lip 212014
 
Halina Paszkowska

Halina Paszkowska

Chociaż było to również zakazane, lekcje odbywały się w języku ojczystym. Było tam 150 dzieci podzielonych na grupy młodszych starszych i średnich szkolników, mnie zaliczono do średniaków. Dzieci pracowały w pobliskim kołchozie przy zbiorze bawełny. Kiedy maszerowaliśmy czwórkami na plantację, pilnie wypatrywaliśmy czy nie leżą gdzieś ogryzki po zjedzonych jabłkach.

Kiedy Kazach rzucał ogryzek, dzieci na wyścigi padały na kolana wyrywając go sobie jedno drugiemu. Nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie ile ja tych ogryzków zjadłam. Z głodu jedliśmy również ziarnka bawełny, chociaż były niesamowicie gorzkie.

Oficjalnego” jedzenia dostawaliśmy tyle aby tylko nie umrzeć. Na śniadanie pół placka kukurydzianego, na obiad zupa-woda i kilka pływających w niej buraczków podane w glinianej miseczce, oraz dwie łyżki stołowe kaszy kukurydzianej zalanej jakimś olejem. Było tego bardzo mało jak na jedenasto- czy dwunastoletnie dzieci, ale było… .

Po powrocie do Polski bywało, że w czasie obiadu do zupy wpadła mi mucha, a ja z obrzydzeniem mówiłam Mamie, że tej zupy już jeść nie będę…. . Mama natomiast kiwając głową pomrukiwała pod nosem: „Kazachstanu Ci trzeba…”.

Jesienią wyrywaliśmy łodygi bawełny które z braku wody ukorzenione były bardzo głęboko. Była to ciężka i wyczerpująca praca zupełnie nie odpowiednia dla tak małych dzieci, nikt z nas nie miał butów, a nogi były wiecznie pokaleczone.

Wyrwane łodygi przeznaczone były na opał do kuchni bo w pomieszczeniach gdzie spaliśmy ogrzewania nie było. W zimie dostaliśmy kalosze, pończochy i sweterki i było to nasze całe wyposażenie.

Surowe warunki życia powodowały, że nawet małe dzieci uczyły się zapobiegliwości. Staraliśmy się zebrać chociaż trochę resztek bawełny, na patyczkach przędłyśmy nić, a później robiłyśmy jakieś skarpetki, rękawice itp. po to aby wymienić to u Kazaszki na garść prażonej kukurydzy lub cokolwiek do zjedzenia.

Pamiętam, że kiedyś przed stołówkę podjechał wóz zaprzężony w parę wołów cały załadowany kapustą. Cała sala to jest razem czternaście dziewcząt wybiegło do tego wozu i każda z nas porwała główkę kapusty. Obgryzałyśmy te główki jak króliki…. . W tej ochronce przebywałam ponad rok.

Dyrektor ochronki miał swoje biuro w Czymkiencie który był oddalony o około12 kilometrów i leży w południowej części Kazachstanu od zachodu sąsiadując z Uzbekistanem, a od wschodu z Kirgistanem. Kiedy pewnego dnia dyrektor przyjechał, uderzeniami w metalową szynę wezwano nas na plac i uroczyście ogłoszono „koniec wojny” !

Cieszyliśmy się wszyscy, niektórzy płakali ze szczęścia, a chłopcy rzucali czapkami w górę, zapanowała atmosfera nadziei na powrót do Polski. W tym czasie moja Matka udała się na spotkanie ze mną pokonując pieszo w ciągu ponad dwóch tygodni 150 kilometrów. Spała samotnie w stepie i niosła mi trzy „lepioszki”, takie małe kazachskie chlebki wypiekane na patelni.

Kiedy mnie zobaczyła myślała, że mam suchoty, sama skóra i kości…. . Wyciągnęła wtedy „lepioszki” które w między czasie zdążyły spleśnieć, ale zjadłam je łapczywie i bardzo mi smakowały… . Byłam szczęśliwa, że Mama jest już ze mną, a Jej udało się doraźnie dostać pracę stróża nocnego przy stołówce z której korzystali powracający z frontu ranni rosyjscy żołnierze.

Z niecierpliwością czekałyśmy na dalszy bieg wydarzeń, ale dopiero w marcu 1946 roku Rosjanie powiedzieli nam, że możemy wyjechać do Polski i dopiero wtedy Mama zabrała mnie z ochronki. Życzliwi nam ludzie zachęcali do pozostania, bo teraz przecież głodu nie będzie, a po co jechać w nieznane? Krążyły plotki, że na Ukrainie tory są zaminowane i będą wysadzane transporty z powracającymi Polakami.

Chęć powrotu była jednak silniejsza niż niepewność i strach. Przywieźli nas do Mankietu gdzie miał na nas czekać transport. Było jednak odwrotnie, bo to my śpiąc na podłodze w poczekalni dworcowej, czekaliśmy na niego ponad dwa tygodnie.

W tym czasie dowożono naszych rodaków z innych okolic południowego Kazachstanu. Dziękowałyśmy Bogu, że będąc na Syberii nie zmieniłyśmy obywatelstwa i posiadałyśmy polskie paszporty, co było niezbędne dla udowodnienia radzieckim władzom naszego polskiego pochodzenia.

Nadszedł w końcu radosny dzień, że transport ruszył. Jechaliśmy w bydlęcych wagonach w wielkiej ciasnocie, ale nikt nie narzekał. Kto miał wywieszał biało-czerwoną flagę, śpiewaliśmy piosenki i opowiadaliśmy swoje przeżycia. Przy przejeżdżaniu przez Ukrainę komendant pociągu wydał polecenie zakazujące jakichkolwiek rozmów po polsku, oraz odmykania drzwi i okien. Bałyśmy się, że udzielane nam wcześniej przestrogi mogły okazać się prawdziwe.

Na szczęście nic złego się nie stało i do Polski wróciłyśmy 1 maja 1946 roku jadąc transportem składającym się z 64 wagonów przez Przemyśl, Kraków, aż do Poznania. Byłyśmy zmęczone, wygłodzone, brudne ale szczęśliwe. W Poznaniu czekaliśmy na bocznicy 3 dni po których odłączono 10 wagonów które skierowano do Krosna Odrzańskiego. Tam zakwaterowano nas w PUR-rze gdzie otrzymaliśmy żywność i ubrania. Po dwóch tygodniach przewieziono nas do Nietkowic gdzie mieszkam do dnia dzisiejszego.

Nie miałam możliwości nauki w normalnym trybie, ponieważ do szkoły chodziłam tylko w zimie, a w lecie pasłam krowy. Gdy miałam 17 lat musiałam rozpocząć pracę zarobkową ponieważ Matka ciężko zachorowała.

Moje życie i to, co w tak młodym wieku przeszłam, bardzo różniło się od życia rówieśników. Lekarz stomatolog jako ciekawostkę medyczną pokazywał innym lekarzom moje uzębienie, ponieważ w wieku 18 lat miałam jeszcze zęby mleczne!

Nie było to normalne, ale czy normalna i „ludzka” była zsyłka na Syberię? Czy normalnym było , że dziecko w okresie swojego dorastania nie widziało na oczy „normalnego” chleba czy mleka, o mięsie nie mówiąc? W moim sercu i podświadomości na zawsze pozostał obraz tej niewyobrażalnej nędzy i głodu, a również lęk aby tam nie wrócić… . Często zadaję sobie pytanie: „za co i dlaczego?”

Mnie, mojej Matce i niewielu innym cudem udało się przeżyć i do Polski wrócić. Ile jednak ludzkich istnień wyczerpanych katorżniczą pracą i głodem, cichutko i bez rozgłosu na zawsze odeszło? Ile polskiej krwi nasz wróg odwieczny rozlał na rosyjskiej ziemi, a ile ciał użyźniło tą okrutną ziemię? Nie zliczysz krzyży którymi jest step usłany, nie obejmiesz krzywdy, żalu i cierpienia i nie zliczysz łez wylanych….

Wspomnienia udostępnione dzięki życzliwości autora Cezarego Wocha

(opublikowane na sycowice.net oraz w książce autorstwa Cezarego Wocha Drogi do domu)

Dodaj komentarz...

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »