforsowaniu Nysy szli dalej w kierunku Budziszyna.Zawieszenie broni zastało go w mieście Neu-Stadt. Zdemobilizowany zostaje dnia 16.09.1945 i osiedla się w Nietkowicach, gdzie dotąd mieszka.W 1946 w Nietkowicach organizuje przedszkole przy współpracy Ob. Szrefel Józefy, Dybowskiej Zofii, Bykowskiej Anny, osoby te również osiedliły się w Nietkowicach. Jeszcze w roku 1946 w czerwcu zorganizuje, po przeszkoleniu, agencję pocztową w Pomorsku. Naczelnikiem obwodu pocztowego w Krośnie był wówczas ob. Borkowski Jan, obecnie zamieszkały w Puszczykowie pod Poznaniem. Z okresu przed kampanią na Berlin Kol. Jan Messyasz pracował na poczcie w Warszawie od 1923 roku do 20 lipca 1944, kiedy to porzucił pracę na poczcie i uciekł na prawy brzeg Wisły, gdzie już były wojska radzieckie i polskie. Dnia 12-go września 1944 został wcielony do wojska. Kol. Jan Messyasz z opisanego okresu posiada: 1/ zdjęcia, 2/ dokument nominacyjny, 3/ dokument odznaczenia radzieckiego.Powyższy wywiad przeprowadzono w dniu 1 maja 1971 r.
podpis nieczytelny
Jan Messyasz zmarł 22.01.1983 roku i swoją ostatnią wolą został pochowany na jednym z warszawskich cmentarzy
Będąc ostatnio w Archiwum Państwowy w Zielonej Górze udało natrafić się na archiwalne wspomnienia weteranów II Wojny Światowej, które spisywali w latach 60-,70-, i 80-tych. Wśród nich byli też mieszkańcy naszych wiosek. Przedstawiamy wspomnienia Józefa Kołogreckiego z Pomorska. Pisownia oryginalna.
Kołogrecki Józef Pomorsko, dnia 27 sierpnia 1979r.
66-105 Pomorsko
Przebieg służby
wojskowej
W czasie pobytu w ZSSR
mieszkałem w miejscowości Neja obłast Jarosławska. Do wojska
wstąpiłem 1 czerwca 1943 r. w Sielcach nad Oką. Otrzymałem
przydział do drugiej baterii 1 dywizjonu 1 pułku artylerii lekkiej
I DP. Po ukończeniu szkolenia uczestniczyłem w bitwie pod Lenino
gdzie brałem udział w szturmie na okopy nieprzyjaciela pod
dowództwem kpt Ambroziewicza, który był d-cą II plutonu. Po
zakończonej bitwie wraz z całą I DP został zluzowany do odwodu.
Następnie przeszedłem szlak I DP przez Łuck, Równe, Lublin,
Dęblin do Warszawy gdzie brałem udział w wyzwalaniu jej
prawobrzeżnej części tj. Pragi. Następnie pod Jabłonną pod
obstrzałem nieprzyjaciela przeprowadziłem baterię na stanowiska
ogniowe jako d-ca II plutonu. D-cą dyonu był w tym czasie kpt
Żachowski a d-cą I plutonu por. Tadeusz Szulc. Następnie brałem
udział w wyzwoleniu Warszawy. Potem przez Bydgoszcz wraz z całą I
Armią dotarłem do Wału Pomorskiego. W czasie szturmu na bunkry
niemieckie pod Jastrowiem w czasie kontrataku Niemców dnia 6 lutego
1945 r o godzinie. 16.30 w walce obronnej na wysuniętym stanowisku
baterii zostałem ranny w nogę. Po tym zostałem skierowany do
szpitala w Otwocku. Świadkami tej walki byli:
kpt Pawłowski – d-ca
zwiadu dyonu,
kpt Szlachto – z-ca
d-cy ds. polit.,
kpt Żachowski – d-ca
dyonu,
mjr Kempicki – szef
artylerii pułku
Dowódcą pułku w tym
czasie był płk Raskow.
Po wyzdrowieniu 9 lipca 1945
r zostałem zdemobilizowany.
Posiadam następujące
odznaczenia:
Krzyż Walecznych
nadany 21 listopada 1945 r,
Krzyż za Lenino –
nadany 13.X.1945r,
Medal za wyzwolenie
Warszawy nadany 1.XI.1946 r – radzieki,
Medal za Zwycięstwo –
nadany 1.XI.1946 r – radziecki,
Medal zwycięstwa i
Wolności nadany 9.V.1946 r,
Medal za Warszawę –
nadany 19.IX.1946 r,
Odznaka Grunwaldzka –
nadana 20.VII.1946 r,
Medal za udział w
walkach o Berlin nadany 5.V.1970 r,
Medal za zasługi dla
obronności kraju – nadany 10.X. 1978 r.
Przebieg pracy po
demobilizacji.
Po wyjściu ze szpitala i
demobilizacji wyjechałem do ZSRR miejscowość Neja w Jarosławskiej
obłastii gdzie pracowałem w internacie polskiej szkoły gdzie byłem
instruktorem wojskowym /wojnrukiem/ i wychowawcą starszej grupy. W
1946 r powróciłem do kraju i osiedliłem się w Pomorsku gdzie
byłem sołtysem komisarycznym a do moich obowiązków należało
prowadzenie meldunków osadników, wydawanie zboża do siewu i
ziemniaków do sadzenia na skrypty dłużne. Od 1948 r pracowałem w
charakterze strażnika na poczcie w Zielonej Górze przez okres 6
lat. Obecnie nigdzie nie pracuję ze względu na wiek i stan zdrowia.
Będąc ostatnio w Archiwum Państwowy w Zielonej Górze udało natrafić się na archiwalne wspomnienia weteranów II Wojny Światowej, które spisywali w latach 60-,70-, i 80-tych. Wśród nich byli też mieszkańcy naszych wiosek. Przedstawiamy wspomnienia Stanisława Pikuły z Brodów. Pisownia oryginalna.
Pikuła Stanisław
Brody 30 pocz. Pomorsko
gm Sulechów
Urodziłem się w 1921 r 16-X w Chomęciska-Duże gm Stary-Zamość pow. Zamość w rodzinie chłopskiej małorolnej. Tam skończyłem szkołę podstawową i do 1938 r tam żyłem i pomagałem w gospodarstwie rodzicom a 1938 roku rodzice kupili mało gospodarstwo z parcelacji państwowej w wojew. Tarnopolskim pow Zborów i tam wyjechałem wraz z rodzicami i resztą za poszukiwaniem trochę chleba bo rodzina dorastała a była dość liczna. Tam zaraz zacząłem się uczyć zawodu rolniczego w w Pys Rolniczym. Po klęsce wrześniowej zostaliśmy internowani do Z.S.S.R. Na Ural do Krasnouralska i tam pracowałem przy różnych pracach i trochę uczyłem się nowych zawodów nierolniczych ale ja miałem zawsze we krwi pracować na ziemi. Na początku 1942 r z Uralu przyjechaliśmy do Kujbyszowskiej Obłaści Wiacko Polański rejon i tam pracowałem w Kołchozie i prowadziłem kołchozowe ogrodnictwo. W 1943 r w maju wraz z moim bratem Leonardem zostaliśmy zmobilizowani do wojska z tamtej ostatniej miejscowości. Po przybyciu do Sielc nad Oką i po dokonaniu różnych zabiegów organizacyjnych zostałem wraz z bratem przydzielony na podoficerską szkołę dywizyjną. Po skończeniu szkoły i zdaniu pomyślnie egzaminu zostaliśmy przydzieleni do 1. pułku 3 bat. 8 komp. Jako kaprale na dow. drużyn małych moździerzy a jako zastępca dowódcy plutonu i tak ruszyliśmy na front. Po rozmaitych marszach i przemarszach zbliżając się do linii frontowej. Z rozkazu do-cy pułku zostałem przydzielony do plutonu wartowniczego przy magazynach Dywizyjnych. Po krótkim tam pobycie poprosiłem się o powrotne skierowanie mnie do Kompanji bo tam był mój brat jak i inni koledzy z którymi zżyłem się bardzo i było mi tam bardzo dobrze i prośba została przyjęta. Podczas bitwy pod Lenino przed Przejsamą Mireją został ranny nasz d-ca plutonu i dalej ja przejąłem dowodzenie plutonem. Po zdobyciu linji obronnych nieprzyjaciela piechoty wdarliśmy się w głąb pozycji nieprzyjacielskich aż pod linje obronne artylerii i tam zaczęło się jeszcze straszniejsze piekło bo i straciłem kilku chłopców i wyczerpały się zapasy amunicji no i całkowicie z naszej kompanji pozostało nas bardzo mało. W tak gorącym ogniu brat został śmiertelny strzał w piersi podskoczyłem do niego zobaczyłem, że został przestrzelony na wylot rozdarłem umundurowanie i zacząłem bandażowanie i zabandażowałem gdy chciałem się podnieść znad bandażującego to zobaczyłem dwa niemieckie bagnety przy moim ciele i tak skończyła się nasza i moja radość że już jesteśmy niedaleko od Polski. Wzięty do niewoli przebywałem wraz z innymi naszymi niewolnikami w miejscowościach Oszszy, Borysowie a później w niemieckich lagrach jenieckich w Altengauże na różnych pracach i w różnych miejscowościach. Po kapitulacji Niemiec zostałem oswobodzony przez armię amerykańską i zaraz powróciłem do kraju. Po powrocie do kraju pojechałem w rodzinne strony w zamiarze odwiedzin bo tam zostało dwóch braci już żonatych do 1938 roku niestety ich nie zastałem, obaj zginęli w bombardowaniu w 1939 roku. Tam trochę przebywałem u moich wujków i pod jesień 1945 roku tu przyjechałem na ziemie odzyskane i zająłem gospodarstwo pełnorolne bo to mnie zawsze pociągało. W 1946 roku założyłem rodzinę i do tej pory tu żyję i pracuję z czego jestem ja do tej pory zadowolony. Tu w Brodach w 1946 roku wstąpiłem do P.P.R i wielu innych organizacji społecznych za które wielokrotnie zostałem pochwalany i odznaczany, z czego również jestem dumny i zadowolony.
Brody 20-I-1980
Stanisław Pikuła
Pan Stanisław Pikułą był nam ostatnim znanym żyjącym weteranem II Wojny Światowej. Zmarł 20 maja 2015 roku.
Stanisław Pikuła (w środku) prawdopodobnie podczas pogrzebu któregoś z osadników wojskowych z Brodów
Kiedy kilka lat temu pierwszy raz czytaliśmy własnoręcznie napisany życiorys Antoniego Stawery po zdaniu A kiedy zaczęli banderowcy mordować naród Polski zostałem złapany w sierpniu 1943 roku w Ujściu i przez nich rozstrzelany, gdzie kula przeszyła mój prawy bok na wylot przeszły nas ciarki. Młodość i wojenne losy Pana Antoniego na pewno się nadaje na scenariusz filmu.
Urodziłem się dnia 11.07.1923 roku w Ujsciu pow. Kostopol Z.S.R.R. Pochodzę z rodziny chłopskiej. Gdy ukończyłem 7 lat zacząłem uczęszczać do Szkoły Powszechnej w Ujściu. Po ukończeniu 4 klasy mając 12 lat zostaję sierotą bez ojca i matki, pod opieką starszego brata do chwili ukończenia 16 lat. Z powodu bardzo ciężkich warunków życia zmuszony byłem iść do pracy do majątku Dziedzica. Pracowałem tam do wybuchu wojny w 1939 roku. Od 1940 do 1941 roku pracowałem w kołchozie w Ujściu, w 1941 roku po napadnięciu hitlerowców na Związek Radziecki Niemcy zagarnęli kołchoz w Ujściu i utworzyli majątek, gdzie zmuszony byłem pracować jako rolnik. W 1943 roku banderowcy zniszczyli majątek niemiecki, a ja pozostaję bez pracy i nadal żyję u brata. A kiedy zaczęli banderowcy mordować naród Polski zostałem złapany w sierpniu 1943 roku w Ujściu i przez nich rozstrzelany, gdzie kula przeszyła mój prawy bok na wylot. Ciężko ranny zostaję leczony przez sanitariusza. Po wyzwoleniu przez Armię Radziecką w 1944 roku od faszyzmu, zostaję powołany dnia 28 kwietnia 1944 roku na Wołyniu w szeregi Armii Radzieckiej w zapasny pułk 911 na Uralu w Gorod Mołotow. Po trzymiesięcznym przygotowaniu bojowym i przysiędze otrzymaliśmy rozkaz na front Finlandii. Po dwóch tygodniach nastąpiła kapitulacja, otrzymaliśmy rozkaz przejścia przez Pereszejek do Norwegii. W ciężkich bojach w Norwegii przeszedłem do Zalewu Murmańsk. Po wyzwoleniu Norwegii 1 Armia 1 Batalion 911 Pułk powrócił do Z.S.R.R. w Rybińsk, gdzie dalsze przechodziliśmy ćwiczenia bojowe, po których zostaliśmy wysłani na front zachodni na tereny Polski. W 1945 roku będąc na terenie Polski zachorowałem na żołądek i skierowany do mitsambatu polowego szpitala, gdzie po trzech tygodniach i wypisaniu zostałem przydzielony do dziewiętnastej brygady czołgów jako desant czołgowy I Frontu Białoruskiego i skierowany na pierwszą linię frontu, wyzwalając wsie i miasta doszedłem w ciężkich bojach do przedmieścia Berlina. Dnia 28 kwietnia 1945 roku kiedy nasze czołgi toczyły walki na przedmieściach Berlina zostałem ciężko ranny w prawą nogę w biodro i przewieziony do szpitala na tyły frontu i podjęto natychmiastową operację, a następnie przewieziony do szpitala Moskwa Sokolniki 1385. Po trzykrotnych operacjach i podleczeniu, zostałem skierowany na dalsze leczenie do szpitala w Jarosławiu i ponownie operowany. Po pewnym czasie zostaję przewieziony do szpitala w Rostowie Jarosławskiej Obłasti. Po dłuższym leczeniu i wypisaniu ze szpitala zostałem uznany przez komisję lekarską za inwalidę II grupy 75 procent niezdolny do pracy i skierowany na wyjazd do Polski. Po przyjeździe do Polski zostałem powołany na komisję w Ostrowie Wielkopolskim, gdzie komisja uznała jedynie 45 procent utraconego zdrowia, ponieważ nie chciałem się zgodzić odwołałem się do Poznania na komisję lekarską. Komisja w Poznaniu mało wzięła pod uwagę moją krzywdę i chorzenia przyznała mi 55 procent utracenia i zaliczyła do III grupy inwalidów. Mając trudne warunki życia więc 28 sierpnia 1946 roku zgłosiłem się do Urzędu Ziemskiego w Poznaniu, gdzie skierowano mnie do pow. Konin, miejscowość Borowiec Stary i przydzielono mi gospodarstwo rolne o powierzchni 12 ha. Na gospodarce pracować nie mogłem, gdyż rany stale się odnawiały. Więc zostałem przewieziony do szpitala w Koninie gdzie zostałem operowany. Po powrocie ze szpitala do domu po niedługim czasie zostałem ponownie zabrany do tego szpitala i poddany dwóm operacjom. Po jakimś czasie noga dalszy ciąg bolała a rany się odnawiały, więc skierowano mnie do szpitala w Poznaniu. Szpital Przemienienia Pańskiego, gdzie lekarze uznali ostomilitus kości i poddano dwóm operacjom. Po tych ciężkich operacjach i długim czasie leczenia wróciłem na tą samą gospodarkę. Ponieważ stan zdrowia mi jednak nie pozwalał pracować na roli a żona była z małym dzieckiem zmuszony byłem gospodarstwo zdać na Skarb Państwa i 7 X 1949 roku wyjechałem na Ziemie Zachodnie do miejscowości Brody pow. Sulechów. Urząd Ziemski w Krośnie Odrz. Przydzielił mi gospodarstwo rolne 3,50 ha. Z renty, która wynosiła 280 zł miesięcznie III grupy wyżyć nie mogłem, zmuszony byłem pracować w tej gospodarce, co przyczyniło się ponownie do otwarcia ran. W związku z tym zabrano mnie do szpitala Krośnie Odrz. i ponownie operowany. Po powrocie ze szpitala i pogorszeniu zdrowia oddałem ziemię 1,015 ha przez notariusza w Zielonej Górze na Skarb Państwa. Po zagojeniu nogi choruję na żołądek i dostaję ataki nerek co stwierdzono przez lekarzy dwustronną kamicę nerek, a do tego wywiązały się inne choroby: serce, isjasz w nodze i zapalenie korzonków nerwowych. Na wymienione choroby leczę się przez parę lat w Ośrodku Zdrowia w Sulechowie a następnie w Brodach i w sanatoriach Sielanka w Kudowie, sanatorium Wojskowe w Ciechocinku, sanatorium Wacław Świeradów Zdrój i w tym roku znowu sanatorium Wojskowe w Ciechocinku.
Przedstawiamy artykuł opublikowany w Gazecie Zielonogórskiej 4 czerwca 1959 roku.
W dniu 1 czerwca 1959 r. około godz. 13 w Nietkowicach pow. Zielona Góra wydarzył się tragiczny w skutkach wypadek, w którym bohatersko zginął na posterunku swej pracy młody nauczyciel miejscowej szkoły podstawowej ob. Kazimierz Pluto.
W dniu tym z okazji Międzynarodowego Dnia Dziecka ob. Pluto wraz z uczniami wyruszył na wycieczkę do lasu w pobliżu którego przepływa kanał wpadający do Odry.
W trakcie zabawy kilkoro dzieci odłączyło się od grupy i podeszło do kanału. Nauczyciel widząc to, podążył za dziećmi, aby zabrać je do głównej grupy. W chwili, kiedy dzieci wracały, uczeń klasy II Albert Lebel pośliznął się i wpadł do kanału (głębokość kanału sięgała do 3 metrów). Obywatel Pluto spostrzegłszy to bez chwili namysłu skoczył za chłopcem, którego uratował, sam zaś utonął, ponosząc bohaterską śmierć w obronie życia dziecka.
Ob. Pluto był dobrym i ofiarnym nauczycielem i wychowawcą. Kochał swój zawód i dziatwę. Cieszył się autorytetem wśród miejscowego społeczeństwa.
Edith w 70-tą rocznicę opuszczenia Brodów (rok 2015)
W końcu, w 1946 roku Georg Scholz i Siegfried Storm wrócili do domu z rosyjskiej niewoli. Teraz to naprawdę było zbyt ciasno dla 11 osób. Musieliśmy znaleźć sobie nowe miejsce do życia. Od rolnika Haberechta otrzymałyśmy pokój z małą komórką, którą mogliśmy używać jako kuchni. A więc babcia, mama i ja. Mogłam także dalej chodzić do Ahrensdorf do szkoły. Były dwa pomieszczenia, w jednym klasy 1 – 4 a w drugim klasy 5 -8. Naszym nauczycielem w klasach 1-4 była panna Schwarz a w klasach 5-8 nauczyciel Jäger. W 1953 przeskoczyłam 2 klasy i dostałam się do 8. Ale w południe po szkole, miałam problem gdzie się podziać. Habrechtowie byli w polu, babcia w gospodarstwie w Sputendorf a mama w pracy na cmentarzu w Stansdorf. Tak więc nie mogłam iść do domu.
Mogę dziękować Bogu że poszłam do Geishirtów jako niania. Jeden chłopiec Klaus 3 lat, a Paul był nadal w wózku. Nie było to dla mnie łatwe, bo sama też byłam jeszcze małym szkrabem. Rodzina mówiła o mnie bardzo dobrze. Byłam dobrze traktowana, dostawałam jedzenie a wieczorem jedzenie, które mogłam zabrać do domu. Tak mogłyśmy się we trzy posilić. Na święta lub na specjalne okazje dostawałam nową sukienkę lub cokolwiek do ubrania. Zostałam tam aż skończyłam szkołę. Gdzie zadania były również trudne. Około 1950 roku szukałyśmy we trójkę nowego domu. Samotna staruszka mieszkała w domu. Były tam dwa pokoje, jeden dla Pani Kielemann i jeden dla nas oraz wspólna kuchnia. Nie było bardzo przestronnie, ale dostaliśmy piwnicę do prania, stajnię, gdzie można było trzymać kozę, króliki, kury i gęsi. Za podwórzem był ogród, który mogliśmy uprawiać. No i na podwórku był także prawdziwy wychodek, z którego był nawóz .
W 1952 roku zacząłem praktykę jako ekspedientka w pierwszym sklepie HO w Ludwigsflde. Dwa lata praktyk zawodowych bardzo szybko minęły. Moja mama dostała pracę w zakładzie przemysłowym w Ludwigsdelde. Teraz życie było trochę łatwiejsze. Po mojej praktyce pracowałam jako ekspedientka, a zdając dodatkowe kursy i szkolenia zdobyłam kwalifikacje na kierownika sprzedaży. Funkcję tą praktykowałam w wielu branżach od tekstyliów, sprzętu sportowego do artykułów papierniczych.
Moja młodość była już wtedy przyjemna, z przyjaciółmi i dobrą zabawą. Poznałam mojego męża, w czerwcu 1957 r. zaręczyliśmy się, a w maju 1959 wzięliśmy ślub. Teraz moje życie zaczęło się we dwoje. W dniu 7.08.1960 urodziła się nasza córka Angela. A 10.07.1961 przenieśliśmy się jako nowa rodzina Ziermann do AWG-mieszkania (to nazwa spółdzielni mieszkaniowej, która istnieje do dzisiaj) w Ludwigsfelde. Otworzył się nowy rozdział w moim życiu. Moja mama i babcia pozostały aż do 1964 w Ahrensdorf. Potem także one dostały AWG-mieszkanie w Ludwigsfelde. Po krótkiej przerwie w pracy, gdy dziecko poszło do żłobka i przedszkola to ponownie pracowałam jako sprzedawca, a także jako kierowniczka sprzedaży. 21.04.1967 roku urodził się nasz syn René. Po roku urlopu macierzyńskiego, zaczęłam pracę w domu towarowym Flink jako asystentka w biurze i w 1972 roku z całym personelem przeniesiono nas do nowo wybudowanej hali na Clara Zetkin Str., gdzie pracowałam do mojej emerytury w sierpniu 1990 roku.
Około roku 1965 wynajmowaliśmy tutaj w Ludwigsfelde ogród, który następnie w 1970 roku kupiliśmy i mieliśmy własną ziemię. Nasza babcia była bardzo dumna, że teraz znowu mamy coś na własność. Niestety, jej radość była krótka. Zmarła 21.12.1969 roku. Zbudowaliśmy garaż z pokojem mieszkalnym, i mieliśmy duży ogród (1045 m2), gdzie uprawialiśmy owoce, warzywa i kwiaty. Wkładaliśmy w to wiele pracy, ale było też dużo radości z tego. Także dla mojej matki i babki. Mogliśmy sobie pozwolić nawet na samochód, małym Trabantem robiliśmy z dziećmi piękne wyjazdy urlopowe. Także dzieci otrzymały staranne wykształcenie, Angela skończyła studia, aby zostać nauczycielem, René studiował i został inżynierem. Byliśmy dumni. W 1987 przejęliśmy weekendową(rekreacyjną) działkę ciotki Marty w Ziegenhals. Nie potrafiła jej już sama utrzymać. Po jej śmierci stała się naszą największą radością w lecie. To nasza oaza od maja do września. Możemy cieszyć się latem z naszą mamą i wieloma przyjaciółmi.
Działkę w Ludwigsfelde przekazaliśmy naszej córce Angeli, aby mogła wybudować swój dom. Mieszka tam teraz z dwójką dzieci Nancy i Svenem. Nasz syn René poznał bardzo miła i kochającą żonę pochodzącą z Rosji i mieszka w Berlinie.
Oboje z mężem Erwinem staramy się jak najlepiej wykorzystać życie na emeryturze. Również trochę podróżujemy. Mamy nadzieję, że będziemy mogli przeżyć jeszcze wiele wspaniałych lat z rodziną.
Edith w 70-tą rocznicę opuszczenia Brodów (rok 2015)
Edith (środkowa z kobiet) w 1966 roku podczas pierwszej powojennej wizyty w Brodach na schodach domostwa Państwa Włodarczyków