wrz 262015
 
Widokówka Brodów przedstawiająca wioskę z wieży kościelnej

Widokówka Brodów przedstawiająca wioskę z wieży kościelnej

W Dolginowie napatrzyłam się na tragedię, zwłaszcza, że niedaleko naszego domu Niemcy założyli lager, w którym zamordowali około 3 tys Żydów z samego Dolginowa.
Dolginowo to było żydowskie miasteczko. Żydzi byli bogaci. Mieli dużo złota. Pamiętam jak kiedyś w Dolginowie uciekała jedna Żydówka. Niemcy jej od razu nie zastrzelili tylko złapali, a później widziałam jak podawała im złoto ze swojego domu przez okno, następnie chyba trafiła do lagru.

Oprócz tego więzili bardzo dużo Rosjan, którzy dali się nabrać na obietnicę „dobrej niewoli”. W 1941 roku Niemcy zrzucali z samolotu ulotki, w których nawoływali Rosjan do poddania się, i że w niewoli będą traktowani po ludzku. Ci głupi Rosjanie poddawali się a w lagrze czekała ich śmierć. Dużo Rosjan próbowało uciec z lagru ale Niemcy mieli poustawiane karabiny maszynowe i większość ginęła w trakcie ucieczki. A ci co nie uciekali to ich dobijali i chowali na żydowskim cmentarzu. Dół wykopali i tak te ciała rzucali.

Kiedyś przyszła do mnie Rosjanka z chlebem za pazuchą i mówi mi dziecina Ty tu wszystkich znasz, bo blisko lagru mieszkasz to weź ten chleb i rzuć go przez płot dla mojego męża.
Strasznie się bałam ale wzięłam ten chleb i rzuciłam tak niefortunnie, że odbił się od drutu i spadł za daleko, żeby więźniowie mogli go dosięgnąć. Podbiegłam i chciałam rzucić jeszcze raz ten chleb a tu już nade mną stoi Niemiec z takim wielkim kijem. Ja taka chudzinka, bo chorowałam na serce gdy byłam mała, patrzę na niego i myślę jak mnie zdzieli tym kijem to już po mnie będzie. Ale tylko nawywijał mi tym kijem nad głową i powiedział weź ten chleb i rzuć. To sobie już pomału ten chleb wzięłam, bliżej drutu podeszłam i przerzuciłam.

Na przełomie 1942/43 roku ojciec ciężko zachorował i przez 1,5 roku nie wstawał z łóżka. Na szczęście mieliśmy znajomego rosyjskiego inżyniera maszyn parowych, który pracował dla Niemców jako elektryk. On z kolei miał znajomą aptekarkę, która też była Rosjanką i po kryjomu wynosili leki dla ojca. Tak jakoś ojca podleczyli. Tak go podleczyli, że wstał i na wojnę go zabrali, bo w międzyczasie znowu weszli Sowieci. W lipcu 1944 roku w Dolginowie Rosjanie ogłosili, że wszyscy mężczyźni z danych roczników mają się zgłosić do wojska na rynku. Ksiądz też należał do rocznika poborowego i musiał iść z innymi mężczyznami. Ale jakiś rosyjski oficer na niego popatrzył i zapytał wierny, a on odpowiedział że wierny i odsunął go na bok a resztę chłopów zabrali do wojska. Ojciec nie był jeszcze do końca zdrowy a i tak go wzięli na wojnę. Na komisji poborowej chcieli, żeby podpisał się jako Białorusin. Ojciec nie chciał się podpisać. Powiedział w Polsce się urodziłem i jest Polakiem. To ojca i innych straszyli, że zamiast do wojska to na Syberię wywiozą. Do września 1944 roku pracowali w kołchozie a dopiero we wrześniu dali im polskie umundurowanie i wysłali na front.

15 lipca 1944 zabrali ojca do wojska a nas już we wrześniu wieźli na tereny Polski. Jechaliśmy zaraz za frontem. Zatrzymywaliśmy się na krótkie kilkudniowe postoje w różnych miejscowościach, aż w lutym 1945 roku na dłużej zatrzymaliśmy się w Siedlcach. Tam zostaliśmy do września. Tam też poznałam mojego przyszłego męża.

Razem z nami do Siedlec przywieziono wiele rodzin w tym zaprzyjaźnioną rodzinę Hapanowiczów, których syn Felek był w wojsku i zajął sobie gospodarstwo w Dużym Kwiatowcu (Brody). 8 września 1945 roku Felek Hapanowicz przyjechał do Siedlec po swoich rodziców, żeby zabrać ich do Dużego Kwiatowca. Moja rodzina postanowiła jechać razem z rodziną Hapanowiczów. Razem ze mną pojechał wtedy także mój przyszły mąż. I tak 15 września byliśmy już w Dużym Kwiatowcu. A naszego tatę wypuścili akurat z wojska i nie wiedział, że my jedziemy do Dużego Kwiatowca i przyjechał do Siedlec. Dopiero stamtąd przyjechał 25 września do Brodów. Ojciec miał dostać osadnictwo tam gdzie skończył front czyli Kraków-Częstochowa. Ale jak tu przyjechał to na drugi dzień pojechał do Krosna Odrzańskiego i tam załatwił, żeby dostać osadnictwo w Brodach.

Mój przyszły mąż także ściągnął swoją rodzinę i tak od września 1945 roku mieszkamy w Brodach.
Na szczęście mojego narzeczonego nie wzięli do wojska w Siedlcach, bo opiekował się swoimi starymi rodzicami, gdzie jego ojciec był bez nogi. Następnie przyjechaliśmy do Brodów, gdzie wstąpił do policji a następnie ORMO i później już go nie chcieli brać do wojska.

W Brodach zaraz po naszym przybyciu opiekował się nami Felek Hapanowicz, który służył jako żołnierz w polskiej komendanturze w Dużym Kwiatowcu.
W Dużym Kwiatowcu były dwie komendantury polska i rosyjska, lecz krótko po naszym przyjeździe Rosjanie wyjechali i zostali tylko polscy żołnierze pod dowództwem porucznika Edwarda Szlapińskiego. W Dużym Kwiatowcu byli jeszcze także Niemcy, których zgromadzono w ogrodzonym getcie w okolicach dzisiejszej ulicy Wojskowej.

Gdy przyjechaliśmy to w Brodach było zaledwie 9 i to niepełnych polskich rodzin, głównie tak jak my z okolic Wilna.
Zaraz na początku udaliśmy się do wójta, który kazał nam iść nakopać sobie ziemniaków. Tylko, że albo zrobił sobie z nas żart albo miał w tym jakiś interes, bo wskazał nam pole, na którym Rosjanie mieli swoje kartofle.

Nakopaliśmy chyba już ze 4 worki a tu pijani Rosjanie jadą do Pomorska i nas zobaczyli na swoim polu. Pogonili nas a my szybko uciekliśmy zostawiając te 4 worki. Felek Hapanowicz powiedział później, że mieliśmy dużo szczęścia bo Ruscy się nie patyczkują i w najlepszym razie by nas pobili a mogli nawet i zastrzelić.
Na drugi dzień Felek wziął kilku Niemców z getta i pojechał nakopać ziemniaków dla nas. Przywiózł cały wóz kartofli, więc jedzenie na zimę mieliśmy zapewnione.

Pamiętam, że porucznik Szlapiński kazał przygotować kościół do wyświęcenia i jego żołnierze usunęli boczne chóry, przesunęli troszkę do tyłu ołtarz i usunęli ambonę, po której została dziura. Ja z sąsiadką także pomagałam żołnierzom przy strojeniu kościoła. Mieliśmy wielki problem co zrobić z tą dziurą. Padł pomysł, żeby zasłonić ją obrazem ale skąd zaraz po wojnie wziąć duży obraz. Jak ktoś miał to taki malutki obrazek a nie wielki obraz. Ale my wyjeżdżając z Dolginowa, żeby ograniczyć zbędny bagaż powyciągaliśmy płótna z ram, żeby zajmowały mniej miejsca. I mieliśmy takie całkiem duże płótno przedstawiające Matkę Boską. Wzięliśmy gwoździami przybiliśmy prześcieradło, żeby zasłonić dziurę a do prześcieradła przyszyliśmy płótno z Matką Boską. Wokół płótna wyszyłyśmy nićmi ozdobny wianuszek i wyglądało to bardzo ładnie. Porucznik Szlapiński ofiarował do kościoła piękny, bardzo duży dywan, który krótko po wyświęceniu kościoła ktoś ukradł. Klucze do kościoła miało dwóch kościelnych a dywan znikł i nie było żadnych śladów włamania. Zaczęli zrzucać winę jeden na drugiego ale winnego nigdy nie znaleziono.
W ogóle całe wyświęcenie odbyło się przy sali nad Odrą. Tam przyjechał ksiądz z Czerwieńska odprawił mszę a później odbyła się huczna impreza. Do kościoła ksiądz nawet nie przyszedł. A my tak pięknie przystroiłyśmy kościół i wojsko też się dużo napracowało. Pamiętam, że przyszedł później ktoś z tej imprezy nad Odrą i mówi ten przyszyty obraz tu nie pasuje. Ja mu na to odpowiedziałam idź lepiej sprzątać pod salą i go wygoniłam z kościoła.

Adam

maj 222015
 
Kościół w Nietkowicach z pierwotnym wyglądem wieży (źródło zdjęcia: "Crossener Heimatgrüße”)

Kościół w Nietkowicach z pierwotnym wyglądem wieży
(źródło zdjęcia: „Crossener Heimatgrüße”)

Z okazji zbliżających się Zielonych Swiątek, czyli Święta Zesłania Ducha Świętego przedstawiamy tłumaczenie artykułu z czasopisma Crossener Heimatgrüsse autorstwa Dory Tschentke, która z wielką tęsknotą opisuje piękne obyczaje podczas tego ważnego święta.

Kolorowy piasek, tatarak i cienkie gałązki

Kochani Nietkowiczanie! Kiedy wiosną słońce wschodzi coraz wyżej i wyżej a pola i łany przyozdabiają się zielenią i kwiatami to urocze Zielone Świątki są nie daleko. Kto by chyba nie pomyślał w cichej tęsknocie o naszej rodzinnej wiosce z najpiękniejszymi łąkami, nasze Deutsch-Nettkow – tak nazywają to starsi.
Widzimy je całkiem dokładnie, piękne, szeroką ulicę wioski z aleją starych drzew. A w Zesłanie Ducha Świętego była kolorowo
udekorowana. Jaka była radość dla nas, dzieci, kiedy przeszukiwaliśmy las i łąki w sobotę Zielonych Świątek, przynosiliśmy najpiękniejszy piasek, ulubioną brzozę i najdłuższy tatarak! – Każdy chciał mieć najpiękniejszy odcinek drogi i udekorować swój dom. Znaleziono wkrótce biały piasek. Ale zaraz go pofarbowano na żółto i czerwono bo kolorowy piasek był lepszy od białego. I znajdywali go tylko poszukiwacze z dobrą wiedzą o ziemi uprawnej. Trzeba było przekopać sporo ziemi, i była to w większości praca dla dorosłych.
Bylismy przy znoszeniu tataraku! Całkiem na zewnątrz ” Rießgrube ” i „starej Odry ” boso wchodziliśmy na mokradła. Grube wiązki były związane, a na samym wierzchu był duży bukiet niezapominajek. W czystej wodzie płynącej do młyna na „moście owiec” oczyściliśmy nasze nogi i wróciliśmy zadowoleni do domu. Z „Bockholz” lub „Lug” braliśmy gałązki drzew.
Potem przyszedł ranek Zielonych Świątek(Pięćdziesiątnicy). Wkrótce o wschodzie słońca zaczęła się rzetelna praca. Przed każdy domem zostało zamiecione, posprzątane i podlane suche miejsca. Następnie zaczęto rozrzucanie piasku, praca, do której wymagano wielkiej dokładności. Z pomocą sznura do bielizny rozsiewano po obu stronach długiego chodnika, linie proste, następnie z innego kolorowego piasku usypano kolorowe kwadraty, które zostały połączone na górze łukiem. W środku napisano usypanym piaskiem: „Szczęśliwych Zielonych Świątek” Całość została ostatecznie ozdobiona tatarakiem. Ojciec ozdabiał
gałązkami drzwi i schody.
To było kilka godzin pracy, a na śniadaniu ciasto z posypką smakowało pysznie. Kiedy nieco później oba dzwony nawoływały do kościoła, to już najwyższy czas. Różowa sukienka i kapelusz słomkowy z wiśni były już przygotowane, i szło się po drodze w świątecznym nastroju. Ulica we wsi przedstawiała wspaniały obraz. A kolorowe paski dekoracyjne, dokładnie obcięte, ciągną się po obu stronach ulicy przez całą wieś przez dwa kilometry. Wszyscy zawsze sobie pomagali aby utrzymać tą piękną starą Zielonoświątkową tradycję, która jest symbolem naszej miejscowości.
Los zabrał nam wszystko: dom, dobytek, pozostawił nam wspomnienia. I po powrocie do domu: znajdziemy znowu gałązki, piasek i tatarak.

Dora Tschentke

Tłumaczenie Adam i Janusz

lut 012015
 
Budowa kościoła w Radnicy w latach 70-tych

Budowa kościoła w Radnicy w latach 70-tych

Kończąc cykl wspomnień księdza Ludwika Walerowicza chcieliśmy przedstawić osobny artykuł o bardzo ważnym epizodzie w historii parafii Nietkowice.
Kiedy powstała parafia Radnica? Jak ją podzielono?
Te i inne wątpliwości rozwiał ksiądz Ludwik Walerowicz – wieloletni proboszcz parafii Nietkowice.

„Zostałem proboszczem parafii Nietkowice w 1961 roku. Przez 9 lat obsługiwałem z wikarym też Sycowice, Będów i Radnicę. W 1970 roku osobiście podzieliłem parafię. A było to tak.
Pojechałem do kurii do biskupa Wilhelma Pluty i przedstawiłem pomysł podziału parafii. Biskup powiedział jak Ci się uda zameldować księdza w Radnicy to ja się zgadzam. Udało mi się to zrobić. Wyszukałem w Radnicy trzeci albo czwarty dom po prawej stronie jak się jedzie na Krosno Odrzańskie i tam z wikarym zrobiliśmy plebanię dla nowego księdza w Radnicy. Właściciel tego domu gdzieś wyjeżdżał i wydzierżawił swój dom. Władza za bardzo o tym nie wiedziała bo parafianki, które pracowały w gminie jakoś pokombinowały i zameldowały księdza. Później prawdopodobnie miały jakieś problemy z ówczesną władzą ale działały w słusznej sprawie. Władza wtedy nie sprzyjała Kościołowi.
Po tym pojechałem znowu do kurii i biskup powiedział to jak władza zatwierdziła to ja się też zgadzam. Powstał samodzielny wikariat w Radnicy.
Przyjeżdżali do mnie esbecy i straszyli, że proboszcza z Radnicy przywiozą mi na schody do Nietkowic i zostawią. A ja mówię proszę bardzo to za chwilę z powrotem wróci bo jest tam zameldowany i nie możecie go wyrzucić.
Pierwszym administratorem został ksiądz Julian Mizera a po nim ksiądz Bogusław Trocha. Dopiero gdy biskup w 1971 roku erygował parafię to ks. Trocha został proboszczem. O księdzu Bogusławie Trocha wyczytałem gdzieś, że był wikariuszem w Nietkowicach. To nie prawda. Nie miałem takiego wikarego. On był administratorem i proboszczem w Radnicy. To on uporządkował kaplicę i rozpoczął budowę kościoła. W 1973 roku kolejnym proboszczem został ksiądz Sylwester Zawadzki i to on dokończył budowę kościoła. Ksiądz Zawadzki to ten sam co zbudował w Świebodzinie słynną figurę Chrystusa.
Po podziale parafii w Nietkowicach nie był potrzebny już wikary i zostałem sam. Pamiętam, że ostatni wikary ks. Kluska był tylko pół roku w Nietkowicach i bardzo żałował, że musi wyjechać, bo Nietkowice bardzo mu się podobały.”

Sulechów 8 listopad 2014

Adam

sty 232015
 
Ksiądz Ludwik Walerowicz

Ksiądz Ludwik Walerowicz

W czasie pracy kapłańskiej też ciągle rzucano księżą kłody pod nogi. Pamiętam jak w Nietkowicach nachodził mnie major SB i namawiał do współpracy. Było tak, że ja sam nie wiedziałem, że będę jechał na drugi dzień do Zielonej Góry albo nawet nie miałem tego w planach to on już wiedział wcześniej, że będę musiał tam jechać. Faktycznie na drugi dzień coś mi wyskoczyło i musiałem jechać do Zielonej Góry a on tam już czekał na mnie i mnie obserwował. Podejrzewam że dostawał cynk od kogoś na dworcu. Raz było tak że mnie śledził i myślał że go nie widzę ale ja się zorientowałem że chodzi za mną. Na szczęście szły moje parafianki – 4 kobiety i im mówię zobaczcie jak mnie SB śledzi. A było to na Placu Pocztowym w Zielonej Górze. Na tym placu stoi taki budynek wokół którego można chodzić dookoła. Poszliśmy z parafiankami i nagle zawróciliśmy i idziemy prosto na niego. Major nie miał się gdzie schować i się mu ukłoniliśmy Ooo dzień dobry panie majorze. A on nie wiedział co powiedzieć to odpowiedział jak się tak spotkaliśmy w Zielonej Górze to może pójdziemy gdzieś pogadać na kawę. A ja mówię do parafianek patrzcie jak pilnują waszego proboszcza.

Na plebanię dzwoniły głuche telefony, albo dzwonił ktoś, nie przedstawiał się tylko pytał czy jest proboszcz. Później robiliśmy im na złość i odbierała moja gospodyni i mówiła, że proboszcz gdzieś poszedł a ja siedziałem na plebani. Myśleli, że gdzieś chodzę i spiskuję przeciwko władzy.

W czasie stanu wojennego nie odczułem żadnych większych utrudnień. Jeśli chciałem gdzieś pojechać służbowo np. do Gorzowa to zawsze dostałem przepustkę. Miałem wtedy Poloneza i jeździłem do Gorzowa po dary żywnościowa dla ludności. Za Międzyrzeczem są rogatki gdzie zawsze stało wojsko. Wszystkich tam zatrzymywali do kontroli. Ale jak żołnierze zobaczyli u mnie koloratkę to od razu kazali jechać dalej. Żołnierze byli grzeczni i szanowali księży i stan duchowny. Gorzej było trafić na milicjantów.

Trzeba było mieć zezwolenie na pasterkę albo inne nabożeństwa po godzinie policyjnej. Napisałem podanie do władz i dostałem zezwolenie.

Po przewrocie w 1989 roku za bardzo się nie zmieniło. Zniknęły stare problemy a pojawiły się nowe. Trzeba było dalej robić swoje.

Pracę w Nietkowicach wspominam bardzo dobrze, można powiedzieć że nawet wspaniale. Nie wiem jak ludzie mnie wspominają ale myślę że dobrze bo jak mnie spotykają w Sulechowie to z daleka się kłaniają. Starsi na pewno mnie jeszcze pamiętają.

Ile razy mnie biskup chciał przenieść. Ale ja nie chciałem, bo mi się w Nietkowicach bardzo podobało. Proponował mi chyba z 3 albo 4 razy przeniesienie na inną parafię. Aż się chyba na mnie pogniewał. Jeździłem też później na dodatkowe studia na Akademię Teologii Katolickiej im. Kardynała Wyszyńskiego w Warszawie. Biskup załatwił nam, że często wykłady były w kurii biskupiej a tylko na niektóre wykłady i na egzaminy jeździliśmy do Warszawy. Ile razy staliśmy na korytarzu i czekaliśmy na wykłady a biskup schodził ze schodów i kłanialiśmy się mu to on udawał że mnie nie widzi. W końcu poszedłem się go zapytać czy jest na mnie obrażony a on powiedział że trzy razy powiedziałem mu żeby mnie nie przenosił. A dlaczego nie chcesz?. Odpowiedziałem że tutaj zostawiłem tyle swoich myśli i spraw że żal mi to wszystko zostawiać. I to chyba jest najlepszy dowód że w Nietkowicach czułem się bardzo dobrze. A odszedłem w 1995 roku bo miałem jeden zawał, potem drugi i poprosiłem o przeniesienie. Potem zaraz mnie zoperowali i dostałem by-passy i wtedy musiałem już odejść ze względu na stan zdrowia. Ze względu na moje zdrowie biskup zgodził się na moją wcześniejszą emeryturę. Teraz na emeryturze mieszkam w Sulechowie. Gdy tylko na mieście spotkam jakiegoś mojego byłego parafianina to zaraz się wypytuję co tam słychać. Ciągle staram się być na bieżąco. W końcu w parafii Nietkowice spędziłem 34 lata.

Adam

sty 172015
 
Ks. Ludwik Walerowicz

Ks. Ludwik Walerowicz

Do Nietkowic przyjechałem razem z moim pierwszym wikarym Włodkiem Rogowskim, który też był jak ja z 1928 rocznika. Tylko że miesiąc młodszy. My byliśmy księżmi powojennymi – opóźnionymi. Przez wojnę nie mogliśmy normalnie do szkoły chodzić i zaległości nadrabialiśmy po wojnie. Takie były dziwne sytuacje, że proboszcz i wikary mogli być w tym samym wieku. Z czasem te granice wiekowe wróciły do normalności.

Przyjechaliśmy z wikarym do Nietkowic pod wieczór. Na plebanię przyjął nas ksiądz Pawlukowski i powiedział, że rano nam wszystko pokaże i przekaże całą dokumentację parafii. Położyliśmy się spać a o 4 nad ranem podjechało duże auto wcześniej zamówione przez księdza Pawlukowskiego. Zapakowano jego rzeczy. Sam ksiądz Pawlukowski też wsiadł do tego auta i pojechał zostawiając nas samych z wikarym. Nic nam nie pokazał. Nie znaliśmy w ogóle terenu. Nie wiedzieliśmy gdzie jest np. Radnica a gdzie Pomorsko. A parafia rozległa. Kościoły porozrzucane. Nie wiedzieliśmy gdzie są klucze do kościołów. Dla mnie w ogóle to był podwójny szok. Całe życie mieszkałem w mieście. A ostatnie 2 lata spędziłem w bardzo dużym mieście jakim był Szczecin. Nigdy wcześniej nie mieszkałem na wsi i musiałem się przystosować do nowego życia. Wikary też na nowym terenie. Ale powoli ludzie nam pomogli i zaczęliśmy pracę w parafii Nietkowice. Zaraz na początku zaczęliśmy przystosowywać kościoły w Nietkowicach, Pomorsku i Sycowicach do tego, żeby wyglądały na katolickie. Powyrzucaliśmy boczne chóry a w Nietkowicach zamówiłem nowy ołtarz.

W kościele w Nietkowicach na ścianie wisiał jeszcze obraz Serca Jezusowego postrzelany przez Rosjan w 1945 roku. Najlepiej wyglądał w środku kościół w Brodach. Tam chóry były już usunięte. Do tego we wszystkich kościołach na szybko zamawiałem pancerne tabernakula, bo moi poprzednicy mieli drewniane, które były zakazane przez prawo kanoniczne. Rozpocząłem też remont plebanii. Na początku na plebanii mieszkałem tylko ja a wikary mieszkał naprzeciwko u państwa Antończyków. Ja sobie sam gotowałem a ksiądz Włodek wykupił sobie obiady u państwa Lebelów. Z czasem wyremontowałem budynki gospodarcze przyległe do plebani i tam zrobiłem 2 osobne pokoje i łazienkę dla wikarego. Później połączyłem to z plebanią. A ze stodoły zrobiłem dużą salkę katechetyczną. Dopiero po kilku latach moja siostra przyjechała do Nietkowic i została gospodynią. Na początku mojej pracy w Nietkowicach zwerbowałem jako organistę takiego starszego dziadka pochodzącego z Torunia. Niestety nazwiska nie pamiętam. Później grał Ponczek, którego sprowadziłem aż z Pomorza. Przede mną żaden ksiądz nie miał organisty. A to że są organy to trzeba zawdzięczać ks. Gąsiorowi bo był też muzykiem. Gąsior uczył mnie muzyki i śpiewu w seminarium i prowadził chór seminaryjny To on, gdy tylko pojawił się w Nietkowicach to zajął się organami. Organy były w rozsypce a on je wyremontował. Szkoda że był tylko rok, bo pewnie wyremontował by też organy w Brodach i Pomorsku. Niestety zmarł nagle na zawał. Zdążył tylko zrobić to co było jego pasją czyli organy. To był niezwykły człowiek i takiego go zapamiętałem z seminarium.

Jeden jedyny z moich wikarych, który żyje to ksiądz Jackowski. Nazywaliśmy go na parafii „Jacek”.Pamiętam jak kupiłem sobie pierwszy samochód Syrenkę. Doradziłem wtedy mojemu wikaremu ks. Jackowskiemu żeby sobie też takie kupił. Dostał kredyt w banku w Nietkowicach i kupił Syrenkę. Potem został wikarym w Gubinie i tam robił furorę autem, bo nawet proboszcz nie miał swojego auta.

Adam

sty 102015
 
Wyższe Seminarium Duchowne Diecezji Zielonogórsko-Gorzowskiej w Gościkowie-Paradyżu

Wyższe Seminarium Duchowne Diecezji Zielonogórsko-Gorzowskiej w Gościkowie-Paradyżu

Po wojnie w 1945 roku zacząłem znowu chodzić do szkoły. Nadgoniłem piątą, szóstą i siódmą klasę. Później poszedłem do liceum i w 1950 roku zdałem maturę. Przez wojnę miałem opóźnienia w nauce i zdałem maturę w wieku 22 lat a nie normalnie mając 19 lat. W międzyczasie rodziło się we mnie powołanie do służby Bogu. Raz było mocne a raz widziałem siebie w innej życiowej roli. W końcu jednak po maturze zdecydowałem jakie jest moje powołanie i wstąpiłem do Seminarium Gorzowskiego na ulicy Warszawskiej.

Później komuniści zamknęli to seminarium i przenieśli do Gościkowa-Paradyżu. Władza wtedy przeszkadzała w nauce w seminarium. Ja miałem to szczęście, że mnie ominęły, ale moi młodsi koledzy doświadczyli tych przeszkód. Brali kleryków do wojska i tam nie mieli najlżej. Władza myślała, że w wojsku się rozmyślą albo armia zmieni ich światopogląd ale 95 % kleryków wracało i to dwa razy mocniejsi w wierze. W seminarium też sobie radzono z władzą. Na przykład księdza prałata Antoniego Mackiewicza wyświęcono specjalnie pół roku szybciej, żeby go nie zabrali do wojska. Miał być święcony w maju albo w czerwcu a wyświęcili kilku z jego rocznika już w grudniu i na wiosenny pobór się nie załapali.

Wtedy nauka w seminarium trwała 5 lat i w czerwcu 1955 roku zostałem wyświęcony. Po seminarium przez 6 lat byłem wikariuszem. Po 2 lata w trzech miejscowościach. Najpierw w Czarnym koło Człuchowa. Potem w Barlinku a później w Szczecinie.

Kiedyś była to Diecezja Gorzowska. Była to największa diecezja w Polsce. Dlatego byłem wikarym i w dzisiejszym woj. zachodniopomorskim i lubuskim. Później to podzielili na 3 diecezje: Koszalińsko-Kołobrzeską, Szczecińsko-Kamieńska i Zielonogórsko-Gorzowską. Podczas podziału, gdzie który ksiądz pracował tam został w tej diecezji na stałe.

W 1961 roku otrzymałem od biskupa dekret, w którym miałem zostać proboszczem w parafii Nietkowice. Żeby zostać proboszczem w tamtym czasie nie było tak łatwo. Władza świecka często się nie zgadzała na proboszcza. Kuria typowała a władza musiała zatwierdzić. Czy władza zatwierdzała czy nie to biskup i tak wysyłał. Ale władza wtedy takiego księdza nie uznawała za proboszcza tylko administratora parafii. I mi też władza nie chciała zaakceptować dekretu od biskupa. Zarzucali mi różne rzeczy, których nie zrobiłem np. namawiałem dzieci przeciwko władzy, zmuszałem je do chodzenia na religię, że w kazaniach mówiłem przeciwko władzy. Myśleli, że się przestraszę i zgodzę na współpracę. W tym celu biskup wysłał mnie na kilka tygodni do wioski po Krosno Odrzańskie, żeby wyciszyć trochę sprawę. Wysłał mnie też w pewnym celu. Nie chcę mówić jaka to miejscowość, żeby nikogo nie oczerniać. Wśród księży zdarzali się też księża, którzy współpracowali z SB. Często byli zastraszani lub szantażowani i stawali się donosicielami. Nazywano ich „księżmi patriotami”. Taki właśnie „ksiądz patriota” był w wiosce pod Krosnem. Biskup chciał go usunąć ale on klucze z plebanii i kościoła zabrał, wyprowadził się do Międzyrzecza i przyjeżdżał tylko w niedzielę odprawić mszę. Biskup mnie wysłał z zadaniem odebrania mu tych kluczy. Byłem tam 6 tygodni. Musiałem też przygotować w te 6 tygodni dzieci do komunii, bo przez 6 lat w tej parafii dzieci nie były u pierwszej komunii. Przygotowałem je i przyjechał mój proboszcz ze Szczecina, u którego byłem wikariuszem. Zrobiliśmy uroczystą pierwszą komunię. W międzyczasie wysłałem pismo do władz w Nietkowicach i zatwierdzili mnie na proboszcza. Odpisali mi „nie chcemy robić księdzu trudności w awansie i zgadzamy się….”. Od sierpnia 1961 roku byłem proboszczem w Nietkowicach.

 

Adam

sty 032015
 
Pleszew na starej widokówce

Pleszew na starej widokówce

Wielu starszych mieszkańców pamięta księdza Ludwika Walerowicza, proboszcza, który przez 34 lata pracował i mieszkał w parafii Nietkowice. Ksiądz Ludwik jest osobą, która przez ponad trzy dekady współtworzyła historię tych miejscowości. Jak sam mówi wiele osób ochrzciłem, udzieliłem Pierwszej Komunii, przygotowałem do bierzmowania, udzieliłem ślubu a niektórych niestety musiałem też pochować.

Sulechów, sobotnie popołudnie 8 listopada 2014 roku.

Nazywam się Ludwik Walerowicz i urodziłem się 18 lipca 1928 roku w Pleszewie, należącym wtedy do powiatu pleszewskiego i województwa wielkopolskiego.

Miałem jednego brata i trzy siostry. Brat i jedna siostra byli starsi a dwie siostry młodsze.

Rodzice zajmowali się handlem. Mieli przed wojną sklep w centrum Pleszewa z konfekcją damską i męską. Pamiętam jeszcze w domu taki stempelek, na którym było napisane „Maria Walerowicz – konfekcja damska i męska”.

Do wybuchu II wojny światowej żyło nam się bardzo dobrze. Sklep przynosił niezłe zyski. Jednak 1 września 1945 roku do Pleszewa weszli Niemcy i zajęli nasz sklep.

Rozpoczęcie wojny pamiętam bardzo dobrze. W 1939 roku uzyskałem promocję z czwartej do piątej klasy i szykowaliśmy się 1 września do pójścia do szkoły. Rano nad Pleszew nadleciały niemieckie samoloty i zaczęły bombardować głównie pleszewskie koszary wojskowe ale cywilne budynki też zostały zniszczone. Do Pleszewa zaczęto zwozić rannych z okolicznych bitew. Mam przed oczami widok jak po ulicy, na której mieszkałem, która nazywała się przed wojną Marszałka Józefa Piłsudskiego a teraz Daszyńskiego, wieźli pierwszych rannych polskich żołnierzy.

Po tym rozpoczęła się niemiecka okupacja przez ponad 5 lat. Pleszew wszedł w skład Kraju Warty, który włączono do III Rzeszy.

Pierwszą zbrodnią Niemców było rozstrzelanie maturzystów, którzy zdali maturę w 1939 roku. Na cmentarzu w Pleszewie jest pomnik upamiętniający tą zbrodnię. Później były ciągłe represję i zbrodnie ze strony Niemców. Co chwilę kogoś rozstrzelali, wywieźli na roboty przymusowe albo do obozu koncentracyjnego.

Najbardziej w pamięci utkwiło mi jedno zdarzenie, które mam ciągle przed oczami. Niemcy wydali zakaz zbijania świń bez zezwolenia i zdarzyło się tak, że jeden z polskich gospodarzy spod Pleszewa zbił świnię bez pozwolenia. Ktoś doniósł na niego i go aresztowano. Przywieziono go na rynek do Pleszewa, gdzie zgoniono też pozostałych Polaków. Odczytano wyrok i publicznie rozstrzelano tego człowieka.

Podczas niemieckiej okupacji nie chodziłem do szkoły. Chodziły tylko dzieci z rocznika 1930 i młodsze. Ja według Niemców byłem za stary na szkołę i musiałem pracować. Na szczęście ojciec miał znajomego Niemca o nazwisku Nutt, który załatwił pracę w szwalni. Przed wojną w Pleszewie mieszkało sporo Niemców i żyliśmy z nimi w zgodzie. Nie pamiętam już dokładnie za co ale Niemiec Nutt był dłużny ojcu przysługę. W szwalni pracował mój ojciec, brat i ja, gdzie szyliśmy niemieckie mundury. Byliśmy po prostu krawcami. Natomiast starsza siostra pracowała jako fryzjerka. Musieliśmy pracować, bo po pierwsze z czegoś trzeba było żyć a po drugie wywieźli by nas na roboty przymusowe. Tak było z wieloma moimi rówieśnikami – kto nie pracował w Pleszewie to jechał do Niemiec. To znaczy dobrowolnie nie jechali tylko ich wywozili.

W styczniu 1945 roku, gdy Niemcy szykowali się do ucieczki to spędzili mężczyzn z Pleszewa na rynek i ustawili naprzeciwko czołgów. Wśród tych mężczyzn byłem z bratem i ojcem. Padł na nas wszystkich strach, że zaczną strzelać do nas albo nas rozjadą tymi czołgami. Zrobiło się spore zamieszanie i kilkunastu albo kilkudziesięciu Polaków rozbiegło się po ulicach. Ja z bratem i ojcem też uciekliśmy z rynku. Mieliśmy klucze do szwalni i tam się schowaliśmy. Z tego co mi wiadomo to wtedy nikt nie zginął. Niemcy nikogo nie zabili na rynku. Główne siły Wehrmachtu uciekły zanim wkroczyli Rosjanie.

Później do Pleszewa od strony Kalisza wjechała kolumna sowieckich czołgów. Niemcy strzelili do pierwszego czołgu z kolumny i go zniszczyli. Ciała Rosjan z tego czołgu wisiały na drutach i gałęziach a wrak czołgu stał jeszcze długo na poboczu drogi. Na ulice Pleszewa wyszli ludzie z kwiatami, żeby powitać wyzwolicieli. Po chwili jednak zaczęły się pierwsze gwałty na kobietach oraz kradzieże rowerów i zegarków. Ludzie zniknęli z ulic ukrywając się po piwnicach i mieszkaniach. Później w nocy Rosjanie spalili jeden dom w Pleszewie i tylko tyle było walk o miasto. Jeden zniszczony czołg i jeden spalony dom.

Adam

kwi 122014
 
Nietkowice

Nietkowice

Ówczesny właściciel Deutsch Nettkow, hrabia Aleksandre Rudolf von Rothenburg zasłużył się bardzo przy odbudowie wsi, kościoła, domu parafialnego i budynku szkolnego. Przekazał niezbędny do odbudowy materiał i podarował kościołowi dwa dzwony, zegar i organy. Formę, kształt kościoła sam wybrał i w tym celu wysłał budowniczego kościoła, cieślę Jackoba Schmolke (Lagotz) do berlina, aby ten, ze znajdującego się tam pawilonu wziął wzór przyszłej świątyni. Za dobrze wykonaną budowę kościoła otrzymał cieśla Schmolke – Lagotz łąkę, położoną w Hannosche, a także materiał potrzebny na budowę stodoły. Posiadłość ta przeszła później w rece ogrodnika Hahna, następnie Gerlacha, zwana przez wszystkich „stodołą Hahna”. Została przez niego rozebrana i postawiona na nowo z tylu gospodarstwa Gerlacha – w roku 1856. Kilka lat później spaliła się.

Największy, podarowany przez barona von Rothenburga dzwon pękł w 1810 roku. Został ponownie odlany na polecenie mojego ojca w 1829-30 roku. Uważano go za arcydzieło sztuki odlewniczej (ludwisarskiej).

Na przedniej stronie dzwonu umieszczono bardzo ładnie wymodelowaną głowę Chrystusa a pod nią sentencję: „Chodźcie do mnie wszyscy itd.” Niżej napis w brzmieniu: „Z wysokości rozlega się jego wołanie. Zaprasza do kogoś najwyższego, najważniejszego. Wzywa do tego, który was stworzył, sławi Go słowem i czynami. Głośniejsza i mocniejsza niż kruszec rudy niech będzie wasza wiara i serce”.

Na drugiej stronie znajdowała się informacja, że dzwon ten jest darem barona Aleksandra Rudolpha von Rothenburga. Dzwon ten musiał być ponownie odlany po tym jak został uszkodzony – odlano go w Klein – Welke w Saksonii, nie pamiętam nazwiska ludwisarza. Mały dzwon także nosił godło barona von Rothenburga. Dzwon i akt jego darowizny nosił date 1733 rok.

Pastor Barth podarował nowo odbudowanemu kościołowi kielich Ostatniej Wieczerzy wykonany ze srebra. Był na nim napis: „Ukochany Domie, pożar zamienił Cię w popiół, twój spalony proboszcz ofiaruje Ci ten kielich. JOH. Gottfr. Barth 1733”.

W 1733 roku została ukończona budowa kościoła, domu parafialnego i budynku szkolnego. Flaga na wieży kościelnej nosiła napis: „A.R.V.R.A.d. 1733” (Aleksander Rudolf von Rothenburg).

Rok 1739 był bardzo mokry. Padało od początku maja do 22 lipca. Po nim nastąpił rok głodu. Już w październiku 1739 roku zaczął się przymrozek i trwał do maja 1740 roku. Grunt był zamarznięty na ponad trzy łokcie. Do karmienia bydła brano słomę z dachów.   W 1746 lub 1747 roku zmarł pastor Barth, który tak bardzo zasłużył się dla Deutsch Nettkow. Pochowano go przy kościele. Jego grób oznaczono nagrobkiem położonym w pobliżu małych drzwi prowadzących z ogrodu parafialnego na plac kościelny. Za moich czasów napis na nagrobku był prawie niewidoczny. Pogłębiłem dłutem litery jego nazwiska.

Następca Bartha nazywał się Bussaus. Jak długo żył nie wiem, bo nie znalazłem żadnych informacji na ten temat. Po nim był Voigt – także pastor. Następnie stanowisko pastora objął Stein, który pracował do roku 1828.

W 1828 roku pastorem został mój ojciec Carl Wilhelm Schuchart. Wszystkie jego zapiski spłonęły podczas pożaru w 1878 roku.

Kiedy nastał mój ojciec miejscowość nie miała brukowanej drogi a chodnik nie nadawał się do użytku ze względu na dziury, błoto i kałuże. Niestety mieszkańcy Deutsch Nettkow nie chcieli przyczynić się do naprawy chodnika, więc mój ojciec na własny koszt kazał położyć przez całą wieś chodnik. Obsadził go również lipami. Drzewka sadzono kilka razy, bo mocno cierpiały z powodu częstych powodzi.

Wał Odry był wtedy w bardzo kiepskim stanie, a przy miejscowości Będów (Bindow) brakowało nawet kawałka walu. Mojemu ojcu udało się uzyskać od rządu 300 Rtlr. na poprawę wału Odry. Wykonanie tego zadania nie byłoby możliwe gdyby mój ojciec nie kupił ze swoich środków góry piasku należącej do chłopa Puschichholz (teraz Finke) z Będowa. Z powodu braku odpowiedniego materiału zakończenie budowy wału byłoby niemożliwe.

W 1830 roku wyremontowano dom parafialny i mój ojciec mógł w nim zamieszkać. Dotychczas mieszkał w starym zamku myśliwskim hrabiego von Rothenburga. Zamek ten został po pewnym czasie rozebrany, ale widać jeszcze piwnice, miejsce przy którym stal ówczesny browar książęcy (południowy kraniec wsi).

W owym czasie połączenie z promem istniało tylko przez tak zwaną „wysoką kładkę” (Hohe Seige), zaczynała się ona przy książęcym browarze i prowadziła do tzw. „kozich krzaków” (Ziegenstrauche), teraz (1890) jest tam cegielnia, następnie trzeba było iść wałem do promu. Przez wał chroniony był Hannosche, który otaczały bardzo ładne dęby. Wozem do promu można było dotrzeć przez tzw. „małą wodę”. Zlikwidowano ją dopiero w 1856 roku po wybudowaniu wału.

Zabezpieczony w ten sposób teren przydzielono plebani, ale mojemu ojcu i jego przełożonemu wydawały się za mało wartościowe i dlatego wytoczono rządowi proces. Chłop Klugmann (Curzenke) obecnie Finke – także protestował. Proces został rozstrzygnięty na korzyść plebani i chłopa Klugmanna.

Na początku lat 40-tych XIX wieku kościół został na nowo obsypany (untergeschwellt), a strona północna dobudowana. Założono także nowe organy. Księżna Paulina von Hohenzollern Hechingen podarowała kościołowi krucyfiks i dwa świeczniki na ołtarz oraz ornaty (szaty ołtarzowe) bardzo kosztowne. Jedno, przeznaczone na dni świąteczne wykonano z czerwonego aksamitu i wyszyto prawdziwym bordowym złotem. Drugie, z czarnego aksamitu także ozdobione bordowym złotem przeznaczono na Wielki Piątek, Dzień pokuty i Święto Zmarłych. Świecznik w kształcie korony i kielich z Ostatnią Wieczerzą na Komunię dla chorych zakupiono z dobrowolnych składek.

W roku 1850 przez pożar zostały zniszczone zabudowania chłopa Gerasch, majstra Michela, Sostracka, Gorschlinga, Bottchera, Stahna, krawca (Schneidera), klischenke-Hopfvoigt, ogrodnika Schmolke-Lagotz, stolarza Witwara oraz chłopa Klieschenke-Wiesehg.

W 1864 roku piorun uderzył w dom mieszkalny Schulzen (młynarza) Fritsche.

W roku 1867 wspólnie z Gustavem Bernstem, synem dzierżawcy promu zaprojektowaliśmy w wielkości naturalnej figury apostołów Piotra i Pawła i odlaliśmy je w gipsie. Zostały one ustawione nad drzwiami po obu stronach ołtarza.

Po 49 latach urzędowania mój ojciec przeszedł na emeryturę i przeprowadził się do Crossen, a 14 dni później wybuchł pożar, przez który prawie cała wieś, w tym kościół i szkoła obróciły się w popiół.

15 marca 1886 roku umarł mój ojciec i około 19 marca został pogrzebany w Deutsch Nettkow.

Są to najważniejsze wydarzenia, o których mogłem napisać na podstawie znalezionych notatek i własnej pamięci o miejscowości Deutsch Nettkow.

Berg koło Crossen, a.d. 5 września 1890 rok

Franz Aleksander Constantina Schuchard

Dyrygent Fabryczny

Adam

Kościół w Nietkowicach z pierwotnym wyglądem wieży (źródło zdjęcia: "Crossener Heimatgrüße”)

Kościół w Nietkowicach z pierwotnym wyglądem wieży
(źródło zdjęcia: „Crossener Heimatgrüße”)

 

 

kwi 042014
 
Nietkowice

Nietkowice

Za czasów gdy proboszczem w Nietkowicach był ksiądz Ludwik Walerowicz odwiedzili go tajemniczy goście z Niemiec. Poprosili księdza o pozwolenie wejścia na chór kościoła w Nietkowicach. Proboszcz zgodził się ale pod warunkiem, że pójdzie z nimi. Na chórze Niemcy długo nie szukali, ponieważ dobrze wiedzieli, że w dzwonie, gdzie skórzany pas trzyma serce dzwonu jest skrytka, w której znajdowały się zwinięte kartki. Były to zapiski syna pastora Schucharta, który chciał pozostawić dla potomnych wiedzę o historii miejscowości Deutsch-Nettkow. Ksiądz Ludwik zgodził się na zabranie tych zapisków ale znowu postawił warunek, że chce ich kopię. Niemcy wywiązali się ze złożonej obietnicy i przesłali tłumaczenie. Prawdopodobnie Niemcy chcieli zdobyć te notatki na 100-letnią rocznicę wybudowania ówczesnego kościoła w Deutsch-Nettkow, która przypada na początek lat 80-tych XX wieku. Wysnuwamy takie wnioski, ponieważ w latach 70 i 80-tych w niemieckich czasopismach wypędzonych pojawiły się artykuły o kościele w Nietkowicach. Kim byli owi tajemniczy goście?

Oryginalne tłumaczenie z niezmienioną pisownią.

Informacje o miejscowości Deutsch-Nettkow 1433-1880

Zebrane i zestawione przez Franza Aleksandra Constantina Schucharta syna pastora D. Nettkow w latach 1829-1878.

W pożarze, który miał miejsce 31 lipca 1878 roku spłonęły wszystkie księgi kościelne i cała biblioteka kościelna miejscowości Deutsch Nettkow. Informacje, które w niniejszym piśmie przekazuje zebrałem z kilku starych książek i są one prawdopodobnie jedyne, jakie można znaleźć na temat wydarzeń w tej miejscowości. (Jest rok 1886).                           

Do ich wyszukania i spisania skłonił mnie mój dobrotliwy ojciec pastor Schuchart. Życzył on sobie, abym zestawił wszystkie informacje zebrane z ksiąg kościelnych jego poprzedników i abym złożył je w wieży kościelnej, która wówczas została odnowiona (po pożarze w 1878 roku). Drugi egzemplarz tego zestawienia, przepisany przeze mnie, złożyłem w bibliotece parafialnej. Do obydwu dołączyłem plan sytuacyjny miejscowości, oraz spis nazwisk wszystkich właścicieli domów.                                                                

Nie jestem w stanie przekazać wszystkich informacji, które wtedy zebrałem, ponieważ w międzyczasie wiele się wydarzyło; kilka z nich mogę jednak odtworzyć z pamięci. Najpierw pragnę podać treść kilku notatek, które znalazłem w Starej Biblii: W roku pańskim 1434 zboże było tak drogie, że chleb musiał być pieczony z mąki zmielonej z ziaren pszenicy i żołędzi.                                                        

1631 rok – to rok zarazy. W Deutsch Nettkow w tym roku umarło 286 osób, a w Będowie (Bindow) 118 ludzi. Korzec ziarna kosztował wtedy 5 Rthlr.

1624 rok korzec ziarna kosztował 7,5, a korzec jęczmienia 5 Rthlr.

Większość notatek o wydarzeniach w Deutsch Nettkow zostało sporządzonych przez doktora kaznodzieję i magistra Johanna Gottfrieda Bartha (1690?-1746). Jego poprzednicy bardzo mało notowali, na co on w swoich pismach bardzo się uskarża. Poprzednicy Bartha nazywali się: Belowick, Bandowick i Cruzufiger. Lata urzędowania tych panów nie zostały jednak podane. Belowick musiał żyć w czasach reformacji. O Cruzufigerze, swoim poprzedniku, Barth napisał: „W pierwszą sobotę przed Adwentem pastor Cruzufiger wyszedł na dróżkę wiodącą w stronę kuźni kowala Schulza. Szedł wzdłuż płotu otaczającego ogród należący do plebani, zwany „ogrodem kowala”. Ogród otoczony był płotem z desek. Pastor zwykł nosić czarną czapeczkę i szedł za ogrodzeniem. Kowal właśnie polował na wrony, których wtedy bardzo dużo. Widoczną zza płotu czapkę pastora wziął za wronę i strzelił. W ten sposób śmiertelnie zranił pana pastora”. 

Na paru luźnych kartkach pastor Barth opisał to zdarzenie, i dlatego mogę wiernie odtworzyć tę historię. W pismach pastora Bartha znalazłem następującą historię: „21 kwietnia 1703 roku na mocy orzeczonego wyroku został żywcem spalony George Kubnel, młody człowiek stanu wolnego z powodu zbrodni popełnionej bestialsko na koniu, przy czym okazało się, że wszyscy ludzie podziwiali siłę Bożą w tym człowieku. Barth opisuje, jak odwiedza owego człowieka w więzieniu. Zastaje go pełnego skruchy, spowiada, rozgrzesza i przygotowuje do ostatniej, ciężkiej ziemskiej drogi. Kilka zdań mogę przytoczyć dosłownie. Oto co pastor Barth między innymi napisał: „Wieczorem, przed egzekucją, gdy kilku znajomych i przyjaciół przyszło się pożegnać, George Kubnel włożył palce w płomień i powiedział: O jakże to boli, ale Bóg pomoże. Kiedy rano, przy wyjściu na egzekucję kantor ze szkoły zaintonował pieśń „Chwal teraz duszo moja Pana” skazany rzekł: Teraz idę na moje wesele, na miejsce stracenia. (jest to mała górka nazwana Górą Szubieniczną położona w pobliżu stawu; należy do gruntu parafii). Po przybyciu na miejsce stracenia wykonujący egzekucję oznajmił: Chcemy, abyś zdjął swoje buty z cholewami. -Tak – odparł skazany i zaraz skoczył z deski obiema nogami w płomienie. Ja (Barth), jako jeden ze stojących najbliżej skazanego razem z nim głośno modliłem się: Panie Jezu, dla Ciebie żyję, Panie Jezu dla Ciebie umieram”. Skazaniec umilkł przy słowach „dla Ciebie umieram” i ta skruszona i otoczona wiarą dusza został bez wątpienia w nagrodę poprowadzona do nieba.” ten opis podpisany był przez Johanna Gottlieba doktora i magistra.

Inna luźna kartka zawierał następującą notatkę: „Deutsch Nettkow nie miał żadnej filii, tylko należącą do parafii miejscowość urzędową Bondow. Wcześniej do D. Nettkow należał folwark Radnitzer, ale ten przeszedł do probostwa Grossen. Dom parafialny jest w złym stanie a chlew dla prosiąt musi być powiększony. Kościół jest drewniany i też wymaga odnowienia. To samo pismo zawiera informację o dwóch drewnianych tablicach, na których mnisi wyryli wiadomości o byłych właścicielach D. Nettkow Fryderyku i Heinrichu von Waldau. To właśnie od nich Rothenburger nabył dobra. Na drugiej stronie opisana jest śmierć innego z rodu von Waldau (to zgadza się z Crossener Chronik).

W kronice tej znalazłem następujący zapis: „W 1433 roku, 10 sierpnia, we wtorek po Laurentie Henryk X Śląski sprzedał swoje miasteczko Deutsch Nettkow wraz z całym wyposażeniem braciom Fridrichowi, Heinrichowi i Christopherowi von Waldau. Udzielił on im jednocześnie prawa zbudowania promu przez Odrę.” Dalej pisze: „W 1613 roku Rada Miasta Crossen oskarżyła właściciela miejscowości Deutsch Nettkow Hansa von Rothenburga o to, że z powodu założenia promu przez Odrę zmniejszył się dochód z cła pobieranego na moście w Crossen. Jej skarga została jednak odrzucona, ponieważ już w 1433 roku ówcześni właściciele Deutsch Nettkow, bracia von Waldau otrzymali przywilej zbudowania promu”. To jest chyba najstarsza notatka dotycząca Deutsch Nettkow.   Pastor Barth dalej pisze: „Niewiele można znaleźć ciekawostek wśród zapisków. Kiedyś kopiący staw w Rannosche lub Hannosche znaleźli kawałek bursztynu w kształcie dużego podłużnego chrząszcza. Bursztyn znaleziono także w czarnym wykopie. Bursztynu używano do okadzania (odkażania, odpędzania insektów) łóżek. 

Znalazłem kilka notatek o powodziach i plagach szarańczy, ale nie potrafię ich odtworzyć. Na początku marca 1731 roku w okolicy Brauhaus (browaru) wybuchł pożar. Ogień szybko się rozprzestrzenił i zniszczył połowę wsi. W tym samym roku wybuchł drugi pożar – u Endschneiders – w jego wyniku druga połowa wsi, plebania, kościół i budynek szkolny zamieniły się w popiół. Księgi kościelne zostały uratowane.

Adam

Mapa Deutsch-Nettkow

Mapa Deutsch-Nettkow

 

Translate »