Z Wału Pomorskiego przetransportowali nas nad Odrę w okolicę Kostrzyna, gdzie przygotowywaliśmy się do forsowania ostatniej dużej rzeki przed Berlinem.
W Kostrzynie forsowanie Odry było bardzo niebezpieczne. Bałem się tej rzeki. Miałem nauczkę z Wisły w Puławach i nie pchałem się pierwszy. Z kolegą ociągaliśmy się ale za nami byli już oficerowie polityczni i trzeba było iść. Kiedy byliśmy na łódkach i tratwach na środku Odry to nadleciały niemieckie samoloty i zaczęły nas bombardować. Cudem przeżyłem.
Kiedy jednak uchwyciliśmy przyczółek na niemieckiej stronie Odry nasze oddziały były dziesiątkowane przez jeden karabin maszynowy w okopie, którego nie mogliśmy uciszyć. Okrążyliśmy go i w końcu zdobyliśmy. Okazało się że strzelało z niego dwóch Niemców i Niemka. Wszyscy troje byli pijani jak bele. Chyba popili dla odwagi. Wzięliśmy ich do niewoli i gdy przewoziliśmy ich na łódce przez Odrę na nasze tyły to zaczęli się rzucać w tej łódce tak, że by ją przewrócili. Nasi żołnierze wypchnęli ich do wody i powiedzieli tam się rzucajcie. Utopili się wszyscy troje.
Po sforsowaniu Odry pojechaliśmy do Berlina. W Berlinie nasza artyleria też miała co robić. Niestety na Reichstagu nie byłem ale w samym Berlinie byłem kilka dni.
W Berlinie doszliśmy do Łaby. A tu cicho, nikogo nie ma. Tylko amerykański samolot przeleciał i wywiad zrobił. Dopiero pod wieczór na drugiej stronie Łaby pokazali się Amerykanie. Przypłynęło na naszą stronę kilkudziesięciu Amerykanów – to trzeba było ich ugościć. Zaraz wysłaliśmy kogoś po bimber albo spirytus. Piliśmy całą noc z tymi Amerykanami. Dopiero nad ranem przepłynęli z powrotem. Zaprosili nas na następną noc do siebie – że wtedy oni nas ugoszczą. Ale my nie skorzystaliśmy, bo baliśmy się naszego dowództwa. Niektórzy uciekli. Najczęściej byli to żołnierze, którzy wcześniej walczyli w partyzantce albo ci, którzy stracili całą rodzinę podczas wojny. Tak jak ja, miałem brata w wojsku i siostry gdzieś na Ukrainie to bałem się że mogą mieć problemy jeśli uciekłbym do Amerykanów. Z naszej dywizji uciekało bardzo dużo żołnierzy, tak więc alarmowo wyjechaliśmy znad Łaby żeby nie było więcej ucieczek.
W Berlinie w jednym ze sklepów nabraliśmy sobie materiału i w Polsce daliśmy go krawcowi, żeby poszył nam cywilne ubrania, bo po wyjściu z wojska nie mieliśmy żadnych ubrań tylko zniszczony mundur.
Odkąd dostałem się do wojska w Rosji nie miałem żadnego kontaktu z bratem. Nie wiedziałem czy brat żyje czy zginął gdzieś w walkach. O siostrach też nic nie wiedziałem. W ostatnich dniach wojny pod Berlinem jeździły całe konwoje ciężarówek. Jedne jechały do Berlina z żołnierzami i amunicją a inne wracały z Berlina na tyły po zaopatrzenie. Ja też jechałem na jednej z takich ciężarówek a z naprzeciwka patrzę na ciężarówce jedzie mój brat. Zatrzymałem swoją ciężarówkę i zawołałem brata. Zeskoczyliśmy z aut i się uściskaliśmy. Brat prosił mnie o papierosy. Mój dowódca powiedział wtedy daj bratu wszystkie a my sobie jeszcze zdobędziemy papierosy.
Po wojnie mój oddział wysłano do Kędzierzyna-Koźla, gdzie robiliśmy żniwa. Wszystkie młyny w okolicy były nasze. Gorzelnie też wojsko przejmowało, więc tam wiadomo czas już przyjemniej płynął i było fajnie. Dużo przyjeżdżało Zabugowców. Oni byli biedni to ich ratowaliśmy. Jeden wóz do naszej stodoły a dwa dla nich. U nas się wszystko zgadzało a oni mieli też zboże. W zamian za pomoc odwdzięczali nam się bimbrem. Z Koźla pojechałem do Radomia, gdzie wysłano nas do zwalczania band UPA.
6 marca 1946 roku zwolnili mnie z wojska. Prawie 3 lata służyłem w wojsku. Dosłużyłem się stopnie ogniomistrza co w piechocie odpowiada sierżantowi.
Z Radomia pojechałem do Rzeszowa do znajomych i następnie z Rzeszowa do Bródek. Znajomy z baterii namawiał mnie do zamieszkania w Dzierżoniowie. Był majorem w naszej baterii. Wolałem jednak pojechać do Bródek do sióstr i brata, którzy pozajmowali sobie już tam domy. W Bródkach zamieszkałem w tym domu gdzie teraz jest świetlica a później przeniosłem się do siostry Wiktorii.
W międzyczasie ożeniłem się i zacząłem pracować w Zielonej Górze. Pamiętam, że na początku lat 50-tych mieszkałem jeszcze w Bródkach, bo najstarszy syn się tam urodził.
Później przeprowadziłem się do Zielonej Góry ale ciągle jeździłem do Bródek do sióstr. Bratu Władkowi nie podobało się za bardzo w Bródkach i wyjechał do Rzeszowa, gdzie mieszkał do śmierci. Siostry tez poumierały i zostałem z rodzeństwa sam.
W Zielonej Górze pracowałem do emerytury i grałem w orkiestrze na trąbce.
Mam czterech synów i gromadkę wnuków.
W 2013 roku po ponad 60-ciu latach małżeństwa zmarła moja żona i syn zabrał mnie do siebie do Przylepu, żebym nie siedział sam w pustym mieszkaniu. U syna mam przynajmniej z kim porozmawiać.
Wieczorem lubię wypić sobie lampkę koniaku i wspominać stare czasy. Często też rozmyślam ile miałem szczęścia, że przeżyłem wojnę.
Adam