Pierwsi osadnicy, którzy zaczęli przybywać w te strony byli to ludzie z Centralnej Polski, przeważnie najemnicy rolni, służba folwarczna i tzw. wówczas biedota wiejska, która niczego nie mogła się dorobić w latach międzywojennych za rządów sanacji. W nieco późniejszym okresie zaczęli napływać osadnicy zza Bugu i Sanu, oraz osadnicy wojskowi. W związku z napływem osadników zaczęły się wyłaniać różne palące potrzeby gospodarczo-społeczne, oświaty i kultury. I tak – wieś Pomorsko rozbudowana na prawym brzegu Odry, a połowa ziemi uprawnej znajduje się po lewej stronie rzeki. Tubylcy korzystali z promu, którym to dojazd był do pól, a także do Zielonej Góry. Prom ten wycofujący się front wojsk niemieckich podminował i zatopił go przy prawym brzegu.
Po naszej interwencji w powiecie aby uruchomić prom otrzymaliśmy odpowiedź negatywną, ze względu na brak funduszy. Jak widać z powyższego – życie, a też czas zmuszają społeczeństwo do działania, jak mówi stare przysłowie: „Wilka nogi karmią”. W tej sytuacji postanowiłem porozmawiać z Ridlem, czy nie udałoby się sposobem gospodarczym uruchomić promu, lecz w możliwość tego sam nie wierzyłem, gdyż był to kolos, na którym mieściło się 12 wozów konnych. Na moją propozycję Ridel odpowiedział, że należy prom szczegółowo oglądnąć, by stwierdzić jakie są uszkodzenia i dopiero wówczas będzie można podjąć decyzję. W umówionym dniu, a było to wiosną 1947 roku, wybraliśmy się nad Odrę do promu, celem stwierdzenia uszkodzeń. Okazało się, że w lewej burcie, jednej z dwóch wielkich rozmiarów łodzi na których był umocowany pomost, znajduje się dziura wielkości ok. 80×80 cm, którą wyrwał materiał wybuchowy. Ridel nie mówiąc do mnie ani słowa, zaczął rozmyślać w jaki sposób da się tę robotę wykonać. A ja, gorliwy społecznik, w myślach prosiłem wszystkich świętych, ażeby on zechciał wziąć się za tą pracę. Zdawałem sobie sprawę, że nakazem nie da się nic zrobić. W końcu pytam go: No i co majster, powiedz swe zdanie. Jeśli uda ci się wykonać tą pracę, postaram się w miarę mej możliwości ciebie wynagrodzić.
Panie sołtysie, mówi po namyśle Ridel, nie będzie wielkiego problemu z naprawą tego promu, ale to potrwa kilka tygodni, gdyż obowiązkowo trzeba będzie zrywać część pomostu, a tym samym zrobić dostęp do dalszych czynności – i tu zaczął opowiadać, w jaki sposób ma zamiar podnieść prom z dna rzeki. A mianowicie: przygotuję odpowiednią łatę na wyrwaną dziurę, naboruję potrzebną ilość dziur do uszczelnienia, dam odpowiednią uszczelkę, następnie skręcę śrubami i w ten sposób zlikwiduję otwór. Następnie wyczerpie się wodę z łodzi i w ten sposób wydostanie się prom na powierzchnię wody. Następnego dnia Ridel zebrał potrzebne mu narzędzia na wózek ręczny i pojechał nad Odrę do promu, gdzie czekała wielotygodniowa praca. Po kilku tygodniach żmudnej pracy w wodzie, mule i błocie, nie tylko Ridla, ale też i społeczeństwa, udało się uruchomić prom, a tym samym oddać zaodrzańskie mady osadnikom do zagospodarowania.
Jesienią 1947 roku przyszło zarządzenie z powiatu, że w najbliższych dniach nastąpi końcowe wysiedlanie ludności niemieckiej. Ceniąc Ridla po wykonanych pracach, nakłaniałem go, ażeby pozostał w Pomorsku, lecz on nie zgodził się, tłumacząc się przy tym, że my jesteśmy Niemcami i nigdy nie będziemy mile widziani w środowisku polskim, gdyż Polacy przez Niemców dużo krzywdy przeżyli w tej wojnie. Dwa dni po tym zebrano Niemców przy szosie sulechowskiej, pożegnałem się ostatni raz z Arturem Ridlem. Skierowano ich na stację kolejową. Gospodyni swej i jej rodzicom dałem furmankę na drogę do dworca.
Po paru dniach moja była gospodyni Elżbieta Fic wraca do mnie, pokazując mi pismo od odnośnych władz, że ona pozostała legalnie. W 1948 roku przyszła na świat córeczka, którą nazwaliśmy Marylka. A więc moja pomoc domowa awansowała na żonę. Żona okazała się nie tylko dobrą, wzorową gospodynią, tak w domu, jak i gospodarstwie, a także dobrą matką. Nie przesadzę, jeśli powiem, że jest to żona do tańca i do różańca. Zajmując się pracą społeczną, powodowało to, że odbijało się to ujemnie na moim 3 ha gospodarstwie ogrodniczym i siłą rzeczy musiałem ograniczyć się do prac społecznych. Żona wiele czasu poświęcała córeczce, a pracy przy warzywach co niemiara. Dodać należy, że w tych latach rynek zielonogórski zawalony był warzywami z Pomorska. W 1953 roku przyszła na świat druga nasza córeczka – Danusia, która bardzo ciężko chorowała na żołądek, a leczenie jej kosztowało wiele czasu i pieniędzy. Leczył ją okrzyczany wówczas lekarz chorób dziecięcych pan Kromek w Zielonej Górze.
W tych latach nie porzucała mnie myśl, jak również chęć do prac społecznych. Jak to mówi stare przysłowie „wilka ciągnie do lasu” i tak było właśnie ze mną. Organizuję więc we wsi Kółko Dramatyczne, wystawiamy sztuki: „Doskonała Kucharka”, „Panna Rekrutem”, „Kasa Chorych”, a w latach późniejszych tę piękną sztukę „Karpaccy Górale”, która grana była przez nas i w sąsiednich wsiach.
W latach tych okazało się, że istniejąca szkoła w Pomorsku jest za mała i nie zdaje już egzaminu, a tu obok w rozległym parku niszczeje niezagospodarowany pałac. W latach 20-tych rezydował tu, jak mi wiadomo, Graf von Schmettow, a z powodu hojnego życia bankrutuje, ziemie jego zajmuje bank we Wrocławiu. Zamek o którym mowa władze hitlerowskie przeznaczyły na dokształcającą się szkołę rolniczą. Na jednym z zebrań wiejskich pojawiła się myśl, ażeby szkołę przenieść do zamku. By tego dokonać, jak okazało się w dyskusji z ojcami powiatu i województwa, wieś musi pokryć część kosztów tej adaptacji. Powołano komitet przebudowy i dostosowania zamku do wymogów szkoły. Nie obyło się i tu beze mnie. Na ten cel wieś świadczyła w gotówce i w robociźnie ponad 500 tys. zł, a pozostałą część kosztów ogólnie wziętych wzięły na siebie władze odgórne. Po oddaniu szkoły do użytku, wyposażonej w centralne ogrzewanie, bieżącą wodę, łazienki, prysznice, ubikacje. W późniejszym terminie wybudowano tu piękny basen kąpielowy, co też nie obeszło się bez wkładu mych wielu dni prac społecznych.
W 1958 roku podjąłem agitację wśród mieszkańców naszej wsi w sprawie budowy Domu Ludowego. A przy tym wysondować, czy należy liczyć na dobrą wolę społeczeństwa – okazało się że jest wielu chętnych. W 1959 roku zawiązujemy Komitet Budowy Domu Ludowego, a zebrami powierzają mi przewodniczenie temu komitetowi. Zaczyna się wiele trudnych spraw do załatwienia m.in. załatwienie placu na którym miał powstać Dom Ludowy, a który to zajęty był przez GS bezprawnie. Po drugie gromadzenie materiałów niezbędnych do budowy, oraz środków płatniczych. Trwało to blisko dwa lata. W tym okresie trzeba było przenieść magazyny Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” na przeznaczoną na ten cel posesję, gdzie nie było nic przygotowane. Zamówiono dokumentację (kosztorys), którą wykonał architekt pan Nowicki z Sulechowa. Załatwianie formalności w Nadleśnictwie na wycięcie kilku dziesiątek metrów drewna na tarcicę – te prace były wykonywane ręcznie, wywózka drewna z lasu, dostarczenie do tartaku w Sulechowie. Wszystko to wykonywane było społecznie. Kiedy prace nie były jeszcze daleko zaawansowane, zwróciłem się z prośbą do wojewody zielonogórskiego pana Lębasa, celem wsparcia naszych zamierzeń. Wojewoda obiecał daleko idącą pomoc po znalezieniu wykonawcy, a był nim niejaki pan Chwalisz z Gronowa w województwie poznańskim. Wiosną 1961 roku podpisałem umowę na budowę i 1.06.1961 przystąpiono do budowy domu ludowego. Gdy pokonaliśmy wszelkie trudności organizacyjne i przystąpiono do pracy, poczęły się wyłaniać osoby, które w sposób brutalny dążyły do tego, ażeby urwać co się da na własną korzyść. Trudno było sobie z nimi poradzić i w końcu dopiero prokurator ze Świebodzina pouczył psu braci co wolno, a czego nie należy czynić. Takie postępowanie niektórych wyraźnie zniechęciło mnie do pracy społecznej w przyszłości. Jednakże, mimo wszelkich trudności, budowę Domu Ludowego w Pomorsku doprowadzono do końca. Dnia 4.11.1962 roku nastąpiło uroczyste otwarcie tejże pięknej placówki kulturalno-oświatowej, na którą zaproszono wielu gości poza miejscowych, na której bawiono się hucznie do późnych godzin nocnych. Na otwarciu tym była obecna też pani redaktor Zatrybówna. W „Gazecie Lubuskiej” obszernie opisywała przebieg tych uroczystości oraz wygląd wnętrza oświetlonego kinkietami. Miłe są to wspomnienia i dla mnie, i dla mieszkańców naszej miejscowości. Za całokształt mojej pracy z okazji Święta Odrodzenia Polski otrzymałem dnia 22 lipca 1962 roku podziękowanie z nagrodą pieniężną od Ministerstwa Kultury i Sztuki. Uroczystość ta miała miejsce w klubie „Skryba” przy WRN w Zielonej Górze. Nie wszystkie swoje prace społeczne tu opisałem, gdyż o wielu pracach zapomniałem.
Kiedyś pojawiła się na polach stonka ziemniaczana. Gmina Nietkowice do której należała wieś Pomorsko, znała mnie jako oddolnego społecznika, więc mianują mnie na przodownika ochrony roślin. W związku z tym dwa razy w tygodniu należało lustrować pola ziemniaczane. Tę funkcję pełniłem ok. 5 lat. Przez dłuższy czas pełniłem funkcję prezesa Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, oraz pracowałem kilka lat w komitecie Rodzicielskim. Kiedyś zwróciłem uwagę na to, że na wieży kościelnej jest nieczynny zegar, o którym opowiadano mi, że jak wybijał godziny, to cała wieś słyszała. Zapragnąłem, ażeby ten zegar został uruchomiony, co tez mi się udało. Żona cały czas mi mówiła, że głupi lubi pracę społeczną, a ona lubi jego. Społeczeństwo Pomorska składało się z ludzi zebranych ze wszystkich stron Polski, Białorusi i Ukrainy. Ażeby temu zbiorowisku unaocznić, że jesteśmy jedną rodziną, organizowałem wspólne zabawy połączone ze wspólną wieczerzą.
W 1962 roku udało mi się umieścić starszą córkę w liceum Pedagogicznym w Sulechowie. Po skończeniu nauki podjęła pracę jako pedagog, ucząc dzieci m.in. w szkole podstawowej w Brodach. Wkrótce potem wychodzi za mąż za chłopaka, który ukończył szkołę oficerską we Wrocławiu, a po latach dobił się stopnia podpułkownika, z czego jestem dumny. Młodsza nasza pociecha, Danusia, nie pozostała w tyle od siostry Marysi. Po ukończeniu Liceum Ogólnokształcącego poszła na studia do Zielonej Góry na filologię języka rosyjskiego. Po dwóch latach zachorowała, przeszła operację, oraz zamążpójście. Ukończyła dwuletnie studia bibliotekarskie i pracuje w w swoim zawodzie we wsi, gdzie przyszła na świat. Mąż jej, Stanisław Ziobrowski, jest magistrem muzyki i pracuje w tutejszej szkole. Żyjemy sobie w zgodzie, a ja z babcią (żoną) cieszymy się czwórką wnuków.
Starszej córki syn Artur uczy się obecnie w szkole średniej, młodszy Maciek kończy 7 klasę. Daniel młodszej córki Danusi chodzi do szkoły podstawowej, a najmłodsza wnuczka Anulka ma obecnie 3 latka – rzekła kiedyś do mnie ty dziadku jesteś głuchy jak pień.
Dziś są to wspomnienia, które mówią same za siebie. Dzisiaj nie spotyka się wielu ludzi oddanych tak pracy społecznej
Mikołaj Zubik
Pomorsko, wrzesień 1985
Bezlitośni
Nie błąkajcie po bezdrożach
z bezdroży i brat brata
zaprowadzi was w imieniu prawa
przed oblicze kata.
Litości biedni nie żądają
Bo wy jej nie macie.
Chleba, soli – też nie proszą,
Wiedzą, że nie dacie.
Oni żądają żebyście pokoju
Wy im nie burzyli.
Żyć w pokoju mają prawo
I w nim będą żyli.
Bez krwi sierot i wdów
Bez rozpaczy znoju
W szczęśliwym gronie rodzinnym
I w ojczystym zdroju.
Nie radzimy chodzić drogami
Z których to brat brata
Zaprowadzi do Norymbergii
Przed oblicze kata.
Mikołaj. Zubik
Pomorsko 3.12.1978
KONIEC
[…] Odbudowy Pałacu, a już zawiązał się Komitet Budowy Domu Kultury, któremu przewodniczył Mikołaj Zubik, prezes koła ZSL. Zdzisław Kozubal i Kazimierz Duczmiński nie działali w osamotnieniu, ich […]
żona pana Mikołaja Żubika tłumaczyła listy od koleżanki mojej mamy z niemiec