sie 012015
 
Florentyna Juretko

Florentyna Juretko

Po Rosjanach przyszli w czerwcu 1941 roku Niemcy. Dla nas nastały jeszcze gorsze czasy. Zaczęła się prawdziwa masakra dla zwykłej ludności. Wkroczenie w 1941 roku Niemców pamiętam bardzo okropnie. W pierwszy dzień, gdy wjechali do naszej wioski to wypędzili wszystkich mężczyzn na ulicę. Starych i młodych. Wybrali dwunastu mężczyzn, zawieźli ich na łąki za wieś i tam ich rozstrzelali. Wśród tych mężczyzn znalazł się mój przyszły szwagier Boguszewicz, lecz jakiś stary dziadek dał mu baranią czapkę i to go uratowało. Następnie zapędzili ojców tych mężczyzn, żeby zakopali swoich synów. Niemcy byli bezwzględni i brutalni. Przed żołnierzem rosyjskim człowiek się jeszcze mógł jakoś wytłumaczyć. A Niemcy nie słuchali żadnych tłumaczeń, tylko od razu zastrzelili. Ja jak widziałam Niemca z daleka to mi w ustach wysychało ze strachu.

Rosjanie uciekali w popłochu i za naszą wioską Niemcy zbombardowali ogromny sowiecki tabor broni i żołnierzy. Po prostu zmietli ich z powierzchni ziemi. Na polach leżało mnóstw padniętych koni, ludzkich zwłok i porozrzucanej broni. Był wtedy przełom czerwca i lipca, dlatego Niemcy zgonili ludzi, żeby uprzątnąć to pobojowisko aby nie wybuchła jakaś epidemia. Później ludzie i tak chorowali. W zimie na tyfus, a latem na krwawą dyzenterię. Z pól pozbierano wszystko ale w lesie można było znaleźć jeszcze martwych żołnierzy.
Pamiętam też taką historię, że zaraz po wkroczeniu Niemców partyzanci albo zabłąkani sowieccy żołnierze z tego rozbitego taboru postrzelili Niemca. Ktoś doniósł, że w naszej wiosce albo w sąsiedniej Litówce ukrywają się partyzanci. Niemcy przyjechali i zaczęli szukać. Przy okazji też komuś z rodziny państwa Zieleniewskich (także przyjechali po wojnie do Pomorska) zabrano z pastwiska klacz, która karmiła małego źrebaka. Mieli także konia ale wzięli pierwsze lepsze zwierzę z łąki. Wtedy z rodziny Zieleniewskich, niejaki Kiełbasa, który znał język niemiecki poszedł do Niemców poprosić ich, żeby oddali klacz a wzięli konia. Gdy dochodził już do Niemców, Ci zaczęli coś do niego krzyczeć żeby się zatrzymał, a on się wystraszył i zaczął uciekać do wsi. Niemcy wtedy zaczęli za nim gonić. Myśleli, że to jeden z partyzantów. Postrzelili go ale zdołał uciec w żyto. Było to 7 lipca w prawosławnego Jana. Za to Niemcy wybrali 7 Janów spośród mieszkańców i ich rozstrzelali. Na szczęście nie wzięli mojego ojca, który miał też na imię Jan.
Kolejnym bestialstwem ze strony Niemców było rozstrzelanie mojego jedynego brata. Brat zapisał się do niemieckiej policji, żeby dostawać kartki na żywność i papierosy. Kto pracował dla Niemców ten dostawał kartki. Tata i mama oboje palili papierosy to kartki się im przydały. Brat jednocześnie współpracował z partyzantami i zbierał dla nich po kryjomu broń z tego rozbitego taboru. Szukał w lesie zwłok i zabierał broń dla partyzantów. Któregoś dnia Niemcy złapali go na gorącym uczynku. Miał oficjalny sąd (może przez to, że miał niemiecko brzmiące nazwisko). Mógł uciec, bo miał kolegów w policji i oni by pomogli w ucieczce ale nie chciał. Nie wiadomo czy Niemcy nie zemściliby się na reszcie rodziny.

W naszej wiosce społeczność składała się z 4 wyznań. Rodzin katolickich było tylko cztery. Dużo było Żydów, Prawosławnych i Tatarów. Z kolei w Niedźwiedzicach, gdzie była nasza parafia było tylko parę żydowskich rodzin ale za to w Lachowiczach praktycznie było tak: piekarnia – prowadzi ją Żyd, kowal – Tatar, sklep – Żyd, krawcowa – Tatar itp. W tej miejscowości były aż cztery świątynie: kościół, cerkiew, meczet i synagoga. Jakoś ludzie się tolerowali ze swoimi religiami. Niemcy szczególnie krwawo rozprawili się z Żydami. Najgorsze, że moja siostra Regina była bardzo podobna do Żydówki. Miała czarne włosy, śniadą cerę, czarne oczy i lekko zgarbiony nos. Faktycznie można ją było wziąć za Żydówkę. Pewnego razu w Lachowiczach ledwo się wywinęła z obławy na Żydów. Niemcy wywozili Żydów do niedalekiego obozu koncentracyjnego w Kołdyczewie. Ja byłam blondynką i to tak jasną że mówili nawet to są tlenione włosy. Teraz jestem bardzo zadowolona z mojego koloru włosów. Siwy do wszystkiego pasuje i nie widać odrostów.
W obozie w Kołdyczewie zginął także nasz sołtys. Na początku Niemcy założyli gminę u nas we wsi, lecz ją wkrótce przenieśli do Lachowicz. Jako sekretarza zatrudnili rosyjskiego lejtnanta, który był u nich w niewoli. Znał dobrze język rosyjski i polski. Gdzie coś usłyszał to zaraz donosił Niemcom. Sołtys jeździł często na gminę i załatwiał młodzieży odpowiednie dokumenty, żeby uniknęli wywózki na roboty przymusowe. Do tego współpracował z partyzantami. Prawdopodobnie sekretarz usłyszał „nielegalną” rozmowę sołtysa i go wydał.

Jak już wspomniałam Niemcy wywozili także młodzież na roboty do Rzeszy. Przyjeżdżali znienacka na wioskę i robili łapankę. Było też dwóch chłopaków, którzy sami się zgłosili na wyjazd. Przeżyli wojnę i wrócili do domów. Moja siostra Regina była tylko 3 lata starsza ode mnie ale urodziwa i przez to chowała się przed Niemcami, żeby jej nie wywieźli do Rzeszy.
Udrękom ze strony Niemców nie było końca. Chodzili i zabierali ludziom świnie, jajka itp. Chociaż byli też tacy co przychodzili i kupowali od Polaków płody rolne. Najbardziej im smakowała słonina, którą nazywali „szlonina”.

Po tym jak Polska w 1939 roku zniknęła z mapy Europy skonfiskowano nam cegielnię, a żyć z czegoś trzeba było. Mama w czasie wojny, żeby utrzymać rodzinę to chodziła w okolice lotniska w Baranowiczach handlować bimbrem. Chodziła tam z moją starszą siostrą. Pierwszy raz jak przyszły w okolice lotniska to wyszedł do nich Czech, który był strażnikiem i się pyta mojej siostry: co to panienko niesiesz? a mama odpowiedział to jagody!. Czech na to jakieś dziwne te jagody, bo robią plum plum plum? Mama dała mu butelkę bimbru i później jak je tylko zobaczył to zaraz biegł kupić bimber.
Jedyną dobrą rzeczą, która mnie spotkała w czasie niemieckiej okupacji było przyjęcie Pierwszej Komunii. Pamiętam to jak dziś. Był to piątek.

Ponieważ mieszkaliśmy na kolonii oddalonej około 1,5 km od centrum wsi to czasami nawiedzali nas też partyzanci. Nas nie nagabywali do wstąpienia w ich szeregi, bo z naszej rodziny nie miał kto. Ojciec za stary a brat nie żył. Wystarczyło, że im się pomogło. Jedzenia dało, wyprało itp.
Pamiętam też, że zrzucono kiedyś 7 partyzantów na spadochronach. Chodzili często przez nasze podwórko na skróty w stronę torów kolejowych. Pewnego razu zrobiono na nich zasadzkę i jednego zraniono. Tata wtedy im powiedział, że mają nie chodzić przez nasze podwórko, bo to zbyt niebezpieczne dla naszej rodziny. Posłuchali, dlatego uważam że to byli poczciwi partyzanci. Niekiedy było też tak, że pod przykrywką partyzantów działali bandyci. Takich bandytów prawdziwi partyzanci tępili. Dwa tygodnie przed ponownym przyjściem Rosjan ktoś wydał tych siedmiu partyzantów z desantu i Niemcy ich zabili. Partyzanci najczęściej wysadzali w powietrze pociągi. Najbardziej zależało im na pociągach z bronią i żywnością.
W 1944 roku, gdy Niemcy byli już w odwrocie to Rosjanie podjechali nad rzekę Szczarę i tam stali przez kilka dni a nas wygonili, żebyśmy się gdzieś ukryli, ponieważ może dojść do krwawej bitwy. Samoloty latały, strzelały czołgi i armaty ale jakiejś znacznej potyczki nie było. Niemcy uciekli.

Adam

Dodaj komentarz...

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »